Najnowsze wpisy, strona 31


PO DRUGIE
Autor: postal
01 lutego 2004, 15:20

Noc, ciemno już. A kogo to po nocy niesie?

Kto spać nie może, ten wychodzi z domu, na ulice. O tej porze miasto pełne jest dziwek, złodziei, pijaków, ćpunów, no i psychopatów. Oczywiście czasami zdarzają się też pijani, naćpani psychopaci – ci są najgorsi…

 

     Szydłówek: stare, obskurne, obsrane, śmierdzące, osiedle żuli. W obdrapanych kamienicach z lat 50-tych nie pozostał już nikt normalny. Takowi, jeśli kiedykolwiek tam żyli (ja osobiście w plotki nie wierzę) już dawno zdechli, albo się stamtąd wynieśli. Co kilkanaście kroków w klatkach, na ławkach lub pod drzewami stoją, siedzą lub najczęściej leżą najebani jegomoście o mordach tak zdewastowanych jak podeszwy moich glanów.

 

Nienawidzę tego osiedla.

Kiedyś mnie tu okradli.

Teraz się zemszczę…

 

     Piątek, godzina trzecia trzydzieści nad ranem, zimno jak cholera, z nieba sypią się malutkie płatki śniegu. Są to zaledwie lodowe kryształki, ale wciskają się pod ubranie odbierając ciepło. Przemykam od bloku do bloku, poruszam się ciemnymi uliczkami, unikając świateł rzadko rozmieszczonych latarni. Ich mdłe metaliczne światło pada na śnieg lśniąc na milionach krawędzi i mieniąc się w skomplikowanych strukturach lodowych tworów. Od dźwiganego brzemienia zaczynają mi cierpnąć ręce. Palce, pomimo iż obleczone w robocze rękawice, sztywnieją kurczowo zaciskane na uchwytach piły. Silnik nie pracuje, wystarczy jednak jedno wprawne szarpnięcie, aby zastartował i zawarczał triumfalnie, zaczął wydzielać miłe ciepło, przyjemne wibracje rozgrzewające zesztywniałe ramiona oraz niebieskie kłębki dymu. Wiatr przybiera na sile, podrywa leżący wszędzie śnieg ciskając nim w oczy. Wokół nie ma żywego ducha, nawet pod całodobowym sklepem monopolowym pustki. Chyba dzisiaj nie jest dobry dzień na polowanie, odpuszczę sobie, wrócę do ciepłego domku, do napoczętej butelki, do zamówionej pizzy z podwójnym serem…

     Nagle dostrzegam jakieś poruszenie. Ciemna postać zmierza chwiejnie w moją stronę, zataczając się, potykając. Czuje przyjemne ciepło, które rozchodzi się promieniście od żołądka, poprzez trzewia, aż dociera do najgłębszych czeluści mojej duszy. Zastygam w bezruchu, teraz wystarczy już tylko czekać, ofiara sama przyjdzie, przyjdzie odebrać swoje przeznaczenie. Mięśnie zaczynają drżeć, jeszcze kilka metrów, parę chwiejnych kroków…

Wychodzę z kryjącego mnie niczym czarny koc cienia. Postać przystaje, wgapia się we mnie bełkocząc coś niezrozumiale. Po chwili znów zaczyna iść. Podchodzi całkiem blisko, mogę już zobaczyć rysy jego wstrętnej alkoholiczej gęby, niemalże czuję przesycony siarczanym oparem oddech. Staje. Próbuje się wyprostować, naprężyć sfatygowane ciało obleczone w brudną, mocno podniszczoną wacianą kurtkę i wytarte dżinsy.

     Pijanym nieskoordynowanym ruchem wyciąga żałośnie mały, tępy jak on sam scyzoryk i starając się przybrać groźny ton duka:

 

- Wyssskkakujj szs kkassy gnoojjku… Tto niie jessstt tffuj dzzień…

 

Szeroki demoniczny uśmiech.

 

 

Jedno wprawne szarpnięcie…

 

 

Ten cudowny warkot silnika.

Przerażone wytrzeszczone oczy, nie do końca pojmujące co się właściwie dzieje.

Wrzask potwornego bólu.

