Najnowsze wpisy, strona 23


KRANIEC SWIATA, DZIEN DRUGI, A WLASCIWIE...
Autor: postal
08 września 2006, 11:57

     Jeszcze nie wiem, z kim mieszkam, a już myślę jak się ich pozbyć.
Zakopać? Wrzucić do jeziora? Rozpuścić w wannie kwasem?
     Na dworze lepiej się myśli. Zaczynam eksplorację okolicy.
Krzaki, drzewa, więcej krzaków, sklep, drugi sklep, kiosk, bar, poczta, policja, krzaki, drzewa, uzdrowisko, drugie uzdrowisko, trzecie uzdrowisko (tylko dla urzędników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji), czwarte, piąte, park zdrojowy, stare ponure schody schodzące ostro w dół, eureka przystań wodna. Rowerki, łódki, kajaki, żaglówki, waląca się chata, pijany właściciel. Chmurki wróżą pogodę, biorę kajak. Chuj, że nigdy nie pływałem, kiedyś trzeba się nauczyć. Płynę, płynę, wiatr i prąd pcha mnie do przodu, przystań znika za zakrętem. Jezioro wielkie, mało, gigantyczne. Od brzegu do brzegu dobre pół kilometra, rozlewisko tworzy różne bajora i zatoczki, daleko z przodu majaczy monstrualna tama. Naprawdę wielkie gówno. Jak później wyczytałem jezioro to w rzeczywistości sztuczny zbiornik retencyjny, powstały poprzez zalanie kilku wiosek i wybudowanie wysokiej na sześćdziesiąt metrów zapory. Ponoć w niektórych miejscach jezioro ma ponad 60 metrów głębokości, nie będę sprawdzał, gówno mnie to interesuje.
     Płynę sobie, płynę, patrzę w lewo, brzeg odległy o dobrych 300 metrów, patrzę w prawo, to samo. Na zanurzonym w wodzie pniu siedzi wielki bocian i gapi się na mnie. Zastrzeliłbym go, ale nie wziąłem broni. Podleciał drugi bocian i stanął na brzegu. Mają liczebną przewagę, spieprzam.
     Zrywa się wiatr, myślę, że czas zawracać. Wykonuję zwrot, ale wiatr z powrotem okręca mój kajak o 180 stopni. Nie dobrze. Próbuję jeszcze raz, to samo. Bezskutecznie walczę z wzmagającym się wiatrem. Coraz głośniej przeklinam, nie chcę się przed sobą przyznać, ale panikuję. Zaczyna padać.
     Po dłuższej chwili odkrywam, że da się płynąć tyłem, ale powoli. Mięśnie zaczynają mi wiotczeć. Pada coraz mocniej. Kurwa już nie pada tylko leje, w oddali słychać coraz głośniejsze grzmoty. Jeszcze w miarę jasne niebo przecinają pomarańczowe błyskawice. Już widać przystań, ale daleko na horyzoncie, jakieś dwa i pół kilometra. Deszcz rozpadał się na dobre, bociany odleciały, jestem sam pośród burzy. Nagle przebłysk geniuszu, dobijam do brzegu, wchodzę pod drzewo, oparty o pień zastygam w bezruchu.

KRANIEC SWIATA, DZIEN PIERWSZY, A WŁAŚCIWIE...
Autor: postal
04 września 2006, 18:12

     Dwa Hypnogeny, fuck you everybody, goodnight.

SPOWIEDŹ, CZYLI CO NAPRAWDE TU ROBIE
Autor: postal
04 września 2006, 18:11

     Jeśli mam być prawie całkowicie szczery, to przyjazd tutaj nie do końca był moim pomysłem. Skierował mnie tu mój psychiatra…
- Postal, pojedziesz w Bieszczady, z dala od cywilizacji, z dala od ludzi. Odpoczniesz, nabierzesz sił, wyciszysz się. Podreperujesz zdrowie, wrócisz szczęśliwy, zadowolony. Przecież nie mogę bez końca zwiększać ci dawki leków bo puścisz skarb państwa z torbami. Zobaczysz, daj mi szansę sobie pomóc, to TYLKO 21 dni, nic wielkiego.
Zostaw w domu złość, problemy, tasak do mięsa, narkotyki, komputer, przyja… znaczy się wrogów, psa, rybki, a tak, nie masz rybek… W każdym bądź razie za tydzień masz tam być.

