Najnowsze wpisy, strona 25


BEGINNING
Autor: postal
04 sierpnia 2005, 20:36

PONIEDZIAŁEK 14:50

     Niemiłosierny żar leje się z wrześniowego nieba. Jest chyba z 30 stopni, skórzana sportowa torba którą niosę staje się coraz cięższa. Uchwyt wyślizguje się z dłoni. Torba z hukiem upada na podłogę autobusu miejskiego linii 35. Zamek nie wytrzymuje naprężenia, ze środka wypada mały toporek, maczeta przebija materiał, ostrze wystaje dobre 15 centymetrów. Kopniakiem wrzucam go z powrotem, uśmiecham się niewinnie. Ludzie stają się niespokojni, wymieniają spojrzenia, szepczą między sobą, odsuwają się ode mnie. Więcej powietrza, więcej przestrzeni. Jeszcze 3 przystanki.
Przedostatnia kapsułka α-metylofenyloetyloaminy. Nieprzyjemny skurcz w mięśniach szyi.
Czas wysiadać.

RAW MEAT
Autor: postal
01 sierpnia 2005, 12:53

- Ratujcie go! Nie pozwólcie mu umrzeć!
- Droga pani, nie ma tu czego ratować. Mogła nam pani zaoszczędzić fatygi i od razu zamówić karawan.
- Czas zgonu 13:30. Co wpisać w rubryce „przyczyna zgonu”? Roztrzaskanie puszki mózgowej, krwotok wewnętrzny, czy uszkodzenie wszystkich ważnych dla życia organów?
- Do wora z nim, zgłodniałem od tego widoku... Patrzcie, to wygląda jak spaghetti. A to jak kotlet wołowy.

- Proszę usunąć pojazd z drogi, policja zaraz przyjedzie. Ostrożnie z tym ciałem! Że w worku to nie znaczy, że można nim rzucać! 23 lata... Ciekawe dlaczego to zrobil...

BATHROOM
Autor: postal
24 lipca 2005, 17:53

     Wanna zapadła się do połowy w podłogę, wykrzywiła się pod dziwnym kątem, wypaczyła i złamała. Rury wygięły się i popękały, z pęknięć wypełzły pająki, skorki i białe larwy chrząszczy grabarzy. Rdzawa śmierdząca szambem woda zalała podłogę.
     Muszla skruszała, wyschła i zawaliła się stając się domem dla robactwa, które gnieździło się i wiło w środku z chrzęstem i zgrzytem chityny.
Światła nie było już wcześniej, nie wiem dlaczego.
     Nie mogłem znieść smrodu robactwa, odgłosów jakie wydawało, samej obecności niezliczonych gniazd i pajęczyn. Wzmocniłem drzwi blachą, tylko od zewnątrz bo bałem się ich otworzyć, i zabiłem na głucho.
Uszczelniłem wszystkie otwory.
Jednak dalej je słyszę. Swoimi włochatymi odnóżami drapią ściany, ich czerwie drążą beton. Chcą wyjść, ściany nie zatrzymają ich długo.
Co będzie dalej? Boję się jutra...

C.E.
Autor: postal
21 lipca 2005, 14:05

A NIESZCZĘSNY TEN,
CO W GLUPOCIE MĄDROŚCI SZUKA.

Niechaj się pozór przeistoczy w powód,
jedyny imperator, wladca porcji lodów...

