Archiwum luty 2006


BASEMENT, TAKE 2
Autor: postal
23 lutego 2006, 07:34

     Zdjął blokadę, szarpnął za skobel. Wierzeje jęknęły, ale nie puściły. Dębowe deski spuchnięte po ostatniej powodzi mocno zakleszczyły się w framudze. Szarpnął jeszcze raz. Zaklął. Wymierzył solidnego kopniaka. I jeszcze jednego.
- Co to za hałasy, co tu się dzieje?
- Sąsiedzie, pożycz topora.
- He?
- Nie „he” tylko topora!
- Aaa…
- Beee…
Uderzył raz, uderzył ponownie. Blacha pękła, posypały się drzazgi. Po kilku kolejnych razach to, co zostało z drzwi dało się już bez trudu otworzyć. „I po chuj był ten cyrk z kluczami i kłódkami?”. Pomyślał.
     Piwnica była pusta. Nie było w niej ziemniaków, dżemów, kiszonki, nie było niczego co normalnie znajdować się powinno w takowym pomieszczeniu gospodarczym.
    
Po środku niczego, na skrzynce po piwach stał metalowy chlebak. Przeżarty rdzą. Chlebak, który matka, nich jej ziemia lekką będzie, kupiła 30 lat temu w Bułgarii.
Przez ramie Postala zajrzał sąsiad.
- Eee, pusto tu jakoś.
- To ty tu kurwa ciągle jesteś?
Colt 1911 robi wrażenie. Sąsiad zniknął tak nagle jak się pojawił. Postal ostrożnie podniósł chlebak i skierował się do wyjścia. „O gówno”. Pomyślał i miał rację…

BASEMENT
Autor: postal
22 lutego 2006, 09:39

     Postal zszedł do piwnicy. Przekręcił klucz w zamku, zapalił światło. Smętnie zwisająca na kablu żarówka rozbłysła na moment oślepiającym światłem, zaskwierczała i zgasła. Postal zaklął. Włączył latarkę. Wąski snop światła przebił się przez ciemności, zatrzymał się na ścianie. Postąpił na przód, wdepnął w coś gęstszego niż woda, rzadszego niż zdechły szczur. „O gówno”. Zaklął i miał rację.
     Posuwał się powoli, ostrożnie stopą badając teren. Jeszcze kilka kroków. Drzwi. Znajome, zimne okute stalą drzwi. Na nich jedenaście kłódek. Dziesięć otwartych. Drżącymi dłońmi, trzymając w zębach latarkę, wyciągnął z kieszeni pordzewiały klucz.
Jedenasta kłódka upadła na podłogę.
A wraz z jedenastą pieczęcią rozpoczęła się nowa era.

KONTAKT
Autor: postal
15 lutego 2006, 06:07

     Uwaga, niebezpieczeństwo. Żądanie otwarcia śluzy, procedura wstrzymana, stężenie promieniowania gama, przekroczenie normy 400 krotne, promieniowanie beta 600 krotne, promieniowanie alfa 800 ktorne.
     Postal wzniósł oczy ku brązowo pomarańczowemu niebu co chwile rozcinanego purpurowymi wyładowaniami. Poprawił chwyt na trzymanym oburącz gatlingu. Wciągnął głęboko powietrze, zakasłał. Pod hełmem było piekielnie gorąco, przekręcił pokrętło termoregulatora.
- Krypta 15 nie odpowiada. Komputer nie zezwala na otwarcie śluzy, odbiór.
- Przejść na sterowanie manualne, wymusić procedurę otwarcia, wykonać.
- Wykonuję procedurę otwierania ręcznego. Bez odbioru.
     Umieszczone nad wrotami śluzy światło rozbłysło czerwienią. Rozległ się monotonny, dwu tonowy, modulowany, świdrujący czaszkę dźwięk. Postal zaklął, przekręcił regulator natężenia dźwięku na lewym przedramieniu. Rozstawieni po jego prawej i lewej stronie, podobni jemu pozyskiwacze zasobów, przyjęli pozycję, przenieśli ciężar na wysunięte do przodu lewe nogi, skierowali lufy w stronę śluzy. Postal wstrzymał oddech, szybkim ruchem przesunął dzwignię sterownika w dół. Wrota buchnęły uwalnianym gazem i zaczęły unosić się do góry.
- Wykonano.
- Czekać.
Gruba na metr stalowa śluza unosiła się w iście ślimaczym tempie.
- Przygotować się na kontakt. Ktoś może w dalszym ciągu tam być. Nie wiemy ilu i w jakim stanie.
     Niemalże jednocześnie lufy 8 gatlingów zaczęły wirować generując świdrujące bzyczenie. Śluza uniosła się wystarczająco wysoko, aby dało się zajrzeć do środka. Rozświetlony czerwonym światłem szeroki tunel prowadził dziesięć metrów do przodu, kończył się podobnymi wrotami. Postal mimowolnym ruchem chciał otrzeć pot z czoła, kompozytowo-stalowa rękawica zazgrzytała o maskę hełmu. Na umieszczonym nieopodal monitorze zaczęły wyświetlać się koordynaty.
- W środku są ludzie. Przygotować się na kontakt, procedura dwanaście koma cztery.
     Czerwone światło zmieniło kolor na zielony, wewnętrzna śluza poczęła unosić się do góry, znacznie szybciej niż pierwsza. Ze środka wyszli ludzie. Chudzi, zdeformowani. Patrzyli niepewnie. Było ich dziesiątki, może więcej niż setka. Postąpili kilka kroków na przód. Ci z przodu zaczęli machać, pozdrawiać wybawców.
- Otworzyć ogień. Nie oszczędzić nikogo. Wykonać.

