Archiwum luty 2004


NOTHING
Autor: postal
29 lutego 2004, 13:18

( ... )

CENZURA

( ... )

I to byłoby na tyle.

KROTKA NOTKA
Autor: postal
26 lutego 2004, 13:51

NIC NIE WARCI BEZIDEOWCY!!!

Dodam krótką notkę - mnóstwo komentarzy...
Dodam długą (ciekawą i odkrywczą) notkę - zero zainteresowania

Morał?
Czytać się wam kurwa nie chce!!!

To chój wam wszystkim w dupe!!
Ciekawe ile osób to przeczyta...

COMPLICATIONS
Autor: postal
25 lutego 2004, 23:14

Nasi przodkowie mawiali, że złego diabli nie wezmą...

I co kurwa?
I gówno!!

     Rozchorowałem się i to nie na żarty. Leżę w łóżku, kaszlę, prycham, kicham i smarczę. Na termometrze zabrakło skali, a domowe metody (spirytus i aspiryna) w moim przypadku się nie sprawdziły. Cóż, jutro wybiorę się do konowała, niech mnie kutasina zdiagnozuje i przepisze prochy, które w szybkim tempie postawią mnie na nogi.
Tylu żywych, a tak mało czasu...

Przy okazji muszę lapiducha przekonać, żeby mi morfinę przepisał. Ostatnio miewam silne migreny...

BACK TO THE PAST
Autor: postal
24 lutego 2004, 07:17

     Dziś nadszedł czas aby odłożyć broń, wziąść tłuczek do mięsa, wsiąść w samochód i pojechać odwiedzić moje stare liceum.

Mam tam niewyrównane rachunki...

     Pozostaje mieć nadzieję, że ten chój od polskiego co mie przez długie 4 lata molestował psychicznie wciągając mnie w swoje głupie dyskusje na tematy religji i boga (albowiem jam jest OPONENT, jam jest niosący światłość), jeszcze tam pracuje...

WEIRD...
Autor: postal
23 lutego 2004, 00:39

Bolą mnie wnętrzności...
Chyba się zatrułem (te bółki weneckie, skąd oni biorą grzyby?)...

Lustro?

     Nie pamiętam jak wróciłem do domu, ani co robiłem później, aż do teraz. Widzę jednak, że tworzyłęm (mógłbym przysiąc, że nie miałem tego pentagramu na suficie i dziwnych symboli na ścianach - cóż może to i ładne...). W tym pieprzonym hipermarkecie siedziałem chyba ze 4 godziny. Tam naprawdę można się zgubić i zdechnąć z głodu gdzieś w ciemnym kącie, gdzie nawet sprzątaczki nie zaglądają. Dobrze, że mili panowie z ochrony pomogli mi odnaleść drogę na parking. Trochę za mną pobiegali, bo z początku myślałem, że goni mnie Lord Dark Vader i mroczne siły Imperium.

Pojechałem po mleko, bółki, piwo, olej i mrożone paluszki rybne, a oto lista rzeczy jakie znalazłem w reklamówkach...

- konserwa Tyrolska
- młotek stolarski
- płyta CD z nagraniami Tadeusza Woźniaka
- sok pomidorowy 100% Fortuna (jak się okazało ze złotą rybką w środku)
- mapa samochodowa Radomia
- pismo kobiece "Wysokie Obcasy"
- tampony OB
- olej silnikowy Castrol
- farba olejna czerwona
- farba olejna czarna
- klej do tapet
- całkowicioe rozpuszczone lody waniliowe
- bita śmietana w sprayu
- połamana bagietka TIP
- martwy chomik szczelnie zawinięty w foliową reklamówkę wraz ze śledziami w oleju
- granulat witaminowy dla gryzoni
- suszone rozwielitki
- kaganiec dla rottwailera
- skarpetki rozmiar 30 (22 pary)
- flakonik tandetnej wody toaletowej BOND

PS- nie należy palić ogniska w toalecie hipermarketu, bo mogą włączyć się zraszacze przeciwporzarowe i popsuć całą zabawę.