Zgrzyt łańcucha o kości…

Zapach ciepłej krwi. Świeżego mięsa…

Śmierci...

 

     Śnieg pokrywają czerwone plamy, ciało pada na ziemię, wierzga przez chwilę, po czym zastyga i sztywnieje. Posoka rozlewa się tworząc bordową kałużę…

 

Jeszcze kilka cięć, kilka pchnięć…

Trofeum?? Dłoń ściskająca małe ostrze, oprawione w słoniową kość…

RIGOR MORTUUS

 

Ucieczka... Szaleńczy bieg... Sprint do bezpiecznej kryjówki... Do domu...

WYJDZ Z MOJEJ GLOWY!!!
Autor: postal
31 stycznia 2004, 17:04

"Żaden żywy organizm nie może istnieć zbyt długo w warunkach absolutniej rzeczywistości, nie popadając w szaleństwo, nawet skowronki i pasikoniki mają jakieś sny."

Czowiek po 7 dobach umiera lub zapada w nieodwracalą psychozę. W czwartej dobie pojawiają się silne halucynacje, po piątej tracimy kontrolę...

"Niechaj się pozór przeistoczy w powód. Jedyny imperator: Władca Porcji Lodów."

MUR...
Autor: postal
24 stycznia 2004, 21:20

     Dawno nie pisałem, ale nie chciałem a poza tym nie miałem o czym pisać. Kiedy już przebudziłem się z makowego koszmaru (ale czy ja spałem?), przez ostatnie dni siedziałem zamknięty w mojej krypcie i zastanawiałem się nad swoim życiem.

Od kilku ostatnich miesięcy jest takie inne...

     Kiedyś siedziałem grzecznie w domu, czytałem książki, studiowałem na dobrej uczelni. Nie chodziłem na imprezy, nie zadawałem się z elementem, nie zabijałem...

     Kiedy pomyslę o tamtym życiu chce mi się żygać!! (co myśleliście, że napiszę że łezka mi się w oku kręci i pragnę żeby było jak dawniej??). Jakbym nie próbował sobie uświadomić, że robie źle i jakich argumentów bym nie urzył, to i tak mam to w dupie. Podoba mi się to co robię i nie myslę o przestaniu. Jak mawiał mój ojciec "Jeżeli nie masz po co żyć, żyj na złość innym". Ciekawe ile lat bym dostał za wszystkie zbrodnie jakich dokonałem? Pewnie przywróciliby na tę okoliczność karę śmierci... Jebać to, nie wezmą mnie żywcem, zabije ilu się da, a kiedy już mnie osaczą uśmiechnę się, wyciągnę zawleczkę i przypuszczę ostatnią szarżę na wroga.

     Trzeźwość sprawia mi ból, bezczynność doprowadza do szału.

Muszę się przejść.

 

ŚMIERĆ ZNÓW ZBIERZE SWOJE ŻNIWO.

SANITARIUM4
Autor: postal
19 stycznia 2004, 17:45

Biegnę co sił w nogach....

     Mięśnie jednak zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa, płuca zalewa krew. Czuję jej metaliczny posmak w ustach. Mijam jeszcze jeden zakręt, szaleńczym pędem pokonuje następną prostą, kolejny zakręt, kolejna prosta. Powoli obraz staje się zamazany, ciemne plamy tańczą mi przed oczyma.

Kolejny zakręt...

Staje jak wryty...

 

Drzwi...

Nie ma w nich klamki.

     Zagradzają je stalowe sztaby. Małe okienko płonie oślepiającą czerwienią. Opieram się o nie plecami, osuwam na podłogę. Przez łzy i wirujące plamy widzę jak zbliżają się do mnie, szczeżąc zębiska w upiornych uśmiechach. Zaczynam się kiwać.

W przód i w tył...

W przód i w tył...

SANITARIUM3
Autor: postal
19 stycznia 2004, 01:15

     Biegnę zawiłym systemem zrujnowanych korytarzy. Ich układ zdaje się nie mieć ni sensu, ni końca. Wszystko tu wygląda tak samo, cały czas mijam identyczne drzwi. Z każdego wizjera wystaje czyjaś ręka, kurczowo zaciskająca palce, starająca się mnie schwycić, zatrzymać...

