Archiwum wrzesień 2006


Bez tytułu
Autor: postal
26 września 2006, 20:02

Nie uwierzycie co mi się wczoraj przydarzyło.
     Otóż kiedy pięć minut po północy wracałem z kina, zamyślony, z muzyką na uszach, na pasach zabił mnie samochód…
     Nie widziałem go, nie słyszałem. Przemknął jak pocisk, 180 km na godzinę przynajmniej.
Nawet się nie zatrzymał.

RUTYNA
Autor: postal
21 września 2006, 02:32

     Właśnie siedzę i zabijam czas. Dochodzę do wniosku, że dzień jest cholernie trudno ukatrupić. Uparcie wykazuje tendencję do nieśmiertelności oraz niezniszczalności.
     Moja tajna broń w postaci zolpidemu powoli przestaje działać, wytwarza mi się tolerancja. Coraz trudniej stracić przytomność…
     Dziś mija piętnasty dzień mojej terapii. Przez pierwszy tydzień pogoda była sympatyczna, mogłem więc poświęcać uwagę aktywności, później jednak nastąpiło załamanie. Deszcz przeplata się z mżawką, wszędzie wdziera się wilgoć, ręcznik gnije mi na balkonie.
     Intensywnie myślę o ucieczce, pojutrze zamierzam wcielić plan w życie. Na trzy dni przed wyznaczonym terminem, nic mnie tu nie zatrzyma, nic!! Muuuahahahahaa!!

POCZATEK KONCA
Autor: postal
10 września 2006, 23:33

     Natchnięty projekcją filmu United 93, poprzedzoną wykładem profesora amerykanistyki, postanowiłem podzielić się po raz kolejny kilkoma refleksjami na temat najbliższej przyszłości.
     Jak zapewne doskonale wiecie świat jaki znali nasi rodzice umiera. Cywilizacja którą przodkowie mozolnie budowali przez przeszło 2 tysiące lat doszczętnie się popieprzyła i jakieś sto lat wstecz zaczęła rozpadać.
     Obecnie ludzkość podzielona jest na 3 strony (trzeci świat już dawno przestał kogokolwiek obchodzić), stanowiące bazę do globalnego konfliktu, który wkrótce wybuchnie. Bogaty zachód, do którego wbrew pozorom zalicza się Polska, biedne Indochiny i cholernie biedny środkowy wschód. Cholernie biedne kraje mają to do siebie, że nienawidzą wszystkich tych, którym się udało, a że sami nie mają już nic do stracenia, poza ropą, która stanowi podstawę ich egzystencji, a nieszczęśliwie zaczyna się kończyć, od pięciu dekad dumają jak nam dokopać. Zachód zaniepokojony faktem, że oni dumają, sam zaczął dumać jak tu legalnie i po cichu wszystkich pozabijać. Indochiny, jako, że duma nie pozwala im być najbiedniejszymi dumają jak nie dopuścić, żebyśmy dyskretnie, legalnie i po cichu wyrżnęli środkowy wschód.
     To długotrwały i nudny ewolucyjny scenariusz tego, co szykuje nam najbliższe stulecie.
Jest jeszcze jeden, który jak wydawało mi się do dzisiaj sam wymyśliłem.
     Nazwałem go oryginalnie scenariuszem rewolucyjnym, tak charakterystycznym dla naszego gatunku.
Otóż wyobraźcie sobie, że pewnego ranka budzicie się z frapującym uczuciem, że pragniecie śmierci wszystkich, którzy nie są wami i klarownie zdajecie sobie sprawę, że oni odwzajemniają to gorące uczucie w stosunku do was. Odważniejsi chwycą za szpadel i wyjdą na ulicę, bardziej ostrożni zabarykadują się w domach. Na ulicach wybuchają zamieszki, produkcja zamiera, handel ustaje, gospodarka załamuje się i upada.
     Brzmi znajomo? Oglądacie to w wiadomościach. To już się dzieje.
Jestem pierwszym z ostatnich. Dlaczego gatunek sie starzeje, kobiety przestają rodzić, rodziny składają się z mamy, taty i psa? Bo instynktownie czujemy, że to już koniec, że jest już za późno.
     Globalizacja zamiast łączyć, izoluje. Internet zamiast zbliżać oddala. Kapitalizm zamiast budować, niszczy.

KONIEC SWIATA, DZIEN CZWARTY
Autor: postal
09 września 2006, 19:42

     Nie wydarzyło się nic szczególnie wartego odnotowania, ponad to, że o mały włos nie zastrzeliłem współlokatora oraz dożywotnio zerwałem z nim stosunki interpersonalne, po tym jak zaczął wymyślać mi od psychopatów i niebezpiecznych narkomanów. A to tylko dlatego, że przeklinałem i histerycznie chichotałem przez sen. Otaczają mnie kretyni.

