Trzeźwienie boli. Boli jak skurwysyn. Boli somatycznie, boli psychicznie.
Już ani trochę nie dziwię się panom spod sklepu. Piją, bo dla nich jest już za późno, żeby wytrzeźwieć. Ból by ich zabił. Żaden człowiek by tego nie wytrzymał.
Kiedy zaczynasz pić rusza zegar. Któż nie zna „kaca”, który pojawia się następnego dnia po piciu? No to teraz wyobraźcie sobie, że z każdym dniem, kiedy się klinuje „kac” się podwaja.
Wyobraźcie to sobie i zapamiętajcie dobrze, bo to prawda. Ja piłem bez dnia przerwy przez jakieś 3 miesiące. 90 dni. „Kaca” mam do dzisiaj, a przestałem pić 15 dni temu. Oczywiście mój „kac” wygląda inaczej niż ten z następnego dnia. Jest 90 razy bardziej okrutny.
Myślę, że po jakimś czasie przekracza się granicę, zza której nie ma już odwrotu. Dlatego panowie spod sklepu piją, trzeźwienie by ich zabiło, albo skruszyło psychikę.
Głód alkoholowy jest straszny. Organizm na przemian bólem fizycznym i psychicznym próbuje mnie zmusić do napicia się. Kusi wizjami przyjemności i ulgi, jaką odczuje.
Napady głodu są coraz gwałtowniejsze i boleśniejsze, ale trwają coraz krócej.
Nerwobóle serca, uczucie duszności, drżenie mięśni, nieznośne pobudzenie motoryczne, zawroty głowy. To da się przeżyć, ale od kiedy skończyły mi się leki uspakajające (nie mogę ich brać dłużej, bo silnie uzależniają) psychika mi siada. Irracjonalne lęki, napady paniki, myśli ksobne i te jakby nie swoje, halucynacje wzrokowe i słuchowe, urojenia, krótkotrwałe psychozy. Takie jazdy łapią mnie kilkanaście razy dziennie, w najmniej odpowiednich momentach (w autobusie, na zajęciach…). Nigdy nie wiem, kiedy się pojawią i kiedy się skończą. Paradoksalnie gdyby nie to, że wieloletnie eksperymenty z narkotykami niejako mnie na to „zahartowały” mógłbym podczas takiego ataku zrobić sobie lub komuś krzywdę.
Mam nadzieję, że kiedyś to minie.
Kiedy nadejdzie to kiedyś?