I don't want
Autor: postal
04 lipca 2005, 22:57

I DON'T WANNA LEAVE MY HOUSE
DON'T WANNA OPEN MY MOUTH
DON'T WANNA READ MY MAIL
DON'T WANNA MEET WITH PALLS

I DON'T WANNA FUCK SHIT UP
DON'T WANNA FUCKIN' GET UP
DON'T WANNA TAKE UP SPACE
DON'T WANT YA TIME TO WASTE

I DON'T WANNA FIGHT THIS BACK
JUST WANNA FADE TO BLACK
DON'T WANNA TURN TO FAITH
OR WANNA BURN AT STAKES

I DON'T WANNA BUILD MY LIFE
I WANNA BLOODY MY KNIFE
DON'T WANNA GRAB THE PHONE
DON'T WANNA LEAVE THIS ROOM

I DON'T WANNA TALK WITH YOU
I'M FUCKIN'STALKIN YOU
DON'T WANNA FIX MYSELF
I WANNA NIX MYSELF

I DON'T WANNA TRY TO CHANGE
JUST WANNA FRY MY BRAINS
DON'T WANNA SLOW SHIT DOWN
I WANNA THROW SHIT AROUND

I DON'T WANNA RUN NOWHERE
DON'T WANNA NOONE TO CARE
DON'T WANNA ANOTHER CRACK AT IT
I'D RATHER BE A CRACK ADDICT

I DON'T WANNA LOOK FOR HELP
DON'T WANNA HELP MYSELF
I DON'T WANNA EVEN TRY...
TO GET BY

FALLING DOWN
Autor: postal
30 czerwca 2005, 00:29

     Nienawidzę poniedziałków.
Jest piekielnie gorąco. Wyrzucili mnie z pracy.
Klimatyzacja nie działa. Do tego komuś zachciało się wyprzedzać w tunelu. Karetka zablokowała przejazd.
Upał. Nie opłaciłem alimentów.
Muszę stąd wyjść. Idę do domu.
Cywilizacja, sklep.
Chciałem kupić tylko puszkę napoju, ale przecież inflacja, rośnie stopa procentowa... Sprzedawca nie rozumie, że jeszcze tydzień temu starczyło by mi na tą puszkę. Ale szybko się uczy. Miał pałkę pod ladą. Teraz nie ma nawet lady.

Idę do domu.

BEZSILNOSC W PANSTWIE BEZPRAWIA
Autor: postal
10 czerwca 2005, 19:34

<puk, puk>
<nic>
<puk, puk, puk, stuk!>
<nic>
<puk, puk, jeb, bam!>
-  Wejść.
- Dobry wieczór panie policjancie.
- Dobry. Słucham.
- Chciałbym zgłosić potencjalne przestępstwo.
- Tak?
< shhhssst – dźwięk wyciąganego z kieszeni na piersi notesu>
- Otóż mam ochotę kogoś zabić, wypruć mu wnętrzności i rozwiesić je na balkonie na sznurkach od bielizny, natepnie....
- Balkonie swoim czy ofiary?
- Raczej ofiary...
- Rozumiem, słucham dalej.
- Następnie chce rozłupać jego czaszkę patelnia...
- Więc ofiara jest mężczyzną?
- Jeszcze nie wiem...
- Rozumiem...
- Rozłupać czaszkę i spuścić mózg w toalecie. Następnie wypróżnić pęcherz moczowy w rozwartą jamę brzuszną. Na koniec polać ciało benzyną, podpalić i tańczyć w dzikim pląsie.
- To zbrodnia ze szczególnym okrucieństwem.
<radość na twarzy policjanta>
- To źle?
- Nie, skądże. Kiedy i gdzie chce pan dokonać tego czynu?
- Jeszcze nie wiem... Teraz? Zawsze? Wszędzie?
<klap – dźwięk zamykanego notesu, zawód na twarzy aspiranta>
- W takim razie powinien zgłosić to dzielnicowemu.
- Acha... To dziękuje, do zobaczenia.
- Proszę uwarzać po drodze do domu, to niebezpieczne osiedle, Ostatnio bylo tu dużo kradzieży.

