Kategoria

Stuff


WESOLA KOMPANIA
Autor: postal | Kategorie: stuff 
Tagi: wesoła kompania  
18 lutego 2009, 12:15

WESOŁA KOMPANIA

 

            Rubaszne słowa marszowej przyśpiewki dudniły gromko po leśnym trakcie, o całe staje wyprzedzając wyśpiewującą ją drużynę. Słowa te wykrzykiwane z pełnym zaangażowaniem podchmielonych podróżników płoszyły, co mniejsze leśne zwierzątka i sprawiały, że ptaki z furkotem podrywały się z koron drzew.

            Kolumna rozśpiewanych krasnoludów posuwała się iście żółwim tempem z zachodu na wschód. Było ich oględnie ze trzynastu. Wszyscy swoim zwyczajem podróżowali pieszo, ustawieni trójkami zajmowali całą szerokość z rzadka uczęszczanego traktu, obecnie zapomnianego i powoli pochłanianego przez puszczę.

Pochód zamykał czterokołowy, wyładowany wóz ciągnięty przez czterech karłów. Twarze mieli czerwone, ale wysiłek wcale nie przeszkadzał im wrzeszczeć na całe gardło słowa marszowej piosenki.

            - Koooolumna staaać! –Słowa piosenki zostały zmiecione przez huk komendy, wydanej niczym wystrzał z armaty, zachrypniętym głosem dowódcy. – Obooozujemy! Migiem zabezpieczyć teren po lewej i rozstawić polową kuchnie! Ruszać się komando!! Raz, raz!

            Krasnoludy rozbiegły się na wszystkie strony, każdy zabrał się sprawnie za wykonywanie jednej, przypisanej sobie czynności, z pozoru nie mającej sensu, a jednak zmyślnie łączącej się w spójną całość z pracą innych. Nie minęło wiele czasu, jak wszyscy siedzieli wygodnie wokół zawieszonego nad ogniem kociołka, z którego unosił się smakowity korzenno mięsny aromat. W ruch poszły nieproporcjonalnie duże do swoich użytkowników kufle, napełniane przez jednego i podawane dalej.

            - Melduje sierżancie, że piwo wyszło! –wystękał nalewający potrząsając w powietrzu pustą beczułką. – Dla jednego nie starczy!

            - Kuurwa! Miało starczyć do kolacji!! –ryknął dowódca dostając wypieków na pobrużdżonej twarzy. – Kapralu, jak pilnowaliście prowiantu?! Zgadnijcie, kto nie dostanie przydziału! Zatrzymać kranik, beczkę zniszczyć, wykonać!

            Nazwany Kapralem posmutniał, nagle postarzał się, o co najmniej 200 lat. Westchnął rozdzierająco wyciągając żelazny kranik ze szpuntem i chowając go do jednej z wielu sakiewek, którymi był obwieszony. Spoglądając, czy nikt nie patrzy uniósł beczułkę nad głowę, przechylając ją nad otwartymi ustami otworem do dołu. Łapczywie połknął to, co z niej wykapało, po czym roztrzaskał drewnianą skorupę o ziemię, pozbierał deski i rzucił je do ogniska, znad którego ktoś inny zdążył już zdjąć kociołek. Wziął z rąk sąsiada metalową miskę, tak ukształtowaną, ażeby dało ją się nałożyć na podobną, oszczędzając w ten sposób sporo miejsca, z dymiącą, aromatyczną zawartością i ciężko usiadł na swoim miejscu.

            - Mamy dobre tempo. Jeśli nic nie spieprzycie, cel osiągniemy zgodnie z planem, czyli dzisiaj, późnym popołudniem. –Wymamrotał Sierżant wpychając w usta kolejną łychę gulaszu, nie zdążywszy jeszcze przełknąć pierwszej.

            - Trochę niewyraźnie Pan mówi Sir! Mógłby Pan powtórzyć, bo zrozumiałem tylko „spieprzycie”? –Wybąkał któryś z krasnoludów, równie niezrozumiale, wpychając w siebie łapczywie potrawkę z królika.

            - Zamknij dziób Smith! Sierżant mówi! –Wrzasnął Kapral plując dookoła gorącym gulaszem, o mało się nie zachłysnąwszy.

            - Maszerujemy od 3 dni w regulaminowym tempie 2 mil na godzinę. Pokonaliśmy z okładem 60 mil licząc od koszar, 20 mil od rubieży i ostatniej osady, właśnie przekroczyliśmy granicę, jesteśmy obecnie na ziemi niczyjej, w strefie zdemilitaryzowanej, więc obowiązuje czujność i procedura bojowa. –Dowódca wykonał nieokreślony gest łyżką w kierunku z którego przyszli, którego prawdopodobnie nikt nie zrozumiał. - Do osiągnięcia celu pozostało nam około 10 mil, a więc 5 godzin marszu, nażryjcie się dobrze, bo przez najbliższe 5 godzin nie będziecie mieli czasu podrapać się po dupie. Będziecie cały czas iść i wytrzeszczać gały na wszystkie podejrzane krzaki. Co jest celem pewnie się domyślacie i tak to zostanie, bo to tajna misja. –Mówiąc to łypnął konspiracyjnie przekrwionym okiem po twarzach członków oddziału. – Tajna, zrozumiano? Rozkazy jak zawsze: zająć, zabezpieczyć, umocnić, czekać.