KRANIEC SWIATA, DZIEN DRUGI, A WLASCIWIE...
Autor: postal
08 września 2006, 11:57

     Jeszcze nie wiem, z kim mieszkam, a już myślę jak się ich pozbyć.
Zakopać? Wrzucić do jeziora? Rozpuścić w wannie kwasem?
     Na dworze lepiej się myśli. Zaczynam eksplorację okolicy.
Krzaki, drzewa, więcej krzaków, sklep, drugi sklep, kiosk, bar, poczta, policja, krzaki, drzewa, uzdrowisko, drugie uzdrowisko, trzecie uzdrowisko (tylko dla urzędników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji), czwarte, piąte, park zdrojowy, stare ponure schody schodzące ostro w dół, eureka przystań wodna. Rowerki, łódki, kajaki, żaglówki, waląca się chata, pijany właściciel. Chmurki wróżą pogodę, biorę kajak. Chuj, że nigdy nie pływałem, kiedyś trzeba się nauczyć. Płynę, płynę, wiatr i prąd pcha mnie do przodu, przystań znika za zakrętem. Jezioro wielkie, mało, gigantyczne. Od brzegu do brzegu dobre pół kilometra, rozlewisko tworzy różne bajora i zatoczki, daleko z przodu majaczy monstrualna tama. Naprawdę wielkie gówno. Jak później wyczytałem jezioro to w rzeczywistości sztuczny zbiornik retencyjny, powstały poprzez zalanie kilku wiosek i wybudowanie wysokiej na sześćdziesiąt metrów zapory. Ponoć w niektórych miejscach jezioro ma ponad 60 metrów głębokości, nie będę sprawdzał, gówno mnie to interesuje.
     Płynę sobie, płynę, patrzę w lewo, brzeg odległy o dobrych 300 metrów, patrzę w prawo, to samo. Na zanurzonym w wodzie pniu siedzi wielki bocian i gapi się na mnie. Zastrzeliłbym go, ale nie wziąłem broni. Podleciał drugi bocian i stanął na brzegu. Mają liczebną przewagę, spieprzam.
     Zrywa się wiatr, myślę, że czas zawracać. Wykonuję zwrot, ale wiatr z powrotem okręca mój kajak o 180 stopni. Nie dobrze. Próbuję jeszcze raz, to samo. Bezskutecznie walczę z wzmagającym się wiatrem. Coraz głośniej przeklinam, nie chcę się przed sobą przyznać, ale panikuję. Zaczyna padać.
     Po dłuższej chwili odkrywam, że da się płynąć tyłem, ale powoli. Mięśnie zaczynają mi wiotczeć. Pada coraz mocniej. Kurwa już nie pada tylko leje, w oddali słychać coraz głośniejsze grzmoty. Jeszcze w miarę jasne niebo przecinają pomarańczowe błyskawice. Już widać przystań, ale daleko na horyzoncie, jakieś dwa i pół kilometra. Deszcz rozpadał się na dobre, bociany odleciały, jestem sam pośród burzy. Nagle przebłysk geniuszu, dobijam do brzegu, wchodzę pod drzewo, oparty o pień zastygam w bezruchu.

KRANIEC SWIATA, DZIEN PIERWSZY, A WŁAŚCIWIE...
Autor: postal
04 września 2006, 18:12

     Dwa Hypnogeny, fuck you everybody, goodnight.

SPOWIEDŹ, CZYLI CO NAPRAWDE TU ROBIE
Autor: postal
04 września 2006, 18:11

     Jeśli mam być prawie całkowicie szczery, to przyjazd tutaj nie do końca był moim pomysłem. Skierował mnie tu mój psychiatra…
- Postal, pojedziesz w Bieszczady, z dala od cywilizacji, z dala od ludzi. Odpoczniesz, nabierzesz sił, wyciszysz się. Podreperujesz zdrowie, wrócisz szczęśliwy, zadowolony. Przecież nie mogę bez końca zwiększać ci dawki leków bo puścisz skarb państwa z torbami. Zobaczysz, daj mi szansę sobie pomóc, to TYLKO 21 dni, nic wielkiego.
Zostaw w domu złość, problemy, tasak do mięsa, narkotyki, komputer, przyja… znaczy się wrogów, psa, rybki, a tak, nie masz rybek… W każdym bądź razie za tydzień masz tam być.

DOGGY
Autor: postal
03 września 2006, 19:59

Dla mojego psa jestem Bogiem. Tylko dlatego potrafie go kochać.