DOGGY
Autor: postal
03 września 2006, 19:59

Dla mojego psa jestem Bogiem. Tylko dlatego potrafie go kochać.

KRANIEC ŚWIATA, POWITANIE
Autor: postal
03 września 2006, 13:33

     Szpital Uzdrowiskowy „Solinka”, to tu, jestem w domu. Na wpół żywy, w jednej piątej przytomny.
- Dawać pokój! Kurwa jakie klimatyczne, jakie płacić, jutro, pokój, dawać…
     Pokój numer 105 pięcioosobowy, rozdzielony ścianką działową na dwie części, przystosowany dla inwalidów na wózkach, trzy lóżka zajęte. Średnia wieku 65 lat. Kurwa. Dwa Hypnogeny, pierdolę, martwić będę się jutro. Czternaście godzin wyjęte z życiorysu.

ZAGÓRZ, CHOLERNE ZADUPIE
Autor: postal
03 września 2006, 13:22

     Z trudem przełknąłem jedyną kanapkę, którą zabrałem. Jakoś tak wcale nie chce mi się jeść. Gdzie ja kurwa jestem? Stróże? Kurwa wracam spać.
     Budzi mnie nagle poruszenie. Ludzie zdają się opuszczać skład. Ewakuacja, jak wszyscy to wszyscy. Stacja Zagórz, kurwa ale zadupie. Wsiadam na rower i jadę. Pytam tubylców o drogę, ale chyba nie mówią po polsku, chuj im w dupę, mam mapę. 30 kilometrów do krańca świata.
     Coś słabo się czuję, po 300 metrach (pod górkę) muszę odpocząć, co tam jeszcze tylko 29 kilometrów 700 metrów. Zatrzymuję autobus, swoją drogą PKS też na zajebisty klimat…

POCIĄG, CZYLI PIERWSZA KONFRONTACJA
Autor: postal
02 września 2006, 12:05

     Planowany czas odjazdu 23:57, planowany czas podróży 8 godzin, 383 kilometry, klasa druga, 29,61 PLN w tym 7% PTU.
Rzeczywisty czas odjazdu 00:05, rzeczywisty czas podróży 10 godzin 23 minuty, 384 kilometry, klasa bydlęca, 29,61 PLN w tym 7% PTU.
     Na dworcu byłem przezornie 25 minut przed czasem, czekałem 38. Dwa plecaki i rower, wszystko się zgadza.
     Głowa mi pęka, w skroniach nieznośne pulsowanie. Przeglądam się w szybie, nie wyglądam zbyt dobrze. Blady jak jednorazowa chustka higieniczna AHA!, cera porowata jak ser przecedzony przez ścierkę, źrenice na całe tęczówki, pot na skroniach i czole. Przynajmniej nikt mnie nie zaczepia, nie chce ze mną gadać, nawet na mnie patrzeć. Przesadziłem wczoraj z pigułkami, po których się uśmiecham. Cholernie chce mi się pić. Pociągam solidnego łyka i już chuj strzelił moją coke, Coca-Colę się znaczy…
     W pierwszym przedziale śpi zajebany koleś. W sumie miłe towarzystwo, takie ciche i małomówne. Otwieram drzwi, fala smrodu omal nie zwala mnie z nóg. Ni chuja. Drugi przedział zapchany, trzeci podobnie, czwarty to samo, i kolejny i następny i jeszcze jeden. Kolejny… Wreszcie! Wolny, alleluja! Cały mój, cały mój, ni chuj…
     Siedzi ponury typ, światło zgaszone, gapi się w ścianę. Wchodzę. Typ przygląda mi się mętnym wzrokiem. Wygląda nie lepiej niż ja, milczymy oboje. Cisza staje się natrętnie krępująca, bzyczy jak mucha. Typ nie wytrzymuje, wstaje i wychodzi bez słowa, chuj wie gdzie, gówno mnie to z resztą interesuje. Ważne, że się wyniósł. Teraz cały przedział jest mój, mój, tylko mój. Rower też człowiek, wprowadzam go do przedziału i kładę na sąsiednie siedzenie. Sam rozkładam się na przeciwnym, zaciągam zasłonki, swoją drogą PKP ma zajebisty styl. Jadę, powoli odpływam. 7 godzin wyjęte z życiorysu.