VIVE LA REVOLUTION!!!
Autor: postal
22 lutego 2004, 13:24

     Grzyby halucynogenne to jeden z najstarszych środków odurzających znanych ludzkości. Nie zmienia to faktu, że jeden z najlepszych…
 
     Kolory. Wszystkie powierzchnie pokrywają się surrealistycznie jaskrawymi teksturami. Coś zaczyna dziać się z moim ciałem…
Tak szybko?
     Ogarnia mnie słabość. Nogi zaczynają uginać się pod moim ciężarem.
Tak szybko…
     Już nie pcham wózka, ale jadę na nim zawieszony na rurce przeznaczonej do przekazywania energii kinetycznej wprawiającej go w ruch. W mijanym lustrze dostrzegam niewyraźne odbicie.
To ja?
     Wyglądam jak paralityk, albo starzec uczący się na nowo chodzić przy użyciu balkonu.
W każdym razie dziwnie.
     Ludzie zaczynają oglądać się za mną. Wzbudzam powszechną ciekawość.
Jak nowo odkryty gatunek małposzczura w zoo??
     Półki przesłaniają mi widok. Ciągną się w nieskończoność we wszystkich płaszczyznach. Falują. Ich zawartość sama wpada do mojego koszyka.
Czy widziałem krasnoludka? Taki mały kurdupel w czerwonej czapce z kutasem i w żółtych rajtuzach…
     Groteskowo zakrzywiają się ku mnie gdzieś pod sklepieniem sufitu. To istny labirynt. Prawdziwa dżungla.
Tarzan na lianie przecina mi drogę z głośnym wrzaskiem wpadając na regał z konserwami.
Tyrolska? Czemu nie dziękuję Mogwli.
     Wiertarki, betoniarki.
Chodzące młotki? A to skąd się tu wzięło?
     Krocząc stukają drewnianymi butami o ceramiczną podłogę. Ochrypłymi metalicznymi głosami śpiewają pieści religijne - pielgrzymka do Czestochowy...
     Wkraczam do innego wymiaru. Otacza mnie technologia. Z monitorów zajmujących całą ścianę spoglądają na mnie twarze.
Ćwiczymy z Cindy Crawford. Raz, dwa trzy, kalafior.
     Słyszę głosy. Kablowe węże wiją się po podłodze. Przedzieram się przez dzielnice wież stereo. To niebezpieczna dzielnica. Łatwo tu zabłądzić i zostać zaatakowanym przez pigmejów w czerwonych koszulach.
My do lodówki…
Nie mieszczę się w środku. Kto projektował tą kapsułę ratunkową?
     Świat się zmienia. Gna do przodu. Z zachodu na wschód, a może odwrotnie. Ryby, ślimaki, ośmiornice, kraby, ogromne pająki, szczury, meduzy. Sześciogłowy potwór za ladą mieli mięso w wielkiej napędzanej parą maszynce. Mięso krzyczy, wierzga i wymachuje rękami.
- Następny proszę! (Dla pana wątroba? Proszę się tu położyć, to nie będzie bolało.)
Nie podoba mi się tu wcale.
Znowu te krasnoludki!!! Teraz na pewno je widziałem…
     W samym sercu labiryntu dyskoteka!! Przy suficie wesoło błyska wielka srebrna kula dyskotekowa. Mieni się, rzuca dookoła tęczowe cienie. Grono wyznawców bije przed nią pokłony. Sprzątaczki z fryzurami afro czyszczą podłogę w takt muzyki, wywijając gołymi pośladkami.
     O cześć! Ty też tu z przypadku? Czemu mnie przedrzeźniasz?
Lustro?
     Napoje. Nie mogę sięgnąć najwyższej półki (niknie w chmurach gdzieś pod nieboskłonem zaraz obok szczytu Mount Everest).
Wejdę na wózek. Udało się!
     Kartony z kandyzowaną krwią spadają na podłogę (źle je przykleili). Łapię falę. Serfuję w kierunku Wielkiego Kanionu Przypraw Korzennych.
Cholera, inkwizycja!!
     Zeskakuję z rumaka łapiąc w locie dwuręczną bagietkę.
Angard!! Touche!!
     Rozgromiłem oddział nieprzyjaciela! Uciekają w popłochu. Kolorowe obrazy wirują przed oczami, kolorowa tęcza pod powiekami.
Jestem koniem.
     Ciągnę ciężki wóz pełen szmaragdów i złotego runa.
To znowu ja? Cześć Mnie…
Lustro??
     Aż tak źle ze mną? Trzeba się uspokoić. Wyciszyć.
Granica. Sznur samochodów ciągnie się przede mną.
Zaczekam, mam czas.
     Znów dziwne spojrzenia. Wytykanie palcami. Wpadam w złość…
- Wypierdalać!! Niech żyje rewolucja!!!
To ja powiedziałem??
     Czemu okładam ta miłą starszą panią bagietką? Chyba nie chcę, żeby mi się połamała…
Dlaczego wszyscy odchodzą? Koniec imprezy? Też muszę iść do domu?
Ooo!! Moja kolej!
- Guhalabula??
Oj, miało być inaczej…
- 215zl 96gr proszę pana. Czy pan się dobrze czuje? Może potrzebuje pan pomocy?
- Hilebibule?
Kurwa, nie mogę się skoncentrować. Ten buczący piorunochron mi przeszkadza…
- Zapomniał pan reszty!! Chwila, proszę to dla pana.
- Ghhh… blee… Sajokurwanara!!
No i co teraz?? Zgubiłem się! Musze kupić mapę… Może w tej pralni mają jedną, albo ze dwie na wszelki wypadek?
 
