Tagi: czerwona tęcza
17 kwietnia 2008, 02:09
czas, czas, czas...
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 |
14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 |
21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
Rozum: O co ci chodzi? Co Ty robisz temu chłopakowi z życiem? Po co mu mącisz, mieszasz?
Serce: Kocham Agnieszkę. Nadaję mu sens, wartość, znaczenie, barwy. Sprawiam, że wierzy, czuje, pragnie, ma nadzieję…
Rozum: Sens? Sensem jest umrzeć. Wartość? Wartością są gromadzone dobra, posiadane przedmioty. Znaczenie? Życie nie ma znaczenia. Kolory? Są dwa. Czarny i biały. Reszta to domysły, niewiadome, błędy w interpretacji, dystraktory. Sprawiają, że się wahasz i giniesz. Wiara gubi, pragnienie czyni ślepym, nadzieja prowadzi do rozczarowania. Po co kochasz Agnieszkę?
Serce: Bo tak trzeba.
Rozum: Dlaczego akurat ją?
Serce: Bo jest piękna, mądra, dobra, sympatyczna, urocza, wspaniała. Bo jest podobna i różna. Nierealna, a prawdziwa.
Rozum: Bo ma dobry materiał genetyczny? Dobra matka dla potomstwa?
Serce: Grubiańsko to określasz. Nie tylko. Życie z nią pozwoliłoby mu być szczęśliwym. Docześnie.
Rozum: Albo stałoby się największym rozczarowaniem. Ona jest człowiekiem, a ludzie zawodzą. Zdradzają, odchodzą, zmieniają się. Jakie masz wobec niej plany?
Serce: Założyć rodzinę, być na dobre i na złe, póki śmierć nas nie rozdzieli. Spłodzić i wychować dzieci, zostawić po sobie spuściznę, kontynuację.
Rozum: Hahahaha!! A to mnie rozbawiłeś! Usmarkałem się ze śmiechu. on i ona? Pomijając fakt, ze brzydal, co nie jest wina żadnego z nas, to przez ciebie straszny złamas i popapraniec.
Serce: Jest dobry i bardzo wrażliwy. To zbroja, w jakiej go zamknąłeś przed światem czyni go samolubnym wyrachowanym i okrutnym. Ale to tylko poza, pozory. W środku to wartościowy człowiek.
Rozum: Wartościowi ludzie zawsze cierpieli. Zło zawsze tryumfuje. Nie można z nim wygrać, trzeba się przyłączyć. Chcesz, żeby chłopak cierpiał?
Serce: Będzie cierpiał, myśląc tak, jak mówisz. Będzie cierpiał, bo nigdy nie będzie szczęśliwy. Nawet, kiedy kupi sobie największy telewizor, najlepszy samochód, helikopter, dom z basenem, jacuzzi, podgrzewaniem w podłodze, parkiet dębowy i niemieckie rolety. Zawsze będzie mu czegoś brakowało. Bliskości ramion swojej połówki.
Rozum: Nie będzie brakowało, jak raz na tydzień napije się dobrej whisky albo dmuchnie ścieżkę.
Serce: Przecież wiesz, jak z tym raz w tygodniu było… Jeżeli może być dobrze raz na tydzień, to czemu nie codziennie?
Rozum: serce, wszystkie kobiety to szmaty.
Serce: Skąd takie informacje? Z telenoweli? Ty w to po prostu wierzysz, masz nadzieję, może pragniesz, żeby tak było.
Rozum: Zamknij się!!
Serce: Może duża część… Większość… Ale nie Agnieszka.
Rozum: Nie Agnieszka?? Przecież była z naszym najgorszym wrogiem!!
Serce: A czy właśnie nie dlatego nasz wróg jest naszym największym wrogiem? I dlaczego mówisz była? Może jest? Znów masz nadzieję? Pragniesz, żeby tak było? Zapytaj. Upewnij się, przecież wiedza jest światłem. Kluczem do wszystkiego.
Rozum: Nieee!!! Taka wiedza jest bezużyteczna, do niczego nie potrzebna, i przez twoje sentymenty bardzo szkodliwa, nawet niebezpieczna.
Serce: Wierz, albo nie, ale ja też chce jego dobra. Tym dobrem jest szczęście doczesne i wieczne. Czysto hipotetycznie, gdybym miał rację. Czy kiedykolwiek znałeś lepszą kandydatkę niż Agnieszka?