WAR NEVER CHANGES
Autor: postal
14 lutego 2006, 05:59

     Wojna nigdy się nie zmienia. Zasady były zawsze jednakie, zmieniali się jedynie ludzie pociągający za sznurki.

     Ile to już lat minęło, od kiedy ostatnia bomba spadła na środkowy wschód? Ile czasu upłynęło, od kiedy ostatnia łuna eksplozji termojądrowej rozświetliło niebo nad pustynią? Ludzie ukryci pod ziemią, pozbawieni widoku słońca, utracili rachubę mijających dni. Wszystkie wyglądały tak samo, tak samo szaro, w świetle podwieszonych pod sufitem argonowych jarzeniówek.
     Kto właściwie zaczął? Iran? Stany Zjednoczone Ameryki Północnej? Korea? Chiny? Rosja? To nieistotne, teraz świat nie zna granic, nie zna podziałów. Wszędzie jest pustynia, pustynia albo morze.
Kiedy spadły pierwsze pociski nikt nie wierzył, nikt nie wierzył, że to już koniec. Cywilizacja tworząca się w bólach od tysięcy lat przestała istnieć w ciągu kilku dni. Kilka dni zmieniło wygląd błękitnej planety. Pył przesłonił niebo kryjąc tarczę słońca. Umarły rośliny, umarły zwierzęta.
     Nie wiadomo, kto zaczął, wiadomo, kto skończył. Ostanie pociski spadły, kiedy wszyscy myśleli, że najgorsze już za nimi. Po co komu tarcza, jeżeli nie ma czego bronić? Plan obrony ziemi o kryptonimie „Star Wars” zakończył się w iście spektakularny sposób. 20 megatonowe bomby upadły tam gdzie nikt się ich nie spodziewał. Większość utonęła w oceanie wzniecając potężne tsunami, jedna upadła na Afrykę, dwie trafiły Amerykę Południową.
Szczęśliwi ci, którzy w tym czasie znajdowali się na orbicie, mieli na co popatrzeć. Dziesiątki rozkwitających czerwienią pąków wzbiło się ponad atmosferę sięgając aż płaszcza jonosfery.
     O dziwo miliony przeżyło zagładę. Wszędzie wokoło kraterów rozgorzała wojna, wojna na karabiny, wojna na łuki i kusze, wojna na miecze, wojna na dzidy, wojna na maczugi, a tam gdzie już nic nie zostało wojna na kamienie.
     Najbardziej wpływowi świata ukryli się w wydrążonych pod górami kryptach, większość krypt nie przetrwała kontaktu. Przetrwało 15 może 30. Ukryci w nich ludzie żyli nadzieją. Nadzieję, że kiedyś je opuszczą. Nie wiedzieli jak bardzo się mylili. Zabójcze promieniowanie przenikliwe utrzymywało się dekady, utrzymywało się wieki. Wnuki „Uchodźców” pogrążeni w stagnacji, poddani ścisłej kontroli we wszystkich aspektach fizjologicznego funkcjonowania zdecydowali się wreszcie wypuścić pierwszego śmiałka.
Przeżył 73 godziny.