CZARNY LAD
Autor: postal
08 czerwca 2005, 21:55

     Monrowia, państwo w państwie. Leży nad Atlantykiem na półwyspie przypominającym Hel, większość jej terenów pokrywa dżungla. 
     Ziemie te zostały nie do końca uczciwie (uprowadzono go, skatowano, przystwaiono pistolet do czoa i kazano podpisać) odkupione od wodza lokalnego plemienia, przez urzędnika American Colonisation Society (za 6 muszkietów i skrzynkę paciorków).
     Rząd Stanów Zjednoczonych zamierzał umieścić tu zbędnych już niewolników, wspaniałomyślnie zwracając im wolność i kraj przodków.
     W 1847 proklamowano utworzenie republiki Liberii z jednopartyjnym systemem władzy (na rok przed urodzeniem Lenina!!). Partia rządziła w kraju przez 111 lat..
     Nowi wyzwoleni przybysze stanowili zaledwie około 1% lokalnej społeczności, ale nie przeszkadzało im to w pozbawieniu pozostałych 99% statusu obywateli oraz praw publicznych,
     Byli niewolnicy nazywali siebie Amerykano-Liberyjczykami, w „swoim” kraju odtworzyli jedyny znany sobie typ społeczeństwa w którym tym razem oni byli panami, a podbita ludność lokalna niewolnikami. Według przyjętych dekretów byli to tribedmen, ludzie bez kultury, dzikusi i poganie (dla każdego z 16 plemion utworzono homemelands – niewielki rezerwat głęboko w dżungli, przebywanie poza jego terytorium groziło śmiercią).
     Jako iż rasa panów nie różniła się zbytnio od dzikusów, nosiła wytworne stroje (kobiety gęste peruki oraz zdobne kapelusze o szerokich rondach) nawet w upalny dzień, a zamieszkała w pałacykach będących kopią tych z plantacji bawełny.
     Prezydent kraju decydował o wszystkim, jego policja i wojsko pilnowały porządku, to znaczy unicestwiała wszystkich o odmiennych poglądach, czy jakichś żądaniach.

     12 kwietnia 1980 roku dokonał się przewrót, oddział 17 (!!!) żołnierzy dowodzonych przez 20-letniego Samuela Doe ("dzikusa" z plemienia Krahn) wtargnęła do pałacu i wypatroszyła śpiącego prezydenta, a jego wnętrzności wyrzuciła na ulicę.
Tak wyglądał przewrót w świecie niewolników.

     Włądza przeszła z rąk Amerykano-Liberyjczyków (którzy zdążyli uciec z kraju) w ręce plemienia Krahn, analfabetów, nie znających wytworów cywilizacji, jak miasta, samochody, buty, demokracja...
     Cywilizacja nieco ich przytłoczyła, stwierdzili więc, że najrozsądniej będzie zlikwidować potencjalnych wrogów czyli wszystkich nie-Krahn.

     W 9 lat później dokonuje się kolejny rewolucyjny przewrót. Tym razem już armia 60 ludzi rusza odebrać władzę Doe. Ten wysyła przeciwko niej swoich bosonogich współplemieńców, którzy zamiast walczyć z opozycją biorą się za grabienie i plądrowanie przypadkowych wiosek.
     W obozie rewolucjonistów, którzy zdążyli już podejść pod stolicę, wybucha kłótnia, o to kto ma dowodzić szturmem na miasto, i tak już 3 armie walczą między sobą w zgliszczach miasta.

W końcu interweniują kraje Afryki Zachodniej. Nigeria wysyła statkami desant.
Prezydent Doe wpada na genialny pomysł wyjechania na powitanie obcej armii, po drodze jednak wpada w pułapkę zastawioną przez swojego kolegę Johnsona, którego ambicje przerosły funkcje wiceprezydenta.
     Kaseta z nagraniem z jego tortur staje się jedynym emitowanym materiałem telewizyjnym. Na torturach pada ciągle pytanie o numer konta bankowego byłego prezydenta, gdyż każdy w Liberii wie, że władza musi posiadać zagraniczne lokaty, aby w razie konieczności uciec z kraju i mieć z czego żyć.

     Wojna trwa nadal, włącza się w nią kilka sąsiadujących krajów. Pod wspólną flagą odbijają Monrowię, resztę Liberii pozostawiają. 

     Za ostatnim posterunkiem wojska zaczyna się piekło.

Nawet uzbrojeni po zęby żołnierze sił stabilizacyjnych boją się tam wejść.

Władają tam warlordowie, panowie wojny.
     Warlord to były oficer, minister, czy działacz partyjny, lub ktokolwiek inny żądny władzy i pieniędzy, wykorzystujący rozpad państwa (do którego sam się przyczynia) do własnych celów. Najczęściej wykorzystuje do tego jakieś plemię lub klan do którego należy. Warlordowie to siewcy nienawiści rasowej i plemiennej w Afryce, działaja pod szyldem dobra ogółu przyjmując nazwy jak: „Ruch Wyzwolenia Czegoś Tam” lub „Ruch w Obronie Demokracji/Niepodległości”.
     Pieniądze na broń zdobywają okupując zasobne w diamenty czy inne surowce, części kraju, przejmują pomoc humanitarną z innych krajów.
     Kiedy nadchodzi wieść, że zbliża się wataha warlorda ludność po prostu pakuje się i rusza w kilometrowych kolumnach szukać azylu w innych krajach. 