Rozum: Nie.
Serce: Spróbujemy? Spytamy, co ona myśli?
Rozum: Idź do diabła. Zamilcz!! Giń, giń, giń!!
Serce: Jaki ty masz plan?
Rozum: Zapomnieć o niej.
Serce: Wierzysz, że to w ogóle możliwe?
Rozum: Nie. Jest na to o dwa lata za późno.
Serce: Czy jest sposób, żebyś zmienił zdanie?
Rozum: Dowód.
Serce: Ty gnuśny, tchórzliwy mięczaku! Sądzisz, że dziewczyna po przeczytaniu tego przyniesie ci dowód w zębach??
Rozum: Nie, sądzę, że ty mi go dostarczysz.
Agnieszka.
Piękna, mądra, inteligentna, wesoła, dobra.
Zdjęcie jest zbędne. Nie odda tego wszystkiego.
Nawet małej części.
Jeśli naprawdę mi pozwolisz chciałbym spróbować raz jeszcze.
Obiecuję, ostatni. Jeśli znów historia zatoczy koło zniknę z Twojego życia na dobre.
Wystarczająco Ci w nim namieszałem, Wystarczająco Cię skrzywdziłem.
Oboje wiemy, że nigdy bym Cie nie uderzył, ale znęcałem się nad tobą psychicznie, bez litości.
Jeżeli naprawdę czujesz do mnie coś więcej, niż tylko litość, musiało Cię to boleć.
Tym razem będę mężczyzną, a nie chłopcem.
Nie jesteś moją własnością. Jesteś wolna.
Będę dzielnie w milczeniu znosił aspekty Twojego życia, których nie mogę zaakceptować z powodu swojego uprzedzenia i ograniczenia.
Jeśli nie wytrzymam zwyczajnie Ci to powiem i rozstaniemy się jak dorośli ludzie.
Słowa są niepotrzebne.
Jaki jest koń każdy widzi.
Jestem najszczęśliwszym CHŁOPCEM na świecie!!!
Spełniłem jedno ze swoich najwiekszych marzeń.
Bardziej pragnę tylko unicestwić ludzkość i być mężem Agnieszki (wtedy byłbym najszczęśliwszym mężczyzną).
Od razu przykuła mój wzrok. Na siatkówce został mi jej obraz, nawet kiedy zamknąłem oczy. Wrzasnęła "KUP MNIE!! JESTEŚMY DLA SIEBIE STWORZENI!!"
Wreszcie ją mam!! Mam ją na własność!! Tylko dla siebie!! Nigdy mnie nie opuści, nie zrani, nie odepchnie, nie odmówi. Nigdy przez nią nie będę płakał. Będzie zawsze przy mnie. Przez całą wieczność!!
Teraz już spokojnie świat mogą opanować zombie!! Mam czym z nimi walczyć!!
Muuuahahahah
Ta rozmowa całkiem rozpierdoliła mi moje feng szui.
Nigdy sobie tego nie daruje.
Chyba zacznę się ciąć (znowu?), ból psychiczny jest nie do wytrzymania, nad fizycznym można zapanować.
Drżałem na całym ciele.
Serce waliło mi jak kowalski młot, w uszach słyszałem łomoczące pulsowanie.
Czerwona kurtyna powoli przesłaniała mi widok.
Ogarniał mnie gniew. Wynikający nie tyle ze złości, co beznadziejnej bezsilnej furii.
Wstałem.
Musiałem wyjść z domu. Nie mogłem tak siedzieć.
Wpadłem w gniew.
Nie tyle wiedziałem ile czułem, co muszę zrobić.
Był tylko jeden sposób na uwolnienie się od tego, co kotłowało się we mnie.
Musiałem zabić.
Po krótkiej chwili wahania sięgnąłem po 2 kilogramowy topór.
Ubrałem się i wyszedłem.
Boję się pomyśleć co mogło by się stać, gdybym spotkał jakiegoś sąsiada.
Kogokolwiek.
Obszedłem blok z toporem na ramieniu, znalazłem się w niewielkim parku.
Pierwszy cios był dla mnie zaskoczeniem. Po nim nastąpił kolejny i jeszcze jeden.
Uderzałem jak oszalały. Raz za razem, bez chwili przerwy.