Uciekam...

     Nie wiem jak ONE dostały się do celi, celi w której wydawało mi się, że jestem bezpieczny... Po prostu kiedy otworzyłem oczy ONE już tu były... Czułem ich obecność, odór zgnilizny bijący z ICH najeżonych zębami paszcz. Widziałem w ciemnościach wpatrzone we mnie ślepia. Krzycząc wybiegłem z celi. Po chwili do moich wrzasków dołączyły koleine dochodzące z wszystkich cel, tworząc groteskową kakofonię.

     Biegnę, boję się zatrzymać, boję się nawet spojrzeć za siebię. Czuje ich wstrętny oddech na karku i to mi wystarcza abym biegł dalej...

SANITARIUM2
Autor: postal
18 stycznia 2004, 20:58

     Monotonne bujanie się w przód i w tył w końcu zmęczyło moje ciało i umysł. Zapadłem w niespokojny sen. Śniły mi się groteskowe potwory z dziecięcych koszmarów ścigające mnie wąskimi, zawiłymi korytażami. Ich ściany wyginały się, falowały i zakszywiały pod nienaturalnymi kątami.

     Nagle obudził mnie zgrzyt przekręcanego klucza i trzask otwieranego zamka. Zerwałem się na nogi. Zwisająca z sufutu żarówka huśtała się niebezpiecznie jakby poruszana gwałtownym przeciągiem. Stęchłe powietrze jednak stało w miejscu. Żarówka wykonała jeszcze kilka zamaszystych ruchów, po czym zamigotała i zgasła. Kiedy zapanowała ciemność zauważyłem między drzwiami a futryną szczelinę przez którą do środka sączyło się słabe, pomarańczowe światło. Rozległ się wrzask dziwnie kontrastujący ze śmiechem szaleńca, który nastąpił zaraz potem. Ostrożnie podszedłem do drzwi, nasłuchiwałem przez chwile, po czym używając stopy rozchyliłem szerzej drzwi.

Ujrzałem korytaż zupełnie jak ten ze snu...

Przerażony zatrzasnąłem drzwi i naparłem na nie całym ciałem. Osunąłem się na podłogę i zacząłem się kiwać...

W przód i w tył...

SANITARIUM
Autor: postal
18 stycznia 2004, 15:54

Co?? Jak...

Gdzie ja jestem? Co to za miejsce?? Jak ja się tu znalazłem?

     Ściany, podłoga i sufit obite białą pianką, wysoko pod samym sufitem małe zakratowane okienko, drzwi obłożone taką samą pianką jak reszta pokoju, przy suficie zwisa dająca słabe pomarańczowe światło żarówka... Otaczają mnie dziwne odgłosy: histeryczne śmiechy, hihoty, potępieńcze wrzaski, krzyki, nieartykuowane dźwięki.

Już wiem, to szpital psychiatryczny...

     Nie mogę ruszyć rekoma, po chwili dociera do mnie, że mam na sobie kaftan bezpieczeństwa... Próbuje sie podnieść, ale nogi uginają się pode mną, padam na kolana. Zbieram siły i próbuje ponownie. Tym razem udaje mi się stanąć na bosych stopach. Powoli podchodzę do drzwi. Nie mają klamki, ale nawet gdyby była i tak nie mógłbym jej nacisnąć. Spoglądam przez malutkie zakratowane okienko, ale widzę tylko ciemność. Wracam w róg pokoju i ponownie siadam na miękkiej podłodze.

Zamykam oczy, mam nadzieje że kiedy ponownie je otworzę ten obłęd sie skończy.

Nic z tego...

MORFINA
Autor: postal
18 stycznia 2004, 14:43

To wraca...

Wiedziałem, że wcześniej czy później to nastąpi...

Znów tracę zmysły, przestaje odczuwać cokolwiek...

Sufit i podłoga odjeżdża gdzieś w nicość ukazując mi ziejącą czernią pustkę, ściany wywracają się i spadają w bezdenną przepaść. Jestem w czarnej i zimnej próżni, otacza mnie niebyt. Słyszę zwalniające dudnienie własnego serca. Wkrótce i ten odgłos ustaje. Czas i przestrzeń tu nie istnieją. Nie mogę się poruszyć, dryfuję w pustce.