OJCZE, WYBACZ BO ZGRZESZYLEM
Autor: postal
12 lutego 2006, 19:20

Zabijam.
     Od piętnastego roku życia codziennie pociągam za spust, pociągam wiele razy. Na początku z fascynacją, później z wyrachowaniem, teraz robię to automatycznie, bez zastanowienia, bez emocji.
     Kiedyś lubiłem patrzeć jak ofiara cierpi, jak czołga się u mych stóp, jak błaga o życie, teraz widok ten może co najwyżej wywołać przeciągłe ziewnięcie i kolejny ruch palca na spuście. Żongluje ludzkimi istnieniami, zabijam jak robot, zabijam jak terminator.
     Co z tego, że na symulatorze? Idea pozostaje ta sama, niezmienna.
Widok ludzkiej sylwetki uruchamia procedurę wyrytą głęboką bruzdą w moim umyśle. Skierować wylot lufy w stronę tarczy, wycelować w głowę lub korpus, oddać strzał, jeżeli tarcza jeszcze się rusza ponowić procedurę, jeżeli pozostanie w miejscu gdzie upadła odszukać następny cel, ludzki kontur.
     Wytresowano mnie na zabójcę, zabójcę, który nie zna litości, nie znającego żalu, pozbawionego skrupułów, odbierającego życie bez emocji w całkowicie zautomatyzowany sposób. Już bez okrucieństwa, strata amunicji…
     Ludzie to tylko zasoby, podobnie jak węgiel, stal czy drewno. Odpowiednio pokierowani mogą wznosić miasta, pozbawieni kontroli niezdolni do pracy w zespole.
     Siedzę więc w swoim domu, za pancernymi drzwiami, czekam w izolacji, czekam aż coś się wydarzy, czekam aż coś się zacznie.
     Czekam na wojnę. Aż będę mógł robić to co robić umiem najlepiej...

RYSIEK, ZBYSIEK I KTOS TAM JESZCZE
Autor: postal
12 lutego 2006, 05:52

     Ciemno, zimno, palce przymarzają do spustu. A mogłem zostać w domu, zajadać pizze i mieć wszystko w dupie, ale nie, zachciało mi się strzelać do ludzi. Tylko gdzie niby są ci ludzie? Może wybrałem złe miejsce. Ciemno tu jak w dupie u murzyna, kto przy zdrowych zmysłach chciałby tędy przechodzić? Chuj, dupa, gówno, jebać, trza iść do domu, bo tu sczeznąć można.
     Złorzecząc bogu i prezydentowi zacząłem prostować skostniałe kolana, kiedy nagle usłyszałem głośne beknięcie, mlaśnięcie, przekleństwo i w reszcie kretyńską pijacką piosenkę. W moją stronę zmierzała radośnie przebierając nogami grupka meneli. Uzbrojony w gogle noktowizyjne, które notabene przymarzły mi do twarzy, widziałem wyraźnie 3 żuli idących wprost na mnie. Jeden dzierżył butelkę wina czy raczej wino-podobnej wydzieliny, drugi plastikowy kubek, trzeci trzymał własną fujarę… Usłyszałem odgłos płynu uwalnianego pod dużym ciśnieniem oraz westchnienie ulgi.
- No panowie. Kurwa to po szklanie i kurwa na rusztowanie!
- Hahaha! Na rusztowanie, kurwa słyszałeś Zbysiek?!
- Zamknij mordę, przez ciebie sobie pałę przyciąłem kurwa! Rysiek otwieraj flaszkę, zimno. Rysiek? Ryyysiek kurwa? Gdzie polazłeś z naszym aperifem?
     Rysiek niestety nie mógł usłyszeć nawoływań kolegów, gdyż leżał krwawiąc obficie z czoła z otworu wlotowego grubości palca.
- O kurwa co to było? Zbysiek? Zbyyysiek??!! Nie róbcie sobie jajec! Kurwaaa…. Hhrrr…..
     Zdegustowany wyszarpnąłem ostrze z szyj tego, który zapomniał się przedstawić. Za takich to państwo powinno mi płacić. Rękojeścią noża urwałem szyjkę od aperifa i pociągnąłem solidnego łyka. Trza iść do domu, sczeznąć to można…

WHO ATE MY COOKIES??!
Autor: postal
02 lutego 2006, 01:55

KTO ZEŻARŁ MOJE CIASTECZKA??!

TELEVISION
Autor: postal
01 lutego 2006, 05:07

     Wpatruję się tępo w obraz kontrolny wyświetlany od kilku godzin na ekranie telewizora. Chce przestać, ale nie mogę. Boję się odwrócić wzrok. Kiedy zrobiłem to ostatnio mózg pozbawiony tego jedynego bodźca zaczął tworzyć własne obrazy, obrazy budzące lęk, przerażające swoją realnością. Gdyby tak ktoś mógł za mnie zmienić program. Nie mogę spać, nie mogę jeść. Boję się firanek, boję się dywanu, boję się tego, co może być pod nim. Boję się, że znowu zobaczę swoje stopy w płomieniach, boję się szeptu żaluzji.
Pada śnieg, słyszę jak pada.