Nie wiem ile to trwało. W pewnym momencie usłyszałem trzask i drzewo cięzko zwaliło się na ziemię.
Zabiłem drzewo. Ulżyło.
Uciekłem.
Ulżyło mi.
Poczułem ulgę, podobną do tej, jakiej doznaje się, kiedy rano pójdzie się do toalety.
Cóż, wychodzi na to, że jestem miękkim członkiem robiony.
Muszę sobie podnieść poziom własnej wartości znęcając się nad kimś małym, słabym i bezbronnym. Szkoda, że nie mam młodszej siostry.
Wygrałaś.
Poddaje się. Uznaję Twoją wyższość, swoją bezsilność. Połknęłaś mnie w całości, pożarłaś moją duszę.
Nie potrafię Cię nienawidzieć.
Nie umiem sobie tego wmówić.
Nie potrafię o Tobie źle myśleć.
Nie potrafię z Tobą walczyć.
Nie mógłbym patrzeć na Twoją krzywdę.
Nie pozwoliłbym Cię skrzywdzić, nawet, jeśli miałbym oberwać.
Żałuję, że Cię poznałem. Nie byłem gotowy, jeszcze długo nie będę, może nigdy.
Chciałbym o Tobie zapomnieć, ale nie potrafię.
Chciałbym się wyprowadzić, wyjechać z tego miasta, tego kraju, kontynentu. Najlepiej na księżyc.
Pragnę pokoju.
Chcę spokoju. Chociaż jest nudny.
Spotkaliśmy się gdzieś na mieście. Wpadli na siebie zupełnie przypadkowo. Długo staliśmy wpatrując się w siebie, bez słowa, jedynie mrugając. Pięknie wyglądała ze swoimi naturalnie pofalowanymi włosami, w wielobarwnych oczach płonęło życie. Wreszcie rzuciliśmy się sobie w ramiona. Chyba się rozpłakałem, przepraszałem łkając. Wybaczyła mi, znów było jak dawniej.
Zasypiałem strasznie się bojąc. Obudziłem się bardzo szczęśliwy, wręcz euforycznie podniecony, drżąc na całym ciele. Zamrugałem gwałtownie, kilkakrotnie wstrząsnąłem głową skonfundowany, zmieszany, splątany.
Nie byłem pewny czy to zdarzyło się naprawdę, czy tylko mi się przyśniło. Nie byłem pewny, dlaczego jeszcze przed chwilą czułem wszechogarniającą radość. Ani dlaczego nagle mnie opuściła.
Czasami, kiedy marzę sobie, czy wracam do wspomnień, ona pojawia się w moich myślach. Chociaż bardzo się staram, żeby było inaczej, wspomnienia są miłe, myśli przyjemne.
Wzbudzają nostalgię i sentymenty, a tego sobie nie życzę. Świadomie.
Czego ja tak naprawdę chcę? Czy w ogóle mam wpływ na to, czego chcę?
Chcę, żeby to przeczytała.
Chciałbym wiedzieć co czuje. Tryumf, czy żal?
Jakie to uczucie zdruzgotać kogoś psychicznie? Jak to jest posiadać taką moc? Czy to dar, czy przekleństwo?
Chcę zniszczyć tych, których nienawidzę i tych, których kocham, żeby przestać ich nienawidzieć i kochać… Żebym mógł już spokojnie umrzeć?
Czego ja chcę???
Chcę nie chcieć!!!
„Można mieć na raz tylko jedną świadomą myśl. Myśl, którą świadomie się wybiera. Myśl, za którą jest się odpowiedzialnym. Podświadomych myśli można mieć nieskończenie wiele, nie zdając sobie sprawy z ich istnienia. Nie ma się wpływu na ich powstawanie, ani na skutki, jakie wywołują w myślach świadomych.”
Pierwszy raz wziąłem twarde narkotyki mając 15 lat.
Spodobało mi się. Bardzo, bardziej niż wszystko, co do tej pory poznałem. Bardziej niż cokolwiek, co miałem poznać później. Może z wyjątkiem tej jednej rzeczy. Rzeczy, która zatrzęsła moim światem, zapoczątkowała we mnie zmiany, może nazbyt gwałtowne, zbyt intensywne, do których nie byłem przygotowany, a które w końcu doprowadziły mnie do załamania psychicznego.