Słyszę głosy... Wiele głosów... Mówią o strasznych rzeczach... Na żadnym nie mogę się skupić, mimo to rozumiem wszystkie.

Otaczają mnie duchy, wyciągają do mnie ręce, chcą pozbawić mnie ciepła, życia... Ich twarze wykrzywiają groteskowe grymasy...

To, to idzie do mnie... Czuję jak się zbliża, zamykam powieki, ale i tak widzę TO przed moimi oczami, chce krzyczeć, ale nie mogę...

Nie wiem ile już tu jestem... To może być równie dobrze rok jak i sekunda, straciłem poczucie kierunku... Nie wiem gdzie jest góra, a gdzie dół, gdzie prawo a gdzie lewo.

Próżnia wciąga mnie, rozrywa... Ciemność jest taka jasna, oślepia mnie... Wypala mi oczy.

Krew gotuje mi się w żyłach i zamarza jednocześnie, ciśnienie zgniata moje ciało, łamie kości, miażdży tkanki...

Chcę umrzeć... Nie ja umieram setki razy, może tysiące!! Duszę się, czuję jak płuca zalewa mi krew, pęcheżyki wybuchają, jakaś siła prubuje wyrwać mi oskrzela. Żołądek trawi moje wnętrzności, mózg wycieka przez puste oczodoły.

Kiedy to się skończy?!!

Dobrze, zrobię co muszę, tylko już przestań!!! Niech to się skończy, zostawcie mnie!!

Odejdźcie...

SHIT HAPPENS
Autor: postal
18 stycznia 2004, 13:00

Kurwa...

     Leżę w łóżku i liżę rany. Skąd miałem kurwa wiedzieć, że wczorajszy paintball został odwołany z powodu manewrów komandosów z pobliskiej jednostki na Bukówce??

W każdym razie czterech udało mi się ułożyć...

     Zasadziłem się w gęstych zaroślach. Przygotowałem sobie stanowisko, rozłożyłem sprzęt. Nieświadomi gracze mieli nawet niezauważyć mojej obecności. Zdążyłem opróżnić całą manierkę spirytusu i zabrać się za następną, kiedy moje czujne oko dostrzegło jakieś poruszenie między drzewami. Odłożyłem flaszkę, podniosłem sztucer i przyłożyłem lunetę do oka. Powstrzymałem drżenie palca na cynglu, wziąłem glęboki wdech i wymierzyłem. Ubrany w moro facet majstrował przy wystających z ziemi splątanych korzeniach. Z ciekawości zwiękrzyłem zbliżenie i ze zdumieniem odkryłem, że instaluje taką samą minę, jakich kilka rozmieściłem tu i ówdzie. Pomyślałem, że te "gry wojenne" stają się coraz bardziej profesjonalne. Wymierzyłem lufę w podstawe jego ogolonej czaszki i strzeliłem. Rozległ się świst kuli i po chwili jego bezwładne ciało osunęło się w śnieg. Tak jak zamierzałem nie zdążył krzyknąć, prawdopodobnie nawet nie zdążył pomyśleć, że oberwał... Zadowolony odstawiłem lunetę od oka i ujrzałęm wymierzoną w moje czoło lufę pistoletu. Kolejny "zawodnik" stał jakieś pięć metrów przede mną. Powoli zaczął zbliżać się w moją stronę i... i przerwał linkę od miny kierunkowej, którą przezornie zabezpieczyłem wejście do mojego stanowiska. Stalowe szrapnele precyzyjnie ulokowały się w jego prawej skroni. Zanim padł zdążył jeszcze nacisnąć spust. Ku mojemu zdumieniu poczyłem rwący ból w prawym ramieniu. Spojrzałem na bark i przyjąłem do wiadomości, że zostałem postrzelony, co prawda to tylko draśnięcie, ale... Przez myśl mi przemknęło: "Kolejny zabójca, który wybrał się na poranne łowy??". Dopiero po chwili zobaczyłem naszywkę wojska polskiego na jego ramieniu.

Czas się stąd wynosić!!

