Tagi: black moon
24 października 2007, 20:37
czas, czas, czas...
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 |
08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 |
Przykro mi, że mówię Ci to w Twoje urodziny, ale nie zniosę więcej kumulacji tak silnych, przeciwstawnych emocji, jaką mi dzisiaj zafundowałaś na przestrzeni jednego metra kwadratowego podchodząc do mnie z moim najgorszym wrogiem.
Nienawiść rodzi nienawiść, chociaż dla niego jestem pewnie tylko nic nie wartym śmieciem, który nawet nie zasłużył na to, żeby go nienawidzić. W każdym razie ja jego nienawidzę, nienawiść ma tendencje do eskalacji, projektuje się na osoby postronne, często nawet bliskie.
Nie mogę postępować wbrew swoim zasadom i udawać, że wszystko jest w porządku, nie umiem tak. Taka poligamia nie wchodzi w grę. Czarne jest czarne a białe jest białe. Przyjaciel mojego wroga nie może być moim przyjacielem. Nie chcesz podjąć decyzji, z którym z nas przystajesz, to ja podejmę ją sam, za siebie. W moim dwubarwnym świecie otrzymałaś właśnie nowy koloryt. Ja idealne płacze, ja realne godzi się z nieuchronnością biegu rzeczy wydarzeń.
Wiem, że jutro będę żałował. Wiem, jak wiele tracę zyskując w zamian jedynie kolejnego wroga, ale taka jest cena wewnętrznego spokoju, którego nie czułem od tak wielu miesięcy.
Nic już nie będzie takie samo. Coś się kończy, coś się zaczyna.
Otacza mnie pustka, popioły i zgliszcza, w środku też czuję się wypalony. Szkielety, cmentarze, trupy, śmiertelna agonia, stanowią przedmiot moich rozmyślań i marzeń sennych. Świat traci swój koloryt życia, staje się szary, smutny, ma coś z cmentarnej zadumy.
„W rejonach o zbliżonym charakterze jednocześnie załamuje się porządek. Zaczynają maleć szanse przetrwania pojedynczych elementów i odizolowanych grup.”
Śniłem sen, sen o wojnie. Sen o tragedii dwóch narodów. Nigdy wcześniej nie rozważałem tego w ten sposób, nie widziałem w tym świetle. Wojny to nic dobrego. Wojen nikt nie wygrywa, wojny przegrywają wszyscy. By żyło się lepiej następnym pokoleniom.
Nie chcę więcej wojen. Wojen ze światem, wojen z samym sobą.
Sam, samego siebie nie oszukasz.
O nie doktorku, ja w żyłę nie daję. Marihuana, da palę, innego ścierwa też nie palę. Kilka piw w tygodniu, to nie grzech.
Psychicznie mocny. Nie odczuwam niezaspokojenia potrzeb. Niet frustracji.
Mam czas dla siebie, mam czas dla przyjaciół.
Kobieta? Nie chce innej, prócz tej jedynej. Przyjaciela, zawsze lojalnego. Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Wystarczy.
Jeszcze tylko ten jebany egzamin i kolejne pół roku darowane. Amen.
( … )
Otwieram drzwi od wnęki i wpadam na ubranego na czarno oficera policji…
- Ale tu śmierdzi marihuaną.
O kurwa. Rzeczywiście śmierdzi.
- Dzień dobry…
- Dzień dobry. Co Pan tu robi?
- Mieszkam.
<próbuje zamknąć drzwi od wnęki>
- Chwila, chwila, tutaj?
- Nie, to cześć mojego mieszkania.
<wychodzę z pomieszczenia, bo mi tam ciasno>
- Dokumenty. Co tam robiłeś? Paliłeś temat. Co masz w kieszeniach? Wyjmij zawartość.
<wyjmuje graty>
- Coś tam jeszcze jest.
<guma do żucia>
- Gdzie to schowałeś? Oddaj temat.
Pojebało ich. Pojebało na maksa. Jebane krawężniki, nawet samochodu nie mają.
- Nie wiem, o czym Pan mówi.
<wynaleźli we wnęce czarne jak smoła bongo, kawałek papierosa, cieszą się znaleziskiem>
- Dokumenty.
- Nie mam.
- Proszę podać dane.
<spisują szmaty>
- To jak masz ten temat? Jak coś to oddaj.
Pewnie by dziwki zjarały! Jestem niewinny.
- Mowiłem, że nic nie mam.
- Masz to w tym skręcie?
- To papieros.
- Aha ja wiem, dlaczego z tego papierosa jest tak odsypane. Miał mało i dosypał do tematu.
<rozpracował mnie>
- Rozgryzł mnie pan. A co wy w ogóle tutaj robicie?
- Mieliśmy interwencje.
- Na 7-mym piętrze?
- Tak. Nie jesteśmy tutaj tak z powietrza. Mógł Pan minutę temu być piętro niżej.