Miłości. Zakochania, które pierwszy raz poczułem w wieku 22 lat. Kopnęło jak pierwsza działka amfetaminy. Bardziej, bo sprawiło, że stopniowo zacząłem rezygnować z kupowania szczęścia, zaspokajania potrzeb emocjonalnych chemią. Odkryłem, że jej towarzystwo sprawia mi większą przyjemność, niż najczystszy towar. Chciałem być z nią częściej, w tym celu musiałem przestać ćpać.
Przestanie było równie głupie jak zaczęcie. Kto by pomyślał…
Żyłem życiem narkomana, ale to życie było spokojne, bezpieczne, na swój sposób uporządkowane. Działka, zejście, parę dni przerwy, działka. Marihuana jak papierosy, chleb powszedni, codzienność, norma. Nie miałem myśli samobójczych, nie chciałem mordować ludzi, przynajmniej nie często…
Kochałem tak jak potrafiłem. Bez namiętności, platonicznie, za to bardzo zaborczo. Patologicznie, czarno-biało. Jesteś taka, jaką chcę, żebyś była i wtedy oddam za ciebie życie albo jesteś inna niż sobie ciebie wyobrażam, a wtedy nienawidzę cię, jak tylko nienawidzić potrafię. Vabank wszystko na wszystko, a jak nie to spierdalaj.
I tak jednego dnia kochałem, a następnego nienawidziłem. Średnio raz na 3 miesiące trafiało się coś, co zmieniało ukochaną w śmiertelnego wroga. Każdemu odwróceniu towarzyszyło załamanie nerwowe wywołane rzekomą zdradą i skrajnie odmienne, występujące po sobie stany psychiczne (smutek, rozpacz, gniew, złość, zobojętnienie, pogodzenie się ze stratą, depresja). Trwało to 2 lata, aż w końcu od tego zwariowałem.
O ironio, miłość zrujnowała mi psychikę, kiedy moi kumple cały czas ćpają i żyją zdrowi i zadowoleni, a jedynym ich problemem jest skołować 20 złotych.
Na każdą kobietę w podobnym do mojego wieku patrzę teraz jak na sępa krążącego leniwie nad konającym. Pająka, snującego sieć, modliszkę pożerającą swojego partnera, żeby zaraz potem wziąć się za następnego.
Co mi pozostało jak nie zemsta? Spuszczenie uszu i zaakceptowanie siebie jako totalnego przegranego, ostatniego nieudacznika? Nadstawienie trzeciego policzka? Sznur z pętlą w piwnicy?
Śmierć jest dobrym rozwiązaniem, ale tylko w zatłoczonym miejscu z 20 kilogramami trotylu na plecach.
Ale nie zawsze tak było...
Kiedyś było zupełnie inaczej...
Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego.
Nie chciałem musieć ich więcej oglądać.
Nie chciałem już nigdy więcej ich spotkać.
Nie chciałem więcej o nich słyszeć.
Pragnąłem, żeby przestali istnieć.
Zdrajcy. Psy na usługach moich wrogów. Dwulicowi, fałszywi, zakłamani. Obłudni, podstępni, plugawi.
Śmieci, chwasty, robale, ekskrementy. Ostrowieckie kurwisko.
Ewoluowałem.
Chce ich oglądać, żeby pielęgnować nienawiść, jaką do nich czuję, a można by z tego uczucia wybudować pomnik, może nawet świątynię.
Ich oblicza są wizualizacją mojej pogardy, wstrętu, odrazy, obrzydzenia.
Dźwięki ich imion są pierwszym skojarzeniem do tych pojęć.
Chcę ich spotykać, żeby móc się mścić. Szukać do tego okazji, poznawać ich słabości i wykorzystywać je, żeby im szkodzić. Zawsze, kiedy to tylko możliwe. Wrzucać im na ulicy.
Muszą istnieć. Niebyt byłoby dla nich wybawieniem, ucieczką ode mnie.
Sprawię, że będą się o to modlić…
Przerażony byłem zanim uznałem swoją bezsilność, zanim pogodziłem się ze stratą.
Jestem specjalny. Bzzzt.
Przestałem się bać. Teraz jestem zafascynowany.
Jestem specjalny. Bzzt.
Widzę rzeczy, które nie istnieją. Poruszam się, kiedy stoję w miejscu. Jakiś głos podpowiada mi, co mam robić.
Jestem specjalny. Bzzzzt.