     Poderwałem się z miejsca. Wybuch miny wkrutce ściągnie mi tu paru takich jak on. Pośpiesznie zebrałem swój sprzęt i zacząłem przedzierać się w kierunku miejca, gdzie zaparkowałem samochód. Z tyłu usłyszałem "Jeden zdjęty", a po chwili "Tu jest drugi, wydaje mi się, że nie żyje!!". Przyśpieszyłem kroku. Usłyszałem kolejną eksplozję claymora, nie wiem tylko czy to moja, czy ich, więc się nie liczy. Przed sobą dostrzegłem kolejnego. Skradał się z obnarzona bronią bacznie rozglądając się dookoła. Wyciągnąłem Glock'a MK. XIX. Z tej odległości sztucer na niewiele by mi się zdał. Ostrożnie zacząłem obchodzić go od strony pleców - wcale nie miałem ochoty doprowadzić do starcia. Pechc chicał, że nastąpiłem na suchą gałązkę. Żołnierz błyskawicznie się odwrócił, ja jednak miałem już wymierzoną w niego broń. Dla pewności strzeliłem salwą. Trzy kule skutecznie pozbawiły go oddechu. Puściłem się biegiem, do samochodu miałem już naprawdę niedaleko. Wypadłem zza wzniesienia prosto na następnego. Zanim zdążył zareagować obróciłem sztucer na pasku przez ramie i strzeliłem z biodra. Dostał, ale nie zdechł od razu. Nie miałem czasu go dobić, więc przeskoczyłem nad ciałem (chyba nadepnąłem mu na głowę, bo coś strzeliło) i podbiegłem do toyoty. Wrzuciłem graty na tylną kanapę i młucąc oponami śnieg szybko odjechałem z tego piekła.

NATURAL FAWN KILLER
Autor: postal
17 stycznia 2004, 12:53

Dzisiaj sobota. Długo czekałem na ten dzień, dzień kiedy moja furia znajdzie upust w postaci kilku martwych ciał na śniegu...

     W sobotę właśnie w pobliżu nieczynnej skoczni narciarskiej, głęboko w lesie odbywają się "gry wojenne" polularnie zwane paintballem. Przygotowałem sztucer, nasmarowałem, wyszyściłem, zamontowałem lunetę i kolimator. Ubrałem się w zimowe moro, na głowę naciągnąłem białą kominiarkę. Na szyi zawiesiłem lornetkę, do bioder przytroczyłem sobie pas z amunicją. Świeżo naostrzony nóż wsunąłem do cholewki buta. Do torby spakowałem dodatkowy zapas amunicji, kilka sztuk broni krótkiej, trzy granaty ofensywne (fragmentacyjne), jeden granat defensywny, kilka min przeciwpiechotnych typu claymore, starą dubeltówkę, parę manierek ze spirytusem, plastikowe worki na treofea... Nawet załatwiłem sobie zastepczy samochód (sąsiad wyjechał, więc Landcruiser nie będzie mu potrzebny)!

Taaak, jestem gotowy.

Czas rozpocząć łowy!!!!

KTO RANO WSTAJE TEMU... CHCE SIE SPAC!!
Autor: postal
16 stycznia 2004, 09:10

Obudziełem się przed szóstą rano. Za oknami panował jeszcze mrok. Leżałem na łóżku i gapiłem się w sufit, czas mijał boleśnie, sekundy przeciągały się w minuty, a minuty w godziny.

     Dopiero przed chwilą znalazłem w sobie dość siły, by zwlec się z posłania. Ból... ból rozsadza mi czaszkę. Oczy pieką nieznośnie, mimo iż pozasłaniałem wszędzie żaluzje i zaciągnąłem kotary. Przełyk pali, żołądek wywraca mi na drugą stronę. W wannie wymiociny, w kiblu wymiociny, w zlewie dla odmiany wymiociny. Nie mam piwa, nie mam alcazelcer'a, nie mam nawet herbaty!! Na szczęście mam złamanego blunta. Dzisiaj nigdzie nie wychodzę, nikogo nie zabijam, nawet nie mam ochoty oglądać agoni - chyba bym się zrzygał...

Idę zmyć z siebie błoto i tą dziwną buraczkową substancję o konsystencji galatrety...

