To wraca...
Wiedziałem, że wcześniej czy później to nastąpi...
Znów tracę zmysły, przestaje odczuwać cokolwiek...
Sufit i podłoga odjeżdża gdzieś w nicość ukazując mi ziejącą czernią pustkę, ściany wywracają się i spadają w bezdenną przepaść. Jestem w czarnej i zimnej próżni, otacza mnie niebyt. Słyszę zwalniające dudnienie własnego serca. Wkrótce i ten odgłos ustaje. Czas i przestrzeń tu nie istnieją. Nie mogę się poruszyć, dryfuję w pustce.
Słyszę głosy... Wiele głosów... Mówią o strasznych rzeczach... Na żadnym nie mogę się skupić, mimo to rozumiem wszystkie.
Otaczają mnie duchy, wyciągają do mnie ręce, chcą pozbawić mnie ciepła, życia... Ich twarze wykrzywiają groteskowe grymasy...
To, to idzie do mnie... Czuję jak się zbliża, zamykam powieki, ale i tak widzę TO przed moimi oczami, chce krzyczeć, ale nie mogę...
Nie wiem ile już tu jestem... To może być równie dobrze rok jak i sekunda, straciłem poczucie kierunku... Nie wiem gdzie jest góra, a gdzie dół, gdzie prawo a gdzie lewo.
Próżnia wciąga mnie, rozrywa... Ciemność jest taka jasna, oślepia mnie... Wypala mi oczy.
Krew gotuje mi się w żyłach i zamarza jednocześnie, ciśnienie zgniata moje ciało, łamie kości, miażdży tkanki...
Chcę umrzeć... Nie ja umieram setki razy, może tysiące!! Duszę się, czuję jak płuca zalewa mi krew, pęcheżyki wybuchają, jakaś siła prubuje wyrwać mi oskrzela. Żołądek trawi moje wnętrzności, mózg wycieka przez puste oczodoły.
Kiedy to się skończy?!!
Dobrze, zrobię co muszę, tylko już przestań!!! Niech to się skończy, zostawcie mnie!!
Odejdźcie...