Tagi: nic ciekawego
06 kwietnia 2008, 23:45
Pierwszy raz wziąłem twarde narkotyki mając 15 lat.
Spodobało mi się. Bardzo, bardziej niż wszystko, co do tej pory poznałem. Bardziej niż cokolwiek, co miałem poznać później. Może z wyjątkiem tej jednej rzeczy. Rzeczy, która zatrzęsła moim światem, zapoczątkowała we mnie zmiany, może nazbyt gwałtowne, zbyt intensywne, do których nie byłem przygotowany, a które w końcu doprowadziły mnie do załamania psychicznego.
Miłości. Zakochania, które pierwszy raz poczułem w wieku 22 lat. Kopnęło jak pierwsza działka amfetaminy. Bardziej, bo sprawiło, że stopniowo zacząłem rezygnować z kupowania szczęścia, zaspokajania potrzeb emocjonalnych chemią. Odkryłem, że jej towarzystwo sprawia mi większą przyjemność, niż najczystszy towar. Chciałem być z nią częściej, w tym celu musiałem przestać ćpać.
Przestanie było równie głupie jak zaczęcie. Kto by pomyślał…
Żyłem życiem narkomana, ale to życie było spokojne, bezpieczne, na swój sposób uporządkowane. Działka, zejście, parę dni przerwy, działka. Marihuana jak papierosy, chleb powszedni, codzienność, norma. Nie miałem myśli samobójczych, nie chciałem mordować ludzi, przynajmniej nie często…
Kochałem tak jak potrafiłem. Bez namiętności, platonicznie, za to bardzo zaborczo. Patologicznie, czarno-biało. Jesteś taka, jaką chcę, żebyś była i wtedy oddam za ciebie życie albo jesteś inna niż sobie ciebie wyobrażam, a wtedy nienawidzę cię, jak tylko nienawidzić potrafię. Vabank wszystko na wszystko, a jak nie to spierdalaj.
I tak jednego dnia kochałem, a następnego nienawidziłem. Średnio raz na 3 miesiące trafiało się coś, co zmieniało ukochaną w śmiertelnego wroga. Każdemu odwróceniu towarzyszyło załamanie nerwowe wywołane rzekomą zdradą i skrajnie odmienne, występujące po sobie stany psychiczne (smutek, rozpacz, gniew, złość, zobojętnienie, pogodzenie się ze stratą, depresja). Trwało to 2 lata, aż w końcu od tego zwariowałem.
O ironio, miłość zrujnowała mi psychikę, kiedy moi kumple cały czas ćpają i żyją zdrowi i zadowoleni, a jedynym ich problemem jest skołować 20 złotych.
Na każdą kobietę w podobnym do mojego wieku patrzę teraz jak na sępa krążącego leniwie nad konającym. Pająka, snującego sieć, modliszkę pożerającą swojego partnera, żeby zaraz potem wziąć się za następnego.
Co mi pozostało jak nie zemsta? Spuszczenie uszu i zaakceptowanie siebie jako totalnego przegranego, ostatniego nieudacznika? Nadstawienie trzeciego policzka? Sznur z pętlą w piwnicy?
Śmierć jest dobrym rozwiązaniem, ale tylko w zatłoczonym miejscu z 20 kilogramami trotylu na plecach.