KRANIEC ŚWIATA, POWITANIE
Autor: postal
03 września 2006, 13:33

     Szpital Uzdrowiskowy „Solinka”, to tu, jestem w domu. Na wpół żywy, w jednej piątej przytomny.
- Dawać pokój! Kurwa jakie klimatyczne, jakie płacić, jutro, pokój, dawać…
     Pokój numer 105 pięcioosobowy, rozdzielony ścianką działową na dwie części, przystosowany dla inwalidów na wózkach, trzy lóżka zajęte. Średnia wieku 65 lat. Kurwa. Dwa Hypnogeny, pierdolę, martwić będę się jutro. Czternaście godzin wyjęte z życiorysu.

ZAGÓRZ, CHOLERNE ZADUPIE
Autor: postal
03 września 2006, 13:22

     Z trudem przełknąłem jedyną kanapkę, którą zabrałem. Jakoś tak wcale nie chce mi się jeść. Gdzie ja kurwa jestem? Stróże? Kurwa wracam spać.
     Budzi mnie nagle poruszenie. Ludzie zdają się opuszczać skład. Ewakuacja, jak wszyscy to wszyscy. Stacja Zagórz, kurwa ale zadupie. Wsiadam na rower i jadę. Pytam tubylców o drogę, ale chyba nie mówią po polsku, chuj im w dupę, mam mapę. 30 kilometrów do krańca świata.
     Coś słabo się czuję, po 300 metrach (pod górkę) muszę odpocząć, co tam jeszcze tylko 29 kilometrów 700 metrów. Zatrzymuję autobus, swoją drogą PKS też na zajebisty klimat…

POCIĄG, CZYLI PIERWSZA KONFRONTACJA
Autor: postal
02 września 2006, 12:05

     Planowany czas odjazdu 23:57, planowany czas podróży 8 godzin, 383 kilometry, klasa druga, 29,61 PLN w tym 7% PTU.
Rzeczywisty czas odjazdu 00:05, rzeczywisty czas podróży 10 godzin 23 minuty, 384 kilometry, klasa bydlęca, 29,61 PLN w tym 7% PTU.
     Na dworcu byłem przezornie 25 minut przed czasem, czekałem 38. Dwa plecaki i rower, wszystko się zgadza.
     Głowa mi pęka, w skroniach nieznośne pulsowanie. Przeglądam się w szybie, nie wyglądam zbyt dobrze. Blady jak jednorazowa chustka higieniczna AHA!, cera porowata jak ser przecedzony przez ścierkę, źrenice na całe tęczówki, pot na skroniach i czole. Przynajmniej nikt mnie nie zaczepia, nie chce ze mną gadać, nawet na mnie patrzeć. Przesadziłem wczoraj z pigułkami, po których się uśmiecham. Cholernie chce mi się pić. Pociągam solidnego łyka i już chuj strzelił moją coke, Coca-Colę się znaczy…
     W pierwszym przedziale śpi zajebany koleś. W sumie miłe towarzystwo, takie ciche i małomówne. Otwieram drzwi, fala smrodu omal nie zwala mnie z nóg. Ni chuja. Drugi przedział zapchany, trzeci podobnie, czwarty to samo, i kolejny i następny i jeszcze jeden. Kolejny… Wreszcie! Wolny, alleluja! Cały mój, cały mój, ni chuj…
     Siedzi ponury typ, światło zgaszone, gapi się w ścianę. Wchodzę. Typ przygląda mi się mętnym wzrokiem. Wygląda nie lepiej niż ja, milczymy oboje. Cisza staje się natrętnie krępująca, bzyczy jak mucha. Typ nie wytrzymuje, wstaje i wychodzi bez słowa, chuj wie gdzie, gówno mnie to z resztą interesuje. Ważne, że się wyniósł. Teraz cały przedział jest mój, mój, tylko mój. Rower też człowiek, wprowadzam go do przedziału i kładę na sąsiednie siedzenie. Sam rozkładam się na przeciwnym, zaciągam zasłonki, swoją drogą PKP ma zajebisty styl. Jadę, powoli odpływam. 7 godzin wyjęte z życiorysu.

POSTAL NA KRAŃCU ŚWIATA
Autor: postal
02 września 2006, 12:03

     I po co mi było opuszczać wygodny dom i wyruszać na tę poronioną wyprawę? Po kiego przyjechałem na to zapyziałe zadupie? Pytanie to zadaje sobie nieustannie od pięciu dni, pięciu nocy, 120 zasranych godzin, bezskutecznie szukając odpowiedzi. Odpowiedź ta, o ile w ogóle istnieje JEST GDZIEŚ TAM.