( … )

DZIEN DOBRY BARDZO KURWA MAC!!!
Autor: postal
20 lutego 2004, 12:01

     Nienawidzę tego, po prostu nienawidzę!! Ilekroć słyszę to słowo zbiera mnie na wymioty i dostaje ataku niepohamowanej agresji…

 

     Kiedy dzisiaj w sklepie ekspedientka rzuciła mi w twarz na powitanie tym zaplutym, zmiętym jak wyjęta z prania koszula, słowem nie wytrzymałem.

Wpadłem w złość.

- Słuchaj cipo!! O co ci kurwa chodzi? Czy sugerujesz że ten dzień jest dobry dla ciebie, czy może dopiero będzie dobry? Czy wczorajszy dzień był dobry, czy jutrzejszy będzie dobry? Dobry dla ciebie, dla mnie czy dla całej pieprzonej ludzkości?? Jeżeli dla ciebie to zatrzymaj ta informację dla siebie, bo gówno mnie obchodzi co myślisz!! Jeśli dla mnie, to wiedz, że ostatni dobry dzień miałem zanim jakiś zasrany gnojek w białym fartuchu wydarł mnie z łona matki i bez najmniejszego powodu strzelił mnie po dupie!! Każdy mój dzień jest jednakowo chójowy, a teraz to już w ogóle tylko się zajebać idzie! Od ponad pół roku przychodzę do tego sklepu, kupuje, płacę uczciwie i jeszcze nigdy nikt mnie tak nie wkurwił! Kto ty w ogóle jesteś?

- 21 zł, 40 groszy...

MY DESTINY
Autor: postal
19 lutego 2004, 03:51

     Serafin Hadriel rozpostarł skrzydła. W muskularnych ramionach dzierżył bez najmniejszego wysiłku wielką żelazną tarczę i płonący niebieską poświatą dwuręczny miecz. Biła od niego oślepiająca aura najczystszego złota. Jego wiecznie młodą twarz zasnuwał cień bólu i cierpienia. Emanował spokojem i niewysłowionym smutkiem. Powoli wzniósł swą zbroją prawicę i krystalicznie czystym głosem zaintonował:

- Tyś jest Antychryst. Ten który zrodzon na ludzkim padole za sprawą Diabła, wzniecisz ogień, który pogrąży to co najświętsze w piekielnych płomieniach. Zszedłeś ze ścieżki Pana, niecne siły zawładnęły twym umysłem kierując cię na zakazany szlak. Jam jest zbrojnym ramieniem Pana Naszego, drżyj przed Jego majestatem!!

     Ogarnęło mnie przerażenie. Uczucie, jakiego żaden śmiertelnik nigdy nie zaznał. Największy spośród mistyków nie potrafił by nazwać go dziesiątkami ludzkich słów. Korząc się w Bożej Bojaźni padłem na kolana. Chciałem błagać o przebaczenie… Hadiel załamującym się pod falą nagłego wzruszenia głosem wyszeptał.

- Wysłany zostałem aby zadać kres twojemu żywotu! Uwolnić udręczoną duszę i pozwolić jej rozpaść się w nicość z jakiej powstała!! Chodź sprzeczne to z moim sumieniem uczynić to muszę. Takam wola Pana!!