            - Czekać? A na co?

            - A gówno ci do tego szeregowy! –Wrzasnął kapral teraz naprawdę krztusząc się ostatnim kęsem potrawki.

            - Na oklaski czekać! Wieńce, salwę armatnią, wartę honorową i medale!! Zwijać obóz!! Raz, dwa! Formacja dwójkami!! I żadnego śpiewania!! Poruszymy się w ciszy, gotowość bojowa! Raz, raz, ruszać dupy!! Ty! Pomóż Smithowi szczać na ognisko, bo nie może sobie chłopina poradzić! Sikawka już nie taka, jak za młodu! Ha-ha! Pozwijaj te koce!! Nie rzucaj ich byle jak!!

            Kolumna znów ruszyła przed siebie, wkrótce uzyskując regulaminowe tempo 2 mil na godzinę. Żołnierze szli tym razem dwójkami, czujni, poważni, skoncentrowani. Nikt nie śpiewał, nikt nie rozmawiał, wszyscy wypatrywali oczy, skanując podejrzanie wyglądające krzaki. Dowódca szedł w środku kolumny, kapral przemieszczał się z tyłu do przodu i z powrotem doglądając marszruty, rozdając kopniaki w tyłek tym, którzy w jego opinii szli za wolno i grzmocąc w plecy tych, którzy w jego oczach się garbili. Nagle nad kolumną szybko przesunął się monstrualny cień. Wszyscy jak na komendę, której dowódca wcale nie wydał, unieśli głowy w górę.

            - Sierżancie, co to było?!

            - Smok kurwa! Nie ma się na co gapić, smoka kurwa nie widzieliście?! Ruszać się, na przód!

SZUKANE, ODNALEZIONE
Autor: postal | Kategorie: stuff 
Tagi: odnalezione  
24 grudnia 2008, 13:59

FILIA

 

            - Zamówisz coś w końcu?

Filia gwałtownie otworzyła oczy czując szturchnięcie w bok. Kilkakrotnie zamrugała powiekami starając się otrząsnąć z resztek snu, który nadszedł znienacka kojąc jej udręczony umysł. Sen jednak wcale nie przyniósł ulgi, wręcz przeciwnie zrodził kolejne wątpliwości.

            - Słuchaj, albo coś zamówisz, albo wynoś się stąd. To porządna karczma, a nie noclegownia dla włóczęgów!

Filia ponownie zamrugała powiekami. W miejscu, z którego dobiegał głos nie było nikogo. Szybko podniosła się do pozycji siedzącej dźwigając głowę z mocno sfatygowanego, lepikiego od rozlanego piwa blatu dębowego stołu.

            - Kto? Gdzie??

            - Tu na dole!! Wy wielkoludy jesteście takimi egocentrykami! -Niewidoczny rozmówca zaskrzeczał wściekle tupiąc ciężko obutą stopą w drewniane klepki równie lepkiej posadzki.

            - Przepraszam, nie chciałam pana urazić... -Jęknęła Filia pąsowiejąc ze wstydu. Jej rozmówca stał tuż obok jej krzesła, z tym że głową nie sięgał nawet wysokości blatu stołu.

            - Przeprosiny przyjęte, a teraz powiedz, co mam podać, tylko się streszczaj klienci czekają.

            - Cokolwiek, może...

            - Słuchaj, masz ty w ogóle pieniądze? -Spytał karzeł przyglądając się podejrzliwie Filii.

            - Pieniądze? Jestem kapłanką, jedną ze Złotych Smoków, opiekunów Świata, stróżów harmonii, nie mam żadnych pieniędzy...

            - Buhahaha!! -karzeł wybuchnął nagłym śmiechem uderzając się dłonią w kolano. - A ja jestem Chaosem!! Dobre sobie! Nie masz pieniędzy to nie jesz, no i nie masz powodu zajmować dłużej tego miejsca!! Wynocha i to już!

Filia najpierw poczerwieniała, aby po chwili posinieć z gniewu, który nagle owładnął jej zazwyczaj spokojnym umysłem, całkowicie zaślepiając zdrowy rozsądek. Jedną ręką złapała bezczelnego karła szczerzącego czarne zęby w złośliwym uśmiechu za kołnierz i bez trudu uniosła go do góry na wysokość swojej twarzy.