     Kraj jest zrujnowany, setki tysięcy ludzi koczuje na ulicach i placach każdego większego miasta, nie mający niczego ani żadnych perspektyw. Z tych właśnie boyage co bardziej charyzmatyczni osobnicy rekrutują sobie skrajnie zdeterminowaną armie do walki o władzę.
     W większości są to młodzi chłopcy z elitarnej jednostki Small Boys Units Charlesa Taylora (kolejnego w kandydata na prezydenta), często bez ręki czy nogi. Dawano im narkotyki i broń i odurzonych wysyłano jako mięso armatnie wprost na kule i pola minowe, kiedy stawali się kalekami lub zbytnio uzależnieni aby być przydatnymi, zostawiano ich samym sobie.
     Ludzie koczują w prowizorycznych szałasach z falistej blachy lub z czego popadnie.
     Co się zawali lub rozpadnie pozostaje w miejscu gdzie upadło, chyba, że ma jakąś wartość. Nikt nie pomyśli, żeby to uprzątnąć, czy odbudować, no bo po co?


„Rzeka była granicą między Monrovią, a światem warlordów. Przez rzekę szedł most (...) Ci z drugiej strony rzeki, z wnętrza piekła warlordów, ze świata, w którym rządzi terror, głód i śmierć, mogli przechodzić na naszą stronę po zakupy, tyle, że przed wejściem na most musieli zostawić u siebie broń. (...) zatrzymywali się po tej stronie, jednak nieufni i niepewni, zdziwieni, że istnieje normalny świat. Wyciągali ręce, jakby chodziło o coś materialnego, coś, co da się dotknąć.”

„Tam też zobaczyłem człowieka, który był nagi, ale chodził z kałasznikowem na ramieniu. Ludzie rozstępowali się przed nim, omijali go. Chyba był to wariat. Wariat z kałasznikowem.”

DOORS
Autor: postal
12 maja 2005, 01:12

     Nie byłem do końca pewien czy to naprawdę ma miejsce, czy to tylko zmęczony umysł domaga się odpoczynku...
Teraz wiem to na pewno...

W moim mieszkaniu znikają klamki...
     Zupełnie jakby je ktoś odkręcał, żeby zrobić mi na złość.
Zaczęło się od kuchni...
Następnej nocy zniknęła ta od łazienki. Później od pokoju.
Chciałem to sprawdzić. Dowiedzieć się kto to robi...
Zaczaiłem się w szafie. Czekałem. Chyba przysnąłem, ale nawet jeśli, to tylko na chwilę.
     Obudziło mnie chrobotanie. Zupełnie jakby ktoś rwał papier na malutkie kawałeczki. Trwało to może dwie minuty, wytężyłem słuch. Chrobotanie ucichło...
Wyszedłem z szafy. Drzwi od drugiego pokoju wyglądały dokładnie tak jak je zostawiłem. Klamka wciąż tkwiła na swoim miejscu, chociaż pod dziwnie nienaturalnym kontem.
     Nagle ktoś załomotał w stalowe drzwi od mojego mieszkania. Wyjrzałem przez wizjer, na klatce schodowej było ciemno, widziałem światło księżyca wpadające przez brudne okno. Bezgłośnie przekręciłem klucz w zamku. Poprawiłem uchwyt na mokrej od potu rękojeści myśliwskiego noża, szybkim ruchem otworzyłem wierzeje...
A raczej chciałem otworzyć... Klamki nie było...

Teraz jestem w pułapce. Nie mogę stąd wyjść. Nie mam nic do jedzenia.
Nie szkodzi...
Ugotuję swoje nogi. Nie są mi już potrzebne...