     Zaczęła wzbierać we mnie gorycz. Bojaźń w jednej chwili prysnęła, nie pozostawiając żadnego śladu po swojej obecności. Miecz opadł szerokim łukiem z potępieńczym świstem tnąc powietrze. Uderzył prosto w mój kark.

     Rozległ się głuchy dźwięk stali uderzającej w granit. Miecz pękł z łoskotem i wibrując dźwięcznie spadł w otchłań nicości, która otworzyła się pod moimi stopami. Uniosłem twarz spoglądając prosto w jego przepełnione zdumieniem oczy. Otworzył usta w niemym pytaniu, po czym rozpłynął się jak dym na wietrze.

     Ozwał się głos, głos niczym tysiące głosów wydobyte na raz z tysięcy piersi.

- Tyś wybranym... Tyś niszczyciel…

Obudziłem się drżąc na całym ciele. Po piersi i plecach płynęły mi strugi gorącej krwi.

DEMONY
Autor: postal
18 lutego 2004, 05:09

Czas mi bardzo szybko zmyka, zabić muszę następnego śmiertelnika.

W mojej głowie są demony plan kolejny ułożony...

Umrzeć musi, pewne jest, przyszedł kres litery eS!

TRZY A ZARAZEM JEDEN
Autor: postal
18 lutego 2004, 04:01

     Bartek to (był) kawał skurwysyna. Nienawidziłem go od zawsze. Począwszy od podstawówki, gdzie na każdej przerwie dręczył mnie i terroryzował. Cóż był ode mnie trzy razy cięższy... Kiedy skończyłem podstawówkę wydawało mi się, że już więcej nie będę musiał oglądać jego wstrętnej opasłej gęby. Bardzo się przeliczyłem…

     Z początkiem szkoły średniej zaczął się okres eksperymentowania. Brałem narkotyki. Dużo i zdecydowanie za często. Bartek był mi potrzebny, aby je zdobyć. Jako że był jedynym w okolicy, który miał wtyki musiałem korzystać z jego pomocy. Chociaż przy każdym spotkaniu szydził ze mnie i traktował mnie jak popychadło wtedy jeszcze nie chciałem go zabić, byłem za słaby… Później odkryłem, że w sposób perfidny oszukuje mnie na ilości zabierając dla siebie więcej niż połowę. Zaczęła wzbierać we mnie frustracja, której jeszcze wtedy nie potrafiłem nazwać. Miarka przebrała się, kiedy raz i drugi nie pojawił się wcale kasując mnie w ten sposób na przeszło 100zł. Poprzysiągłem mu zemstę.

Jakże długo przyszło mi czekać…

 

WTOREK, GODZINA 2:26AM

     Wyposażony w odpowiednie narzędzia wybrałem się na mały spacer. Mieszkał niedaleko, więc po kilku minutach byłem już pod jego blokiem. Zza zasłoniętych szczelnie żaluzji (jak zawsze ukrywał się przed wierzycielami, którzy chcieli mu zrobić krzywdę) sączy się nikłe światło. Ulepiłem twardą jak kamień pigułę i cisnąłem w okno. Szyba zadygotała o mało nie wypadając z framugi. Światło zgasło, nastała cisza, bezruch. Ulepiłem kolejną, tym razem zamierzałem rzucić mocniej. Żaluzje lekko się uniosły, za nimi błysnął fragment jego bladej facjaty. Znów cisza. Powoli uchylił okno, przez moment przyglądał mi się głupawo, po czym wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu i machnięciem ręki zaprosił mnie do siebie. Pokonałem schody i stanąłem przed sfatygowanymi drzwiami noszącymi ślady noży i licznych kopniaków. 

     Delikatnie w nie zastukałem. W głowie kłębiły mi się myśli. Misternie przygotowany plan mógł w jednej chwili wziąć w łeb. Jeszcze raz przypomniałem sobie i powtórnie rozważyłem wszystkie kombinacje. Rozległ się szczęk zamka, drzwi otworzyły się zapraszając mnie do środka. Wytarłem buty i wszedłem. Przedpokój wyglądał dokładnie tak samo jak zapamiętałem go ze swoich licznych wizyt, z tą może różnicą, że był jeszcze bardziej obskurny i zdewastowany. Bartek zatrzasnął drzwi i przekręcił obydwie zasuwy. Uśmiechnął się przebiegle i wyciągnął rękę. Zignorowałem jego gest i oschle powiedziałem.

- Musisz mi w czymś pomóc.