DLACZEGO?!?
Autor: postal
15 stycznia 2004, 18:34

Czemu śliwka w moim kompocie jest taka okrągła? Czemu ten kompot jest taki różowy i pije sie go ze strzykawki? Dlaczego monitor tak bardzo razi moje oczy? Czemu ptaki pływają, a ryby latają? Czemu ludzie są z natury źli? Czemu Ziemia jest tak zniszczona?  Dlaczego na świecie jest tyle cierpienia? Czy Elvis żyje? Gdzie się podział Bóg?? Dlaczego psy mają zimne nosy? Co się ze mną dzieje??????????? I gdzie jest mój topór?!!??

GTA
Autor: postal
14 stycznia 2004, 15:15

     Przed chwilą przydażyła mi się przykra sprawa. Otóż jakiś jebany złodziej (niech spoczywa w spokoju) ukradł mojego ślicznego poloneza...

     W normalnych okolicznościach byłbym bardzo wkurzony i smutny, ale po pierwsze samochód był ubezpieczony na sumę, za którą kupie sobie najnowszy model Rolls Royce'a, a po drugie złodziej został już należycie ukarany za swój niecny postępek.

     Całe zajście oglądałem przez okno w kuchni popijając rum z herbatą. Czułem się jak w multikinie, dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że to mój samochód...

     Złodziej musiał byc dobry w swoim fachu, bo dość sprawnie uporał się z wszystkimi zamkami, jakimś cudem udało mu się nawet uniknąć porażenia prądem przy wkładaniu śruboktera w zamek. Po kilkunastu sekundach był już w środku. Co prawda nadział się na haczyki, które rozwiesiłem na fotelu kierowcy, ale to nie ostudziło jego zapału... Po chwilu złamał blokadę kierownicy i odpalił na krótko silnik. I znów ominął pułapkę mojego pomysłu uwalniającą gaz paraliżująco-drgawkowy przy nieautoryzowanym włożeniu kluczyka do stacyjki bez uprzedniegoi włączenia kierunkowskazu w lewo poprzedzonego naciśnięciem klaksonu (pewnie dlatego, że niczego nie wkładał do stacyjki, tylko wyrwał kable i zrobił zwarcie). Zadowolony (jak mniemam, bo aż takiej mocnej lornetki to nie posiadam) wdepnął gaz i szybko skierował się w stronę najbliższej drogi wyjazdowej z osiedla. Pewnie byłby uciekł, gdyby nie fakt, że owa droga liczy sobie około 45 stopni nachylenia od poziomu oraz, że specjalny układ po 45 sekundach od uruchomienia silnika odcina hamulce i wysprzęgla skrzynie biegów, jeżeli w pobliżu nie znajduje się nadajnik, który mam w breloczku przy kluczykach. Akurat tak to wyliczyłem, że owy układ zaczyna działać mniej więcej wtedy, kiedy już nabierze się odpowiedniej prędkości. Szydłówek Górny (bo tak nazywa sie owa stroma ulica) kończy się dwukierunkową, dwupasmową drogą szybkiego ruchu... Nawet gdyby udało mu się przejechać przez obydwie jezdnie skończyłby podróż na ścianie. Na szczęście wjechał prosto pod koła dużej ciężarówki...

Widok przez lornetkę wystarczył mi, ażeby stwierdzić, że nie będzie co zbierać...

Zdjąłem palec z przycisku detonatora (takie ostateczne zabezpieczenie), spokojnie dopiłem herbatę i wykręciłem numer towarzystwa ubezpieczeniowego.

CZAT Z...... WARIATEM
Autor: postal
13 stycznia 2004, 15:18

OFERTA SPECJALNA!!

Zawsze mażyłeś, żeby mieć możliwość porozmawiania z prawdziwym socjopatą/psychopatą/zabójcą/sadystą?? Chciałeś poznać kogoś, kto zabije cię bez mrugnięcia powieką jedząć śniadanie? Interesuje cię światopogląd innych (dosłownie) homosapiens-sapiens?