POSTAL NA KRAŃCU ŚWIATA
Autor: postal
02 września 2006, 12:03

     I po co mi było opuszczać wygodny dom i wyruszać na tę poronioną wyprawę? Po kiego przyjechałem na to zapyziałe zadupie? Pytanie to zadaje sobie nieustannie od pięciu dni, pięciu nocy, 120 zasranych godzin, bezskutecznie szukając odpowiedzi. Odpowiedź ta, o ile w ogóle istnieje JEST GDZIEŚ TAM.

POSTAL JEDZIE W BIESZCZADY
Autor: postal
12 sierpnia 2006, 16:45

     Wakacje chylą się ku końcowi, jednak nie dla wszystkich.
Postal pakuje walizki i opuszcza swój posterunek. Udaje się w głuszę Bieszczad, gdzie nikt nie przyłapie go na niszczeniu przyrody chronionej, spożywaniu narkotyków ani zakłócaniu porządku.
     Postaram się ufortyfikować gdzieś, gdzie przyroda nie skarzona jest jeszcze obcowaniem z człowiekiem, a zwierzęta nie wiedzą, że na widok dwunożnej istoty trzeba czym prędzej uciekać.

TIK TAK, TIK TAK...
Autor: postal
05 sierpnia 2006, 23:29

Nic nie jest wieczne. Wszystko przemija.

     Czas płynie nieubłaganie, wszystko wcześniej czy później musi umrzeć i zgnić, nawet jeśli nigdy nie było żywe.
     Dzisiaj po czterech wspólnie spędzonych latach straciłem kolejnego przyjaciela. Zgasł płomień rozświetlający ciemność mojego istnienia. Ogarnia mnie wściekłość, wściekłość wynikająca z bezsilności. Jeszcze nigdy nie byłem tak gotowy umrzeć jak jestem dzisiaj. Dlaczego nie mogę sam się zakończyć? Dlaczego pieprzone ciało migdałowate tak silnie broni istnienia struktury milionkrotnie doskonalszej niż ono samo? Za każdym razem kiedy wchodzę na dach z zamiarem skoczenia, z powrotem schodzę na dół tą samą drogą, którą przyszedłem, zamiast wybrać szybszą i dużo bardziej kuszącą, 30 metrową przepaść. Bezsilność. Nic już nie będzie takie jak przedtem. Miałem coś co mnie cieszyło, zabrano mi to. Zabrano na zawsze.
Tik tak, tik tak, tik tak. Wszystko co sprawia mi przyjemność umiera, tylko ja nie mogę. Wszystko czego dotknę zamienia się w gówno.

     Jeżeli bóg istnieje, robi mi na złość. Umierają ci, którzy chcą żyć, żyją ci, którzy chcą umrzeć i rozpaść się w nicość.
Piekło to nie miejsce kipiące smołą i siarką, o nie, piekło jest tutaj, piekło to wszechświat będący poza naszym zasięgiem, piekło to Ziemia, piekło to życie. Prozac jednak wytwarza tolerancję, ciekawe czy mój psychiatra ma coś ekstra. Dezintegrator osobowości, antybiotyk totalny, trójfazowy ładunek termojądrowy, chlor, albo chociaż wannę kwasu siarkowego. Dowiem się dopiero w poniedziałek, hipermarkety są czynne w niedziele, to dlaczego konowały nie mogą przyjmować?

     Odstrzeliłbym komuś łeb, najchętniej murzynowi albo izraelicie, wziął zakładników i poczekał na negocjatora i snajperów, ale o ironio, nie mam kurwa z czego.