- Jasne, czego ci potrzeba? -Przebiegły usmiech, który widziałem tyle razy... Wyczuł kasę.

- Jesteś sam?

- Spoko, mów śmiało, starzy są na nocnej zmianie!

- Właściwie to tyle chciałem wiedzieć…

- Coo…

     Szybkim, wielokrotnie przećwiczonym ruchem wyciągnąłem zza paska paralizator, przytknąłem go do wylewającego się spod koszuli brzucha i z niewysłowioną przyjemnością nacisnąłem spust. Rozległ się dźwięk przeskakującego łuku elektrycznego i zaśmierdziało przypalonym ciałem. Nie wiem ile tak stałem nad nim przytykając paralizator do jego ciała upajając się cudownym smakiem zemsty. Ocknąłem się dopiero kiedy bateria była pusta. Zdegustowany wsunąłem paralizator do kieszeni kurtki. Stanowczo za krótko – pomyślałem. Naciągnąłem na dłonie chirurgiczne rękawiczki, zdjąłem buty i zacząłem wlec jego cielsko do łazienki. Tego nie przewidziałem, ale instynktownie wiedziałem co robić…

     Włożyłem korek i odkręciłem kurki.

 

NAJWIĘCEJ WYPADKÓW ŚMIERTELNYCH ZDARZA SIĘ W DOMU…

 

     Z obrzydzeniem rozebrałem bezwładne zwłoki (to już kwestia paru chwil), ubrania cisnąłem na bieliźniarkę stojącą w koncie. Wanna była już wypełniona w połowie. Zacząłem przetrząsać wszystkie szafki w poszukiwaniu (czegoś)… Znalazłem…

     Ująłem go pod pachami i spróbowałem dźwignąć. Stęknąłem boleśnie. Zaczęła ogarniać mnie panika. Taka głupota nie może zniweczyć tak doskonałego planu, który pod wpływem chwili nakreślił się w moim umyśle. Spróbowałem ponownie. Tym razem przewiesiłem jego ręce przez namydloną (jestem genialny!!) krawędź wanny i pchając z całych sił zacząłem po kawałku wsuwać go do wody. Kiedy wreszcie udało mi się ułożyć go w pełnej po brzegi wannie (sukinsyn wyparł więcej wody niż przypuszczałem) miałem poważną zadyszkę i byłem cały spocony.

Włożyłem wtyczkę do kontaktu…

Najwięcej wypadków zdarza się w domu…

     Nagle grubas otworzył oczy i miotając wściekłe przekleństwa zaczął gramolić się na nogi. Odsunąłem się o dwa kroki i pstryknąłem przycisk suszarki.

NIC!!

     Pstryknąłem jeszcze raz i jeszcze jeden. Nie działa!!

- Ty szmato co ty chciałeś mi zrobić?? –Zaryczał wściekle. – Zabije cię!!

Wyciągnął ręce chcąc mnie pochwycić.

Teraz będę musiał upozorować włamanie…

     Wtem poślizgnął się na leżącym na dnie mydle i upadł do przodu uderzając czołem o stalową baterię kranu. Trysnęła krew. Bezwładne ciało osunęło się twarzą do wody. Znieruchomiało. Przez chwile stałem oszołomiony z nożem w jednej, a suszarką w drugiej ręce, po czym wybuchnąłem śmiechem. Usiadłem na podłodze i zapaliłem papierosa. Wypaliłem jednego, potem następnego. Spojrzałem na zegarek – 7 minut jeżeli nie jest Hudinim, to na pewno nie żyje… Wstałem i poszedłem do drzwi. Zasuwki – nikt nie kapie się przy otwartych drzwiach!!

Balkon…

Balkon…

Balkon…

Szybko do domu. Szklanka gorzałki i odgrzana pizza przed snem…

PAYBACK TIME
Autor: postal
16 lutego 2004, 04:30

     Nadszedł czas, aby wyrównać rachunki. Ci którzy mnie skrzywdziliście drżyjcie, albowiem jam jest Palec Boga, który jest w was wymierzon. Ide po was, zapukam do każdych drzwi, znajdę do ostatniego...

     Siedem osób, siedem dni. Zacznę od litery By.

B jak Bartek, B jak brzuch, jam jest koszmar z twoich snów...

 

 

Czekam, a pistolet jest w mojej dłoni, już nic mnie nie goni, wyrok zostanie zaraz wykonany...