Jeżeli odpowiedź na którekolwiek (lub o zgrozo... wszystkie) pytanie brzmi TAK,to jesteś na maxa pierdolnięty i powinieneś zgłosić sie na leczenie metodą inwazyjną (elektrowstrzasami) lub zejść do piwnicy i powiesić się na sznurówce, a poza tym to masz unikalną możliwość urzeczywistnienia swoich chorych fantazji!!

Nr GG: 4002090

ANKIETA
Autor: postal
13 stycznia 2004, 15:00

W myśl zasady, że "jesteś taki jakim cie widzi otoczenie" zapraszam do wzięcia udziału w aknkiecie.

Udział jest dobrowolny i może pociągnąć za sobą poważne konsekwencje (mogę się zdenerwować i pozbawić cie jakiegoś ważgego organu np. mózgu lub całej głowy).

 

CO O MNIE SĄDZISZ:

1. Postal to wyjebizakurwisty gość!! Mażę, żeby go poznać i zostać jego ofiarą.

2. Postal jest wporządku, ale nie rozumiem jego psychiki i motywów działania.

3. Postal jest dziwny, prawdopodobnie to jakiś pojebus albo wariat.

4. Postal mnie wkurwia, ma zdrowo najebane do głowy. A żeby tak zdechł!!

 

Z góry dziękuję za wybranie 1 opcji. Jeżeli wybierzesz inną zlokalizuję cie po adresie IP, dowiem się gdzie mieszkasz i wypruje ci flaki, zabiję wszystkich twoich przyjaciół, oraz wymorduje rodzine do 4 pokolenia...

PAINTBALL
Autor: postal
12 stycznia 2004, 07:43

     Wiecie co znalazłem przypadkiem w piwnicy, kiedy poszedłem po słoik ogórków kiszonych (śledziki mi się skończyły...)? No znalazłem kilka noży, podniszczoną maczetę, tłumik do jakiegoś pistoletu (nie pamietam do którego - mam ich tyle), kilka nierejestrowanych luf, nawet pare starych świerszczyków z obleśną tłustą żdzirą na okładce, ale nie to przykuło moją uwagę (no na chwilę moją uwagę przykuły owe pornosy, ale tylko na chwilę). Na górnej półce znalazłem zakurzony, dawno zapomniany marker do paintbala. Wziąłem przezornie trzy słoiki z ogórkami (ten biały nalot to normalna rzecz?), zwinąłem pod pachę świerszczyki (rzeby je wyrzucić oczywiście), markera i wróciłem do domu. Po drodze w windzie musiałem sąsiadowi wytłumaczyć używając środków przymusu bezpośredniego (gaz paraliżujący oparty na O-Chlorobenzylidenmalononitrill'u), że nie życzę sobie, ażeby palił w kabinie popularne bez filtra... Korzystając z dobrodziejstw internetu szybko sprawdziłem, gdzie w okolicy odbywają się "gry wojenne" z urzyciem markerów i z głową pełną nowych pomysłów obaliłem kupioną wczoraj półlitrówkę. Markera rzuciłem na półkę z rupieciami i zająłem się czyszczeniem sztucera myśliwskiego.

DAWNO NIE BYŁEM NA POLOWANIU. POLOWANIU NA GRUBEGO ZWIERZA...

TESZCO
Autor: postal
11 stycznia 2004, 22:55

Dzisiaj złamałem dane sobie przyrzeczenie... Poszedłem na zakupy do TESCO.

     Nie wiem co mnie do tego podkusiło, wiedziałem, że wynikną z tego same nieporozumienia. Niemniej jednak zrobiłem listę zakupów (głównie alkohol i mrożonki), wsiadłem w nieco poobijanego (sylwestrowa noc...) poloneza i wyruszyłem na zakupy. Kłopoty zaczęły się już na parkingu...