            - Słuchaj bucu!! –zaczęła wrzeszcząc prosto w tym razem wystraszoną gębę oberżysty. – Jeszcze raz ci powtarzam, że jestem Kapłanką Złotych Smoków i nie potrzebuje pieniędzy, żeby się najeść do syta i mogę przebywać gdziekolwiek zechcę i jak długo zechcę!! Rozumiesz?? –Dla zaakcentowania wagi ostatniego słowa Filia parokrotnie mocno potrząsnęła trzymanym karłem.

- Jjaakk ssobbie żżyyczzyszz... –wymamrotał karzeł podzwaniając zębami. – Gurp!! Gurp chodź tu prędko i uwolnij mnie od tej pokręconej baby!

- Kogo niby nazywasz „pokręconą babą”?? –tym razem w błękitnych i trochę gadzich oczach łagodnie wyglądającej kapłanki zapłonął ogień.  – Zaraz zobaczysz, do czego zdolny jest rozjuszony smok!!

Filia odciągnęła ramię do tyłu, mocno zacisnęła delikatną piąstkę i już miała przyłożyć nią w bulwiasty nochal oberżysty, kiedy wielka łapa spoczęła na jej barku odciągając ją jednocześnie do tyłu. Po chwili owłosiona pięść zadała cios prosto między jej rozszerzone ze szczerego zdumienia oczy.

            - Mówiłem ci Gurp durniu, żebyś nie bił gości, a zwłaszcza babek!! I zobacz jaki bałagan narobiłeś! Wywaliłeś w ścianie dziurę!! –zaskrzeczał wściekle karzeł podnosząc się z podłogi po chwilowym oszołomieniu. – Nie ma się na co gapić! –wrzasnął do klientów, którzy na dźwięk łamanych stołów  i krzeseł skierowali na nich spojrzenia. – Gurp, idę po zmiotkę, czeka cię sprzątanie! –rzucił przez ramię oddalając się w kierunku kuchni.

Wielki włochaty ogr o głupkowatym wyrazie paskudnej gęby skinął tylko głową rozcierając zgruchotany nadgarstek...

            - Łeb twardy jak skała. –stęknął boleśnie.

Nagle drzwi oberży wyleciały z zawiasów i z hukiem przeleciały przez całą szerokość obszernej izby wbijając się w ścianę oddzielającą kuchnię od kontuaru. Spojrzenia wszystkich błyskawicznie spoczęły na ziejącej mrokiem nocy dziurze po framudze drzwi. Twarze wszystkich gości śmiertelnie pobladły, kiedy z ciemności wyłoniła się dysząca wściekle złotowłosa kapłanka w mocno wygniecionych i zabrudzonych szatach. Najbardziej jednak zbladł Gurp. Filia stanęła na środku izby zataczając zamaszysty krąg fioletową peleryną. Złączyła dłonie i wycelowała je w ogra. Błysnęło oślepiające światło, po którym nastąpiła silna eksplozja. Część gości pośpiesznie opuściła lokal (zapominając uiścić należnej opłaty), a pozostali nieliczni (którzy nie mogli na własnych nogach opuścić karczmy) pochowali się pod stołami. Zza kontuaru wybiegł karzeł wrzeszcząc przeraźliwie i wymachując rękami.

- Przestań, przestań!! Rozwalisz mi cały lokal!

Filia jednak nie słyszała już jego głosu. Nie słyszała niczego, jedynie pulsującą pod sklepieniem czaszki krew. Jej postać otoczyła łuna jasnego światła, które wkrótce skryło jej całą sylwetkę w oślepiającym blasku. Jej ciało powoli zaczęło rosnąć płynnie zmieniając kształty. Głowa wydłużyła się przybierając formę monstrualnego gadziego pyska, usta przekształciły się w potężne szczęki wypełnione ostrymi niczym sztylety zębami. Ręce zmieniły się w silne łapy uzbrojone w długie i ostre jak noże pazury, nogi przeistoczyły się w umięśnione tylne łapy. Z pleców wyrosły i rozwinęły się skrzydła, pojawił się też długi ogon. Wkrótce całkiem duże pomieszczenie oberży przestało być wystarczająco wielkie, aby pomieścić olbrzymie smocze cielsko. Ściany zawaliły się na zewnątrz, a sufit uniósł się w powietrze. Wszystko to trwało dobrą chwilę, podczas której nie rozległ się żaden dźwięk, nikt się nie poruszył, wszyscy, którzy nie zasłonili oczu w przerażeniu (albo w ogóle byli w stanie widzieć cokolwiek) wgapiali się w Filię z rozdziawionymi gębami i wytrzeszczonymi oczami. Smok zaryczał triumfalnie, powłóczystym spojrzeniem omiótł z satysfakcją wyraźnie widoczną w ogromnych gadzich oczach gruzy karczmy, po czym rozpostarł skrzydła i kilkoma potężnymi zamachami wzbił się w powietrze. Zatoczył leniwie koło, jeszcze raz zaskrzeczał i poszybował na zachód, wkrótce niknąc gdzieś na horyzoncie.