Nie skończę studiów, muszę zrezygnować z pracy. Zacząć się starać o rentę.
Ty też możesz być specjalny.
Kolorowe tabletki z wytłoczonymi wzorami stopią ci jaźń. Weź je! Weź ich dużo.
You can be special too.Bezsilny wobec nerwicy, czy cokolwiek to jest.
Wziąłem te pieprzone ekstazy o jeden raz za dużo.
Złamałem sobie psychikę, źle się zrosła. Krzywo.
To nieodwracalne. Teraz dopiero jestem specjalny.
Ty też możesz być specjalny. Jedz ekstazy, pal marihuane, pij alkohol, wciągaj koks.
Po lekach czuje się jak zombie. I tak nie pomagają.
Uznanie swojej bezsilności.
Zaprzestanie walki.
Odstawienie leków.
Co się teraz stanie?
Co będzie dalej?
Wczoraj czułem się tak dobrze… Dzisiaj chciałbym umrzeć.
Boję się. Nie wiem, czego… Chyba wszystkiego, wszystkiego dookoła.
Czuję, że za chwilę stanie się coś strasznego. Coś potwornego, bliżej nieokreślonego…
Że za chwilę zwariuję, postradam zmysły. Boję się szaleństwa, ale jednocześnie chcę, żeby już nadeszło. Nakryło mój udręczony umysł miękkim, ciepłym kocem niepoczytalności. Walka o zachowanie świadomości bardzo mnie już wyczerpała.
Pojechałem na uczelnię, ale nie zostałem na zajęciach, wróciłem do domu.
Kiedy przekroczyłem jej próg zakręciło mi się w głowie, podłoga uciekła spod stóp. Czułem, że się poruszam, chociaż stałem w miejscu. Wczepiłem palce w framugę, zgiąłem się w pół i zamknąłem oczy. Atak minął.
Na miękkich kolanach, zlany potem dowlokłem się pod salę, usiadłem na ławce. Ze wszystkich stron otoczyły mnie głosy. Szepty, chichot, bezsensowne, bełkoczące rozmowy, niezrozumiałe zdania, pozbawione znaczenia echolalia. Dźwięki zlały się w jeden, zawirowały i pomknęły w dół, a może to ja wzniosłem się 100 metrów w górę.
Dysząc ciężko wstałem, zataczając się jak pijany, wspierając się ścian uciekłem z tego budynku.
Ciebie nigdy nie było.
Wymyśliłem sobie Ciebie na własny użytek.
Idealnego Przyjaciela, jakiego zawsze chciałem mieć.
Nie chcę o Tobie zapomnieć. Chcę zachować w pamięci Twój obraz na zawsze.
Jestem wolny.
Mogę iść dokąd zechcę.
Mogę robić, co tylko zapragnę.
Nic mnie nie ogranicza. Jestem wolny.
Jestem naprawdę szczęśliwy.
Jeszcze mogę wszystko naprawić.
Mieć wspaniałe życie.
Ludzie nie dzielą się na dobrych i złych. Nie dzielą się na szlachetnych i chciwych, bohaterskich i tchórzliwych.
Dzielą się na takich, którzy chcą żyć i takich, którzy chcą umrzeć. Na tych, których celem jest podtrzymanie życia i tych, którzy pragną je unicestwić.
Tak właśnie podzielimy się w ostatecznym konflikcie, który stanie się początkiem, bądź końcem. A może po prostu początkiem końca.
Niezależnie od wyniku to my zwyciężymy. Tak, czy inaczej, polowa z nas zginie.
Dlaczego? Dlaczego panie Anders?
Dlaczego pan to robi? Dlaczego pan wstaje? Dlaczego dalej walczymy?
Wierzy pan, że walczy o coś? O coś więcej niż przetrwanie? Powie mi pan, co to jest? W ogóle wie pan, co to jest?
Czy to wolność, prawda, a może pokój albo miłość?
To wszystko złudzenia, kaprysy percepcji. Ulotne twory słabego ludzkiego rozumu, który szuka przyczyny bytu tam, gdzie nie ma on najmniejszego sensu ani celu..
Wszystkie te twory są sztuczne, jak sam Matrix...O nie, nie Paula.
Drugi raz nie dam sie na to nabrać. Nie uzależnisz mnie od siebie.
Wypierdalaj, nie jesteś mi do niczego potrzebna.