     Zignorowałem pajaca stojącego na wjeździe z tablicą "brak wolnych miejsc, przepraszamy" i na czwartym biegu zjechałem do podziemi (facet zdążył odskoczyć, tablica niestety nie). Ku mojemu ogromnemu zdumieniu faktycznie nie było wolnych miejsc... Ten niewielki problem rozwiązałem błyskawicznie parkując visa vi klatki schodowej na piętro. Otworzyłem drzwi i już byłem w środku, w pamięci zanotowałem, że to doskonałe miejsce. Na górze już czekali na mnie panowie w czarnych niemodnych garniturach - ochrona. Nie chciało mi się ani trochę z nimi dyskutować, więc zademonstrowałem im zasadę działania granatu. Kiedy uciekli z powrotem włożyłem zawleczkę na miejsce i szybkim krokiem skierowałem się w stronę hipermarketu. Od razu pożałowałem, że nie zaparkowałem przy drugich schodach, bo ta galeria jest wielka jak murzyński kutas... Kiedy wreszcie dotarłem na miejsce okazało się, że problem z parkowaniem nie będzie pierwszym i ostatnim. Skąd mam do kurwy nędzy wziąć ta zajebaną złotówkę, żeby pieprzony wózek raczył się odpiąć z łańcucha?? Na szczęście miałem przy sobie nóż. Kilka sprawnych uderzeń i wózek był wolny. Skierowałem się do działu z mrożonkami. Po drodze wpadłem na genialny pomysł, zwinąłem do koszyka paczkę petard hukowych i skręciłem w alejkę rybną - cześć dziewczynki... Zatrzymałem się przy zbiorniku z żywcem. Biedne rybki wyglądały na zmęczone i schorowane. Pomyślałem, że zrobię im przysługę. Rozejrzałem się dookoła. Jakoś było tu podejrzanie pusto, zresztą jak w całym markecie... Wyjąłem z pudełka jedną dużą kredkę, potarłem o draskę i wrzuciłem do wody. Przezornie odszedłem na znaczną odległość, czekałem i czekałem i już miałem wracać po następną, kiedy w górę wystrzeliła fontanna wody i rybich wnętrzności. Zadowolony ruszyłem dalej. Na mrożonkach kątem oka dostrzegłem kilku ochroniarzy niezbyt dyskretnie skradających się moim śladem. Na razie im darowałem. Wykupiłem pół działu z alkoholem i podszedłem do kasy. Kolejka liczyła sobie kilkanaście osób, szybko uporałem się z tym problemem ponownie wyciągając granat. Pani przy kasie wyglądała na przerażoną, z ogromnym zdziwieniem przyjęła pieniądze i nawet się nieśmiało uśmiechnęła. Skopałem bramkę, która całkiem bezpodstawnie zaczęła na mnie piszczeć i z radością opuściłem ten pieprzony hipermarket.

JUŻ WIĘCEJ TAM NIE PUJDĘ. ZERO SZACUNKU DLA KLIENTA...

SEN 2
Autor: postal
05 stycznia 2004, 06:30

Znów moją głowę nawiedziły koszmary...

     Wypiłem trochę więcej niż zazwyczaj i nawet nie wiem kiedy zapadłem w sen. Wtedy koszmarne wizje z przeszłości wypełzły z ciemnych czeluści mojej podświadomości i nawiedziły mnie potwornymi wizjami.

     Byłem znów w moim rodzinnym domu. Mama siedziała przed kominkiem w bujanym fotelu, robiła jak zwykle na drutach uśmiechając się czarująco. Obok ojciec czyścił swoją ulubioną dubeltówkę - Remingtona '69. Byłem małym chłopcem bawiącym się nieopodal na dywanie ołowianymi żołnierzykami w desant na plaży w Normandii. Cała tą idylle obserwowałem oczyma trzeciej osoby unosząc się jak niematerialny duch w przeciwległym kącie salonu. Na ścianach wisiały pamiątkowe obrazy i wyprawione zwierzęce skóry i trofea ojca. Dom wyglądał dokładnie tak jak go zapamiętałem. Nagle ogarnęła mnie ciemność. Towarzyszyło jej uczucie panicznego strachu, na szczęście nie trwało to długo, po chwili trwającej kilka uderzeń serca znalazłem się przed wykonaną z kutego żelaza bramą wjazdową do rodzinnej posiadłości. Nie byłem już duchem, wyciągnąłem przed siebie rękę, moja dłoń była sina, knykcie pokrywała zasuszona, łuszcząca się skóra. Z poczerniałych i zeschniętych konarów wysokich wiązów opadał deszcz suchych pomarańczowo-brązowych liści. Wszędzie unosiły się strzępki mlecznej mgły. Słyszałem głosy