Skąd ja wezmę tysiąc polskich nowych na nowy zestaw HD EAX zanim zrobię komuś krzywdę? I kto powiedział, że szczęścia nie można kupić…

DODANO 6 MINUT PÓŹNIEJ PO 3 PAPIEROSACH i PIGUŁCE HYPNOGENU: Koniec dnia dziecka, od jutra odstawiam psychostymulatory i biorę się za halucynogeny. Najwyzszy zcas to zakończyć.

STATUS TERMINATED...

NIC DO DODANIA
Autor: postal
31 lipca 2006, 01:45

CAVE HOMINEM

12 KOTOW
Autor: postal
06 maja 2006, 02:54

     Zaparkowałem dalej niż zwykle. Fatum? Przeznaczenie? Nie, bliżej nie było miejsca.

     Zamknąłęm drzwi, wykonałem zwrot o 180 stopni i skamieniałem ze zdumienia. Pięć metrów przede mną stała potargana, niekompletnie odziana i przeraźliwie blada postać. Wszędzie dookoła niej łaziły różnorakie koty. Mimowolnie zacząłęm je przeliczać. Jeden, dwa, pięć, dziesięć, dwanaście. Dwanaście choletnych zawszonych kotów. 23 ślepi wpatrzonych we mnie (tak jeden nie miał oka, kobieta wkalkulowana).
- Ładna pogoda na spacer.
     Stwierdziła kobieta. Jakoś nie czułem potrzeby zaprzeczenia, chociaż miałem odmienny na to pogląd. Zamiast wdawać się w dywagacje na temat pogody szybkim krokiem skierowałem się w stronę klatki schodowej.
- Zrób coś ze swoim życiem.
     Zajęczała, kilka kotów zawturowało jej miałczeniem. Tym razem nie wytrzymałem. Głośna krytyka rzeczywistości leży w mojej naturze.
- I kto to kurwa mów....

     Krzyknąłem w ciemność.

POSTAL
Autor: postal
05 kwietnia 2006, 04:39

- Pssst...
- A ty to kto?
- To ja Postal.
- Jaki postal?
- No ta cześć ciebie dążąca do destrukcji, nienawidząca, widząca wszędzie wrogów. Gardząca ludźmi, nie odczuwająca. Destruktor, niszczyciel...
- Dosyć, dosyć. Czego chcesz?
- Ci ludzie....
- Co ci ludzie?
- Patrzą na nas.
- No patrzą.
- Nienawidzą....
- No nienawidzą.
- Pozwolisz im na to?
- Widzisz alternatywe?
- Zabij ich...
- Wszystkich?
- Wszystkich...
- A co ja moge. Tu jest ich ze 30.
- Masz nóż. Zawsze go masz...
- Mam się rzucić na nich z nożem?
- Doskonały pomysł.
- Nie sądzę.
- Boisz się?
- Jest ich za dużo.
- Paru zasieczesz...
- Co to zmieni?
- Racja. Potrzebujemy broni.
- Automatycznej, kaliber 7,62...
- Skad?
- To twój problem...
- Postal? Gdzie jesteś? Postal....

WIOSNA
Autor: postal
05 kwietnia 2006, 03:55

Wiosna.
Słońce wyciąga swoje łapy, pali skórę, wierci oczy. Blade, wstrętne, zalewa świat zabójczym ultrafioletem.
Chmurki leniwie suną po niebie.
Zejdź mi z drogi.

Kolorowe postacie. Uśmiechy, wybuchy radości. I tak wszyscy umrzecie, nadchodzi czas nienawiści czas pogardy.

Ptaszki śpiewają, na drzewach otwierają się zalążki liści. H5N1 wisi w powietrzu. Kaszlący chińczyk przemyka między kolorowymi postaciami. Na twarzy ma maskę chirurgiczną. Wszyscy patrzą na niego. Nienawiść, pogarda.
Zejdź mi z drogi.

Zarośnięty bałagan w brudnej szturmówce bundeswery wrzeszczy, zakłuca porządek.
Zabić.

Wiosna.
Nienawiść wisi w powietrzu.