TESCO
Autor: postal
25 kwietnia 2005, 18:02

     Praca w hipermarkecie nie daje żadnej wewnętrznej satysfakcji, nie sprzyja samorealizacji ani samokreacji. Nie daje zadowolenia, nie jest powodem do dumy, jest chujowa i kiepsko opłacana.
     Dopóki nie stanie się w dziale z elektronarzędziami.
- Dzień dobry, może życzy sobie pan wypróbować wiertarkę do żelbetonu? Nie? A może małżonka chciałaby przetestować młot udarowy? Zaczekajcie... Cholera! Dzień dobry może pani... Zaczekaj! Kurwa...
- Dzień dobry gnojku, chcesz pobawić się piłą spalinową? Pokazać ci jak działa? To dobra piła. Z najnowszej kolekcji Black&Decker. Model Carnage. 3,7 konia mechanicznego, 47 centymetrowa prowadnica, tytanowy łańcuch, układ samo czyszczenia i samo smarowania, zabezpieczenie przed zalaniem silnika, system antywibracyjny, rozruch klasyczny, kinetyczny. Może działać na paliwo lotnicze po drobnej modyfikacji gaźnika. Tak się uruchamia silnik...
- Tu jesteś synku. Co ten pan ci zrobił, dlaczego płaczesz?
- Nazwał mnie gnojkiem i chciał uciąć głowę piłą!!
- Litości, nie głowę tylko nogę, co za gnojek! Może pani kupi dziecku szlifierkę? A zresztą.
     Tak jak w reklamach, silnik zapalił za pierwszym pociągnięciem sznurka. Dźwięk silnika był nawet ładniejszy niż w radiowych spotach.

     Wierzcie mi, nic bardziej nie sprzyja samorealizacji niż wbiegnięcie w dzikim pląsie w gęstniejący tłum gapiów z piłą mechaniczną na wysokich obrotach.

Bez tytułu
Autor: postal
25 kwietnia 2005, 01:38

     Nagle podłoga się skończyła. Postąpił o krok za daleko albo schody szlag trafił, nie był pewien. Zaczął spadać, a drzwi zamknęły się z głuchym pluskiem.
     W nieprzeniknionej ciemności poczuł, że się dusi. Chciał zaczerpnąć tchu, ale w ustach miał wodę. Odruchowo wyciągnął ręce, kurczowo schwycił krawędzi wanny, gwałtownym szarpnięciem wyrwał głowę spod czarnej tafli gęstej, śmierdzącej wody. Podniósł się z wysiłkiem, przełożył nogę przez krawędź wanny i spadł. Podłoga żarzyła się gdzieś daleko w dole.
     Upadkowi towarzyszyło mlaśnięcie i uczucie chłodu. Wyciągnął twarz z kałuży błota, przetarł oczy i rozejrzał się w panicznym strachu. Nad okopem świszczały pociski. Dwóch ludzi z krzyżami na opaskach schwyciło go za ręce i zaczęło ciągnąć, chciał zapytać, ale hałas zagłuszał słowa. Coś upadło przed nimi. Pstryknęło, podskoczyło i rozerwało głowy ciągnącym go ludziom. Krew i miazga chlusnęła mu w twarz zalewając oczy. Nie mógł wstać, mógł tylko krzycze.
     Podbiegli następni, wciągnęli go do pomieszczenia. Pełnego krzyków i jęków.
Chirurg stał nad ciałem z krwawiącą okrągłą dziurą w boku. W prawej ręce ściskał zakrwawiony skalpel. Przygotowywał cięcie, kiedy pomieszczeniem wstrząsnęła potężna eksplozja, światło przygasło na chwilę. Ręka wykonała gwałtowny ruch. Skalpel wszedł w ciało jak w ciepłe masło. Niestety w złym miejscu. Asystująca młoda pielęgniarka nie zdążyła odwrócić głowy, zwymiotowała na wnętrzności, które wylały się na podłogę. Chirurg zaklął, po czym osunął się na wciąż żywe zwłoki z kawałkiem drzwi wystającym groteskowo z czoła. Dopiero teraz zrozumiał dlaczego nie może wstać, zamiast nogi miał krwawiący kikut. Do schronu wpadł granat, za nim grad pocisków.