NIEBIESKA RADIOLKA
Autor: postal
12 lutego 2004, 17:31

     Wczoraj pod wpływem nagłego impulsu (nie, nie wyżutów sumienia, tylko ogłoszenia w gazecie) postanowiłem odwiedzić rejonową komendę policji, gdzie odbywał się przetarg na używane pojazdy i osprzęt pochodzący z policyjnego demobilu.

     Po drodze miałem kilka drobnych wpadek (bramka wykrywająca żelastwo rzy wejściu na teren komendy omało nie eksplodowała kiedy wskaźnik osiągnął maksymalną wartość i głośnik zaczął wyć przeraźliwie). Na przykład okazało sie, że prawo polskie zabrania noszenia przy sobie granatów odłamkowych, żeliwnych kastetów, oraz pistoletów maszynowych jeżeli posiada się na nie jedynie pozwolenie kolekcjonerskie, ale mili funkcjonariusze przymkneli na to oko, kiedy powiedziałem im po co tu jestem. Cóż korupcja szeży sie wszędzie, a za pieniądze mozna już kupić wszystko...

     Zasiadłem wygodnie w śmierdzącej petami i grzybem sali, gdzie miała odbyć się aukcja. Oprócz mnie tłumnie zjawiły się na nią jeszcze trzy osoby. Kiedy zrobiło sie tak tłoczno, że nie było już czym oddychać zabrzmiał gong obwieszczający rozpoczecie aukcji. Jeden z licznie przybyłych gości prowadził na bazarze stoisko z używaną odzieżą, więc zakupił 50kg policyjnej (niezniszcalnej, nieprzemakalnej i 3 gatunku) odzieży, którą zamierzał opchnąć ze znacznym profitem, drugi był rolnikiem i potrzebował armatki wodnej wcześniej służącej do rozpędzania manifestacji, która zamieżał przekształcić w ultrawydajną opryskiwarke do roślin, a trzeci z kolei przybył z "tajną misją", nic nie kupił tylko notował wszystko w swoim notesie.

     Jako, że jestem amatorem polskiej motoryzacji nabyłem po rewelacyjnej cenie 8.000zl "prawie nowego" oryginalnego psiarskiego poloneza caro. Dostałem gratis kratę, której chyba nie chciało im sie odkręcać oraz zepsute CB-radio. Dostałem kwit, z którym udałem sie do garażu po odbiór mojego sprzęta. Mechanicy właśnie kończyli demontowanie kogutów, ale napisów policja to już im sie zerwać nie chciało. Powiedzieli, że mam to jak najszybciej uczynić, bo jezdzenie z oznakowaniami jest nielegalne. Wydali mi dowód rejestracyjny i 3 miesieczna gwarancję na wady  ukryte, ujawnione podczas ekspoatacji, oraz nie omieszkali napomnąć o tym, "że nie jest to zwyczajny polonez" (tylko magiczny...). Ma oryginalne policyjne ogumienie, zawieszenie, modyfikowany układ kierowniczy, kręcony silnik i przyspieszenie, które wgniata w fotel (też modyfikowany grubym tyłkiem starszego posterunkowego).

Dzisiaj muszę go solidnie przetestowac...

MOR CZERWONY
Autor: postal
07 lutego 2004, 22:25

"I Mór Czerwony niepodzielnie zawładły wszystkim..."

MATRIX
Autor: postal
06 lutego 2004, 19:03

"Drużyna ruggby zjada swoich zmarłych..."
"Chodź gówniarzu, chodź i zarzyj swoje lekarstwo"

 

TO MÓJ ŚWIAT
MOJA RZECZYWISTOŚĆ
MOJE ŻYCIE
MOJA SŁUŻBA
MOJE POWOŁANIE
MOJE PODATKI

JA... JA JESTEM NIKIM... WYRYWAM TYLKO CHWASTY, CHWASTY CO PRZESZKADZAJĄ ŻYĆ DRUGIM...

PO DRUGIE
Autor: postal
01 lutego 2004, 15:20

Noc, ciemno już. A kogo to po nocy niesie?

