utknąłem w domu.
nie mogę z niego wyjść, albowiem nie ma klamki. zaczęły znikać już jakiś czas temu. zaczęło się od kuchni, teraz nie ma już żadnej.
tracę zmysły. stanowczo zbyt wolno.
rzeczywistość postrzegam (jeszcze) całkiem normalnie, ale odbieram ją w całkiem nienormalny sposób. stare volvo wzbudza we mnie lęk, a przecież to zwykłe szare volvo, nie cyklopowy, tytaniczny bóg spoza sfer, cień spoza czasu.
wszystko jest normalne, a takie inne, groteskowe.
utknąłem pomiędzy normalnością, a obłędem.
nie można powiedzieć, że zwariowałem, nie ma na to jednostki chorobowej. schizofrenik jest przekonany, że wszystko z nim w najlepszym porządku, to świat zwariował. jest wobec siebie bezkrytyczny, ja natomiast widzę, czuję, wiem, że wariuję.
jestem sam w pustym domu. to dobry moment, czas leczy rany. znajdą mojego gnijącego już trupa za jakieś 2 tygodnie.
mam naszykowaną pętlę, ale boję się wsadzić w nią szyję. mimo wszystko chcę żyć. instynkt samozachowawczy, więc jeszcze nie zwariowałem.
to postępuje stanowczo za wolno.
jak stąd wyjść? powiedz, bo ja nie wiem którędy!!
po co stąd wychodzić??
w takim stanie mogę zabić, co najwyżej….
nawet siebie nie mogę.
jestem taki słaby. budzę się i od razu chcę iść spać.
ile można nie zasypiać, nie jeść, nie oddychać, błagać, łzy połykać?
zaczyna się…
coś z oddali bardzo szybko nadchodzi…