HOSTEL
Autor: postal
06 marca 2006, 00:10

Znowu mnie oszukano.
     Stoję na przystanku, palę papierosa. Nagle moją uwagę przykuł plakat przedstawiający głowę z wepchniętą do przełyku wiertarką. Pod nią wielki napis „HOSTEL”, nad tym wszystkim nieco mniejszy „Najbardziej przerażający film ostatnich lat”.
Po co komu szkoła, idę do kina postanowiłem.

     Z początku myślałem, że pomyliłem sale. Raz się już w Kinoplexie zgubiłem, ale wtedy byłem pijany. Czekam. Myślę sobie „No fajny obyczaj o ruchaniu cipek i paleniu marihuany w odwrotnej kolejności”. 20 minut przed końcem seansu zaczyna się splatter. Znaczy się tony krwi, lateksowe wnętrzności, malowniczo udekorowane protezy rąk i nóg, machający maczetami rzeźnicy, wrzeszczący pacjęci. Mnustwo zbędnej przemocy i sadyzmu. Pytam się gdzie tu horror? Co tu miało mnie wystraszyć? Bo chyba nie ćwiartowany tasakiem człowiek. Takie coś to widzę jak zamknę oczy.

Gwoli przypomnienia definicja horroru.
     Zło pochodzi z innego świata, jest nieśmiertelne i niezniszczalne. Ludzie nie są w stanie się mu przeciwstawić. Wszyscy pozytywni bohaterowie giną przez zakończeniem seansu, owo zło powraca w następnej części. Film ma pozostawić w widzu poczucie strachu, poczucie, że jutro zło może przyjść po niego. Jednym słowem po obejrzeniu jedynego słusznego gatunku mam wrócić do domu i bać się zgasić światło, ewentualnie wziąć prysznic, czy kąpiel.

W ostatnich latach ukazał się tylko jeden horror z prawdziwego zdarzenia, Grudge.
Spalić kina, uwolnić orke.

BASEMENT, TAKE 2
Autor: postal
23 lutego 2006, 07:34

     Zdjął blokadę, szarpnął za skobel. Wierzeje jęknęły, ale nie puściły. Dębowe deski spuchnięte po ostatniej powodzi mocno zakleszczyły się w framudze. Szarpnął jeszcze raz. Zaklął. Wymierzył solidnego kopniaka. I jeszcze jednego.
- Co to za hałasy, co tu się dzieje?
- Sąsiedzie, pożycz topora.
- He?
- Nie „he” tylko topora!
- Aaa…
- Beee…
Uderzył raz, uderzył ponownie. Blacha pękła, posypały się drzazgi. Po kilku kolejnych razach to, co zostało z drzwi dało się już bez trudu otworzyć. „I po chuj był ten cyrk z kluczami i kłódkami?”. Pomyślał.
     Piwnica była pusta. Nie było w niej ziemniaków, dżemów, kiszonki, nie było niczego co normalnie znajdować się powinno w takowym pomieszczeniu gospodarczym.
    
Po środku niczego, na skrzynce po piwach stał metalowy chlebak. Przeżarty rdzą. Chlebak, który matka, nich jej ziemia lekką będzie, kupiła 30 lat temu w Bułgarii.
Przez ramie Postala zajrzał sąsiad.
- Eee, pusto tu jakoś.
- To ty tu kurwa ciągle jesteś?
Colt 1911 robi wrażenie. Sąsiad zniknął tak nagle jak się pojawił. Postal ostrożnie podniósł chlebak i skierował się do wyjścia. „O gówno”. Pomyślał i miał rację…

BASEMENT
Autor: postal
22 lutego 2006, 09:39

     Postal zszedł do piwnicy. Przekręcił klucz w zamku, zapalił światło. Smętnie zwisająca na kablu żarówka rozbłysła na moment oślepiającym światłem, zaskwierczała i zgasła. Postal zaklął. Włączył latarkę. Wąski snop światła przebił się przez ciemności, zatrzymał się na ścianie. Postąpił na przód, wdepnął w coś gęstszego niż woda, rzadszego niż zdechły szczur. „O gówno”. Zaklął i miał rację.
     Posuwał się powoli, ostrożnie stopą badając teren. Jeszcze kilka kroków. Drzwi. Znajome, zimne okute stalą drzwi. Na nich jedenaście kłódek. Dziesięć otwartych. Drżącymi dłońmi, trzymając w zębach latarkę, wyciągnął z kieszeni pordzewiały klucz.
Jedenasta kłódka upadła na podłogę.
A wraz z jedenastą pieczęcią rozpoczęła się nowa era.