Kto spać nie może, ten wychodzi z domu, na ulice. O tej porze miasto pełne jest dziwek, złodziei, pijaków, ćpunów, no i psychopatów. Oczywiście czasami zdarzają się też pijani, naćpani psychopaci – ci są najgorsi…

 

     Szydłówek: stare, obskurne, obsrane, śmierdzące, osiedle żuli. W obdrapanych kamienicach z lat 50-tych nie pozostał już nikt normalny. Takowi, jeśli kiedykolwiek tam żyli (ja osobiście w plotki nie wierzę) już dawno zdechli, albo się stamtąd wynieśli. Co kilkanaście kroków w klatkach, na ławkach lub pod drzewami stoją, siedzą lub najczęściej leżą najebani jegomoście o mordach tak zdewastowanych jak podeszwy moich glanów.

 

Nienawidzę tego osiedla.

Kiedyś mnie tu okradli.

Teraz się zemszczę…

 

     Piątek, godzina trzecia trzydzieści nad ranem, zimno jak cholera, z nieba sypią się malutkie płatki śniegu. Są to zaledwie lodowe kryształki, ale wciskają się pod ubranie odbierając ciepło. Przemykam od bloku do bloku, poruszam się ciemnymi uliczkami, unikając świateł rzadko rozmieszczonych latarni. Ich mdłe metaliczne światło pada na śnieg lśniąc na milionach krawędzi i mieniąc się w skomplikowanych strukturach lodowych tworów. Od dźwiganego brzemienia zaczynają mi cierpnąć ręce. Palce, pomimo iż obleczone w robocze rękawice, sztywnieją kurczowo zaciskane na uchwytach piły. Silnik nie pracuje, wystarczy jednak jedno wprawne szarpnięcie, aby zastartował i zawarczał triumfalnie, zaczął wydzielać miłe ciepło, przyjemne wibracje rozgrzewające zesztywniałe ramiona oraz niebieskie kłębki dymu. Wiatr przybiera na sile, podrywa leżący wszędzie śnieg ciskając nim w oczy. Wokół nie ma żywego ducha, nawet pod całodobowym sklepem monopolowym pustki. Chyba dzisiaj nie jest dobry dzień na polowanie, odpuszczę sobie, wrócę do ciepłego domku, do napoczętej butelki, do zamówionej pizzy z podwójnym serem…

     Nagle dostrzegam jakieś poruszenie. Ciemna postać zmierza chwiejnie w moją stronę, zataczając się, potykając. Czuje przyjemne ciepło, które rozchodzi się promieniście od żołądka, poprzez trzewia, aż dociera do najgłębszych czeluści mojej duszy. Zastygam w bezruchu, teraz wystarczy już tylko czekać, ofiara sama przyjdzie, przyjdzie odebrać swoje przeznaczenie. Mięśnie zaczynają drżeć, jeszcze kilka metrów, parę chwiejnych kroków…

Wychodzę z kryjącego mnie niczym czarny koc cienia. Postać przystaje, wgapia się we mnie bełkocząc coś niezrozumiale. Po chwili znów zaczyna iść. Podchodzi całkiem blisko, mogę już zobaczyć rysy jego wstrętnej alkoholiczej gęby, niemalże czuję przesycony siarczanym oparem oddech. Staje. Próbuje się wyprostować, naprężyć sfatygowane ciało obleczone w brudną, mocno podniszczoną wacianą kurtkę i wytarte dżinsy.

     Pijanym nieskoordynowanym ruchem wyciąga żałośnie mały, tępy jak on sam scyzoryk i starając się przybrać groźny ton duka:

 

- Wyssskkakujj szs kkassy gnoojjku… Tto niie jessstt tffuj dzzień…

 

Szeroki demoniczny uśmiech.

 

 

Jedno wprawne szarpnięcie…

 

 

Ten cudowny warkot silnika.

Przerażone wytrzeszczone oczy, nie do końca pojmujące co się właściwie dzieje.

Wrzask potwornego bólu.

Zgrzyt łańcucha o kości…

Zapach ciepłej krwi. Świeżego mięsa…

Śmierci...

 

     Śnieg pokrywają czerwone plamy, ciało pada na ziemię, wierzga przez chwilę, po czym zastyga i sztywnieje. Posoka rozlewa się tworząc bordową kałużę…

 

Jeszcze kilka cięć, kilka pchnięć…

Trofeum?? Dłoń ściskająca małe ostrze, oprawione w słoniową kość…

RIGOR MORTUUS

 

Ucieczka... Szaleńczy bieg... Sprint do bezpiecznej kryjówki... Do domu...