24 lipca 2005, 17:53
Wanna zapadła się do połowy w podłogę, wykrzywiła się pod dziwnym kątem, wypaczyła i złamała. Rury wygięły się i popękały, z pęknięć wypełzły pająki, skorki i białe larwy chrząszczy grabarzy. Rdzawa śmierdząca szambem woda zalała podłogę.
Muszla skruszała, wyschła i zawaliła się stając się domem dla robactwa, które gnieździło się i wiło w środku z chrzęstem i zgrzytem chityny.
Światła nie było już wcześniej, nie wiem dlaczego.
Nie mogłem znieść smrodu robactwa, odgłosów jakie wydawało, samej obecności niezliczonych gniazd i pajęczyn. Wzmocniłem drzwi blachą, tylko od zewnątrz bo bałem się ich otworzyć, i zabiłem na głucho.
Uszczelniłem wszystkie otwory.
Jednak dalej je słyszę. Swoimi włochatymi odnóżami drapią ściany, ich czerwie drążą beton. Chcą wyjść, ściany nie zatrzymają ich długo.
Co będzie dalej? Boję się jutra...