Gęsta woda zamknęa się nad nim.

NO NAMED
Autor: postal
10 kwietnia 2005, 20:32

     Mężczyzna drgnął niespokojnie i otworzył oczy. Z przyjemnego snu wyrwało go głuche łupnięcie dochodzące z piwnicy. Gdyby nie fakt, że kac suszył go niemiłosiernie pewnie przewróciłby się na drugi bok i wrócił do swoich imaginacji. Mlasnął wyschniętym językiem, beknął donośnie, przy czym prawie się zerzygał, podrapał się po dupie, zaklął, po czym powlókł się do łazienki. Zapalił światło, dyndająca z sufitu żarówka zapaliła się jasnym światłem, zamigała i zgasła. Mężczyzna potknął się, uderzył kolanem w sedes, zaklął paskudnie. Wstał, wymacał umywalkę, odkręcił kran i łapczywie przyłożył usta do cieknącego płynu, który wcale wodą nie był. Za gęsty, jak szlam. Zakrztusił się i zwymiotował. Z rur dobiegło grzechotanie, stęknięcie po czym nastała cisza. Otarł usta i wymachując przed sobą rękami dotarł do framugi drzwi. W głębi korytarza skrzypnęły zardzewiałe zawiasy. Klamka z hukiem wyrżnęła o ścianę. Powietrze zawibrowało, przeszył je szept.
- Kktto ttam...

     W piwnicy znowu coś łupnęło. Rozległ się zgrzyt.

- Jesst ttamm kkto?

     Rury beknęły, stęknęły a z kranu popłynęła woda. Mężczyzna wytężył słuch i jak ślepiec poszedł w stronę schodów.

DOOM
Autor: postal
03 kwietnia 2005, 01:39

     Bóg po raz ostatni spojrzał z obrzydzeniem na swoje dzieło. Nawet wszechwiedzący popełniają czasem błędy, pomyślał z ironią, po czym wyrzucił wszechświat do kosza.
I wtedy się zaczęło...
A było to tysiąc lat temu. 

Wojny w imię bogów.
Wojny na wyniszczenie
Pustoszące świat wojny totalne.
Wojny na pokaz.
Wojny partyzanckie, terroryzm. 

Hmm, czego jeszcze nie było? Może dla odmiany wojna z użyciem wszystkich możliwych środków? Taka na całego... O pieniądze?
Historia musi zatoczyć koło. Dinozaury też się nie udały. 

     Ci, którzy sławić go mieli szybko to zauważyli i zajęli się swoimi interesami.
Politycy zauważyli, że nie ma siły, która może im przeszkodzić w sprawowaniu kontroli nad światem.
A świat kontroli potrzebował, aby się nie rozpaść. 
     Tych, którzy nie umieli się przystosować izolowano. Byli to prorocy, heretycy, indywidualiści, wariaci.

     Przez milenium udawano, że nic się nie dzieje, potem nagle wszystko runęło.

EVERYDAY I DIE...
Autor: postal
28 marca 2005, 18:32

TO jest częścią mnie.
Chociaż bieże swój początek w podświadomości stanowi część świadomej jaźni.
Bez tego nie bylbom tym kim jestem.

Mimo to chce, żeby sobie poszlo.

Czuję jak rośnie.
Boję się, że niedugo mną zawladnie.
Niepodzielnie...

15.02.1998
Autor: postal
16 marca 2005, 22:54

- Zaraz twoja kolej, denerwujesz się?
- Coś ty, jestem doskonale przygotowany, uczyłem się cały tydzień, nie ma pytania na którym mógłby mnie zagiąć.
- Hmmm zazdroszczę ci pewności siebie, cóż na pewno zdasz jak zawsze, chyba nie musze ci życzyć powodzenia. Wchodź.
- Ejj, już ja? Eeee, co mam zrobić jak już tam wejdę? Poczekaj, nie chcę! Uhh, dzień dobry Paweł *******, resocjalizacja, rok 3.
- Dzień dobry, proszę usiąść. Proszę wylosować zestaw.
- Numer 14.
- Proszę odczytać pytanie.
- Tak... Hmmm... Wymień przynajmniej trzy metody diagnozy ewaluacyjnej i opisz wybraną...
- Proszę, słucham.
- Zacznijmy od tego co to jest ewaluacja...
- Proszę.
- To ja się kurwa pytam co to jest e w a l u a c j a. Pierwsze słyszę takie kurwa pojęcie! Ja pierdole... I co się tak gapisz?
- Proszę pana, proszę natychmiast wyjść!

- Bo co mi zrobisz? Oblejesz mnie? Teraz to już nie ma żadnego znaczenia. Zupełnie żadnego... Przestałem się bać.

VOICES
Autor: postal
10 lutego 2005, 23:18

Nie mogę już zasnąć. Boję się...
To już piąta noc.
Piąty raz z rzędu budzę się w środku nocy. O czwartej, równiusieńko.
Budzę się i jestem całkowicie przytomny, oddycham krótko, urywanymi haustami.
Widzę wyraźnie, każdy detal.
Jakbym na coś czekał...
Po 30 minutach zasypiam.

Mówiłem psychiatrze.
To działanie uboczne leków...
To normalne przy takiej dawce.
 
O czwartej trzydzieści budzę się ponownie...
Budzi mnie telefon. Głuchy...
Od czterech nocy...

Dzisiaj przemówił...
Już nigdy nie zasnę...
Nigdy...

Nie po tym co usłyszałem.
Śpijcie, wy o nich nie wiecie.
Śpijcie.

FRUSTRACJA
Autor: postal
07 lutego 2005, 19:23
- Przepraszam, proszę nie stać w drzwiach, przejść się nie da!
Autobus linii 30 zatłoczony jak zawsze we wtorki. Tłusta kobieta z mocno zaakcentowanymi wąsami próbuje się wcisnąć jakby od tego zależało jej nic nie warte życie. Mam pecha jak zawsze jedna z jej wyładowanych do granic możliwości toreb uderza mnie w kolano, bardzo celnie, prosto w zakończenie nerwu, zaciskam zęby, staram się zachować spokój.
- Proszę się przesunąć, chcę wsiąść!
Spokój... Jej pulchny łokieć boleśnie trafia mnie w wątrobę. Druga siata w modny PRL’owski kraciasty wzór spoczywa na mojej lewej stopie. Dłonie mimowolnie zaciskam w pięści. Pomimo otwartych oczu widzę jak umiera, raz za razem, coraz bardziej krwawo, coraz boleśniej.
Przecież wziąłem lekarstwo, muszę powiedzieć o tym psychiatrze, po raz 3 w tym tygodniu musi mi zwiękrzyć dawkę.
Czuję jak na moim obliczu rozkwita promienny uśmiech, nie mogę nad nim zapanować, nie potrafię go stłamsić. Jej śmierć sprawia mi radość, ból cieszy, krew uszczęśliwia.
Tłusta kobieta chyba myśli, że mi się podoba, bo odwzajemnia się równie paskudnym grymasem.
Zaraz zwymiotuję. Chce żeby umarła. Życzę jej tego z całego serca.
Kolejny przystanek, wysiadam, poczekam na następny, może będzie mniej ludzi, więcej powietrza...
GET AWAY
Autor: postal
06 lutego 2005, 13:35

Ludzie dziwnie na mnie patrzą...
Nie ważne...

Musze iść.

Zejdź mi z drogi.
Zapach krwi...

Zejdź mi z drogi...
Musze iść

END OF DREAMING
Autor: postal
05 lutego 2005, 15:11

Poziom 37...

 

Gdzie ja jestem?
Co ja robię?
Jestem głodny... Czy to moja ręka?

Nie mam siły...

Jaki jest dziś dzień?

 

Musze iść...
Musze...

DZIEN DWUDZIESTY
Autor: postal
20 stycznia 2005, 06:27

Poziom 30...

Pisałem kiedyś że po czterech dobach bez snu człowiek zaczyna świrować...
Wiecie co? Nigdy nie wierzcie w naukowe brednie.
Gówno prawda.
Wielkie pierdolone, różowe gówno z pomponikiem i kokardką...

20 dni bez papierosa...
Pieprzony pogromca elfow...

 

CHYBA KOGOŚ ZABIJE
SZCZERZE