Jakby nie było mają chuje rację.
- Racja.
- Proszę iść. I uważaj trochę bardziej.
- Jestem praworządnym obywatelem, nie robię nic szkodliwego społecznie. Jestem niewinny.
Każdy to wie, policja jest dziwna. Czasem jest wesoła, czasem agresywna. Jest bardzo potrzebna, ale bardzo często lubi przeginać pałę.
Najpiękniejsza kompozycja.
Dłonie pachnące perfumami Love Love i chwile temu spalonym jointem.
Wyobraź sobie, że budzisz się rano i stwierdzasz, że już nie masz rodziny, nie masz przyjaciół, nie masz znajomych. Nienawidzisz wszystkich, pragniesz ich śmierci, jednocześnie masz świadomość, że wszyscy nienawidzą też ciebie. Chcą, żebyś cierpiał, krwawił i umarł.
Co zrobisz? Jak odnajdziesz się w nowym świecie?
W moim świecie.
Tak rzuciłem się ze szczytu Piątej Góry.
Upadek trwał dziesięć lat. 87648 godziny nieustannej udręki, 3652 nocy bez zmrużenia powiek.
Po 10 latach spadania wreszcie ukazały się spiętrzone fale rozbijające się o wystające z wody skały.
Ale nie zawsze tak było…
Stoję na szczycie Piątej Góry, ponad poziomem chmur.
Patrzę w przeszłość. Widzę migawki ostatnich czterech miesięcy. Naiwne, żałosne, śmieszne, infantylne, groteskowe, surrealistyczne, żenujące, nieudolne próby wejścia w role społeczne, odnalezienia się w Matrixie. Maska mnie uwiera, nie pasuje do mojej twarzy, odstaje. Ze wstrętem ciskam ją w dół. Spada obijając z głuchym łoskotem się o skały, znika za zasłoną mgły. Nie będzie mi już potrzebna.
Patrzę w teraźniejszość. Widzę siebie, takiego, jakim jestem. Idealną wersję samego siebie. Wiem, kim jestem. Wiem, co powinienem robić. Wiem, czego chce, a życzę sobie zasnąć i liczę, że nastanie jasność w psychice, czarne myśli zgasną.
Patrzę w przyszłość. Przyszłość to dzisiaj. Natychmiastowa gratyfikacja zamiast mrzonki o długim życiu w zdrowiu, w świecie gdzie śmierć może przydarzyć się w każdym momencie, w każdej minucie. Ustalić plan, zdobyć środki, wytrzymać oczekiwanie, spotkać się z człowiekiem na moje podobieństwo, odbyć krótki spacer i znaleźć się w innym świecie. Świecie, gdzie wszystko jest takie, jakie być powinno. Gdzie nic nie ma znaczenia. Zasnąć. Obudzić się jutro i dążyć do celu, który zawsze jest taki sam.
Relacje, interakcje, kontakty interpersonalne, wzmacnianie więzi społecznych, przyjaźnie, miłość, szukanie bratniej duszy, podstawa egzystencji większości. To zajmuje całe życie, wypełnia czas, może nigdy się nie ziścić. Społeczeństwo to przeżytek w świecie, gdzie wszystko dąży do jednego punktu €, $.
Przebudzenie. Teraz niech ktoś mi powie jak zejść z tej przeklętej góry…
Za mną ściana zbudowana z przeszłości. Nie ma już odwrotu.
W dłoni klucz teraźniejszości.
Przede mną drzwi przyszłości. Dobrze mi znane, odrapane z płonącymi cyframi sześć i dziewięć.
Za nimi nie ma niczego oprócz czarnej pustki, dającej azyl, wytchnienie, spokój.
Zapomnienia, zatracenia, wegetacji, powolnej agonii i śmierci. Niczego tam nie chcesz, niczego nie pragniesz.
Zrobiłem już wszystko, co można było zrobić, żeby nigdy więcej nie stawać przed tymi drzwiami.
Dla mnie, jak dla legionów ludzi takich jak ja nie ma ratunku. Nie ma nadziei.
Klucz, mimo iż powyginany i wyszczerbiony, idealnie pasuje do zamka. Bezszelestnie, bez wysiłku obraca się w szczelinie.
Nigdy nie będziesz taki jak inni. Nikt cię nie pokocha, tak jak ty nigdy nie pokochasz nikogo.
Zamknij oczy. Dobranoc.
Zęby strzygi wbijają się w moją szyję. Czuję jej przygniatający ciężar na piersi. Jest mi ciepło, jest mi błogo.
O Jezu, jak mnie wszystko wkurwia.
O Jezu, ale bym komuś dojebał.
O Jezu, ale bym kogoś zabił.