KONTAKT
Autor: postal
15 lutego 2006, 06:07

     Uwaga, niebezpieczeństwo. Żądanie otwarcia śluzy, procedura wstrzymana, stężenie promieniowania gama, przekroczenie normy 400 krotne, promieniowanie beta 600 krotne, promieniowanie alfa 800 ktorne.
     Postal wzniósł oczy ku brązowo pomarańczowemu niebu co chwile rozcinanego purpurowymi wyładowaniami. Poprawił chwyt na trzymanym oburącz gatlingu. Wciągnął głęboko powietrze, zakasłał. Pod hełmem było piekielnie gorąco, przekręcił pokrętło termoregulatora.
- Krypta 15 nie odpowiada. Komputer nie zezwala na otwarcie śluzy, odbiór.
- Przejść na sterowanie manualne, wymusić procedurę otwarcia, wykonać.
- Wykonuję procedurę otwierania ręcznego. Bez odbioru.
     Umieszczone nad wrotami śluzy światło rozbłysło czerwienią. Rozległ się monotonny, dwu tonowy, modulowany, świdrujący czaszkę dźwięk. Postal zaklął, przekręcił regulator natężenia dźwięku na lewym przedramieniu. Rozstawieni po jego prawej i lewej stronie, podobni jemu pozyskiwacze zasobów, przyjęli pozycję, przenieśli ciężar na wysunięte do przodu lewe nogi, skierowali lufy w stronę śluzy. Postal wstrzymał oddech, szybkim ruchem przesunął dzwignię sterownika w dół. Wrota buchnęły uwalnianym gazem i zaczęły unosić się do góry.
- Wykonano.
- Czekać.
Gruba na metr stalowa śluza unosiła się w iście ślimaczym tempie.
- Przygotować się na kontakt. Ktoś może w dalszym ciągu tam być. Nie wiemy ilu i w jakim stanie.
     Niemalże jednocześnie lufy 8 gatlingów zaczęły wirować generując świdrujące bzyczenie. Śluza uniosła się wystarczająco wysoko, aby dało się zajrzeć do środka. Rozświetlony czerwonym światłem szeroki tunel prowadził dziesięć metrów do przodu, kończył się podobnymi wrotami. Postal mimowolnym ruchem chciał otrzeć pot z czoła, kompozytowo-stalowa rękawica zazgrzytała o maskę hełmu. Na umieszczonym nieopodal monitorze zaczęły wyświetlać się koordynaty.
- W środku są ludzie. Przygotować się na kontakt, procedura dwanaście koma cztery.
     Czerwone światło zmieniło kolor na zielony, wewnętrzna śluza poczęła unosić się do góry, znacznie szybciej niż pierwsza. Ze środka wyszli ludzie. Chudzi, zdeformowani. Patrzyli niepewnie. Było ich dziesiątki, może więcej niż setka. Postąpili kilka kroków na przód. Ci z przodu zaczęli machać, pozdrawiać wybawców.
- Otworzyć ogień. Nie oszczędzić nikogo. Wykonać.

WAR NEVER CHANGES
Autor: postal
14 lutego 2006, 05:59

     Wojna nigdy się nie zmienia. Zasady były zawsze jednakie, zmieniali się jedynie ludzie pociągający za sznurki.