Wstałem o dziewiątej, zjadłem śniadanie, umyłem twarz i zęby. Wszystko było w porządku, do czasu, kiedy chciałem zażyć swoje pigułki. Nie ma pigułek. Kurwa, najzwyczajniej wyszły. Poszły sobie, spierdoliły. Nie ma problemu, kupię po drodze na uczelnie. Kurwa uczelnia, zrobiło mi się gorzej.
Pierwsza apteka, nie ma Velafax’u. Druga apteka, nie ma Velafax’u. Trzecia apteka, nie ma Velafax’u. Czwarta apteka, nie ma Velafax’u. Kurwa, czy oni naprawdę chcą, żebym kogoś zajebał? Tak po prostu, na ulicy? Wziął w rękę kamień i rozpierdolił komuś czaszkę na środku chodnika?? Trzy głębokie oddechy, tak jak mnie psycholog instruowała. Chuja, nie pomaga! Ja chcę swoje pigułki!!
Uczelnia. Ile tu ludzi. Kurwa jak ja nie lubię tylu ludzi! Ciasno, duszno, głośno, nie słyszę swoich myśli! Dajcie mi młotek, będę zabijać, będę zabijać, będę mordować.
Znajome gęby, ale nie pamiętam ich imion. Nie ważne, gówno mnie to obchodzi. Pytają jak spędziłeś wakacje. Odpowiadam: „Zajebiście, byłem w szpitalu psychiatrycznym, coś jeszcze kurwa?!”. Wreszcie przyszła dziwka od zajęć. Nudna stara prukwa. Tylko ją w grobie położyć. Niech już sobie idzie. Godzinę jej zajęło, aż się wygadała.
Siedzę cierpliwie. Kaszlę, smarkam i chrząkam znacząco. Grupa idzie na piwo, ja idę do domu. Nie chce piwa, chce umrzeć. Życzenie śmierci na pasach, nie dzisiaj. Apteka, wchodzę bez nadziei. Gdybym miał 345zł kupiłbym w Obi piłę spalinową. Zawsze chciałem mieć takie coś. Alleluja, mają pigułki, wszystkie jakich mi trzeba! Zażywam bez przepitki.
A teraz zejdźcie mi z drogi. Idę do domu. Muszę spalić swój mózg.
To dopiero początek. Egzamin, jebać egzamin. Wkrótce stracę najlepszego przyjaciela. Ludzie przychodzą i odchodzą, brałem to pod uwagę.
Kolory czarny-biały, popraw kolory, coś nie tak z kolorami...
Koniec terapii na oddziale dziennym. Dzisiaj dostałem wypis.
Rozpoznanie: „Osobowość o cechach narcystycznych z zaburzeniami nastroju. Uzależnienie od substancji psychoaktywnych”.
„Pacjent w niepokoju, z nieco wzmożonym napędem, z wyraźnie zaburzonym funkcjonowaniem społecznym”.
Zalecenia: psychoedukacja, wsparcie (i kurwa 100 pigułek na dzień!);
Pierdole takie rozpoznanie! Pierdole takie zalecenia!!
Przez te cztery miesiące abstynencji nic w moim zasranym życiu nie zmieniło się na lepsze. Nie zrealizowałem żadnego z zamierzonych celów.
Po co się męczyć? Sam, samego siebie nie oszukasz.
Jak odejdziesz to powrócisz…
Nadeszła jesień, a z nią nadciąga stuletnia noc.
Świat staje się szary i ponury.
Rzeczywistość nieprzyjazna, ludzie wrodzy.
Rodzą się problemy.
Kontakty interpersonalne się sypią.
Psychika w skrawkach.
Ale To Nie jest Twój Problem.
Móc z nią być cały czas.
Ciągle czuć zapach jej perfum.
Słyszeć jej głos.
Widzieć jej uśmiech.
Być blisko, na wyciągnięcie ręki.
Patrzeć w jej oczy.
Co dzień wręczać jej ulubione kwiaty.
Takie uczucie rodzi się tylko raz w życiu.
Zranione nie umiera, tylko chowa się głęboko.
Czasami o sobie przypomina, tak jak dzisiaj.
Spierdalaj do budy. Daj mi żyć, nie dręcz.
Nic nie mogę więcej zrobić. Ona wie, czego chce.
Mam prawie wszystko. Prawie, bo Ciebie mieć nie mogę.
„Tuż przy krawędzi chaosu pojawiają się nieoczekiwane efekty, przetrwanie staje pod znakiem zapytania.”
Sam, samego siebie nie oszukasz
Dostępny, ale tylko na receptę.
Jak odejdziesz to powrócisz
Jestem dostępny, ale tylko na receptę.
Jak zbity pies.
Znów zrobiłem unik. Wystraszyłem się. Nie miałem dosyć odwagi, żeby spróbować
Na drodze do szczęścia stoi widmo porażki i związanych z nią bolesnych odczuć.
Postawa obronna na zewnątrz gwarantuje bezpieczeństwo, ale ogromnym kosztem.
Powolna śmierć emocjonalna.
Agonia uczuć.