     Ile to już lat minęło, od kiedy ostatnia bomba spadła na środkowy wschód? Ile czasu upłynęło, od kiedy ostatnia łuna eksplozji termojądrowej rozświetliło niebo nad pustynią? Ludzie ukryci pod ziemią, pozbawieni widoku słońca, utracili rachubę mijających dni. Wszystkie wyglądały tak samo, tak samo szaro, w świetle podwieszonych pod sufitem argonowych jarzeniówek.
     Kto właściwie zaczął? Iran? Stany Zjednoczone Ameryki Północnej? Korea? Chiny? Rosja? To nieistotne, teraz świat nie zna granic, nie zna podziałów. Wszędzie jest pustynia, pustynia albo morze.
Kiedy spadły pierwsze pociski nikt nie wierzył, nikt nie wierzył, że to już koniec. Cywilizacja tworząca się w bólach od tysięcy lat przestała istnieć w ciągu kilku dni. Kilka dni zmieniło wygląd błękitnej planety. Pył przesłonił niebo kryjąc tarczę słońca. Umarły rośliny, umarły zwierzęta.
     Nie wiadomo, kto zaczął, wiadomo, kto skończył. Ostanie pociski spadły, kiedy wszyscy myśleli, że najgorsze już za nimi. Po co komu tarcza, jeżeli nie ma czego bronić? Plan obrony ziemi o kryptonimie „Star Wars” zakończył się w iście spektakularny sposób. 20 megatonowe bomby upadły tam gdzie nikt się ich nie spodziewał. Większość utonęła w oceanie wzniecając potężne tsunami, jedna upadła na Afrykę, dwie trafiły Amerykę Południową.
Szczęśliwi ci, którzy w tym czasie znajdowali się na orbicie, mieli na co popatrzeć. Dziesiątki rozkwitających czerwienią pąków wzbiło się ponad atmosferę sięgając aż płaszcza jonosfery.
     O dziwo miliony przeżyło zagładę. Wszędzie wokoło kraterów rozgorzała wojna, wojna na karabiny, wojna na łuki i kusze, wojna na miecze, wojna na dzidy, wojna na maczugi, a tam gdzie już nic nie zostało wojna na kamienie.
     Najbardziej wpływowi świata ukryli się w wydrążonych pod górami kryptach, większość krypt nie przetrwała kontaktu. Przetrwało 15 może 30. Ukryci w nich ludzie żyli nadzieją. Nadzieję, że kiedyś je opuszczą. Nie wiedzieli jak bardzo się mylili. Zabójcze promieniowanie przenikliwe utrzymywało się dekady, utrzymywało się wieki. Wnuki „Uchodźców” pogrążeni w stagnacji, poddani ścisłej kontroli we wszystkich aspektach fizjologicznego funkcjonowania zdecydowali się wreszcie wypuścić pierwszego śmiałka.
Przeżył 73 godziny.

OJCZE, WYBACZ BO ZGRZESZYLEM
Autor: postal
12 lutego 2006, 19:20

Zabijam.
     Od piętnastego roku życia codziennie pociągam za spust, pociągam wiele razy. Na początku z fascynacją, później z wyrachowaniem, teraz robię to automatycznie, bez zastanowienia, bez emocji.
     Kiedyś lubiłem patrzeć jak ofiara cierpi, jak czołga się u mych stóp, jak błaga o życie, teraz widok ten może co najwyżej wywołać przeciągłe ziewnięcie i kolejny ruch palca na spuście. Żongluje ludzkimi istnieniami, zabijam jak robot, zabijam jak terminator.
     Co z tego, że na symulatorze? Idea pozostaje ta sama, niezmienna.
Widok ludzkiej sylwetki uruchamia procedurę wyrytą głęboką bruzdą w moim umyśle. Skierować wylot lufy w stronę tarczy, wycelować w głowę lub korpus, oddać strzał, jeżeli tarcza jeszcze się rusza ponowić procedurę, jeżeli pozostanie w miejscu gdzie upadła odszukać następny cel, ludzki kontur.
     Wytresowano mnie na zabójcę, zabójcę, który nie zna litości, nie znającego żalu, pozbawionego skrupułów, odbierającego życie bez emocji w całkowicie zautomatyzowany sposób. Już bez okrucieństwa, strata amunicji…
     Ludzie to tylko zasoby, podobnie jak węgiel, stal czy drewno. Odpowiednio pokierowani mogą wznosić miasta, pozbawieni kontroli niezdolni do pracy w zespole.
     Siedzę więc w swoim domu, za pancernymi drzwiami, czekam w izolacji, czekam aż coś się wydarzy, czekam aż coś się zacznie.
     Czekam na wojnę. Aż będę mógł robić to co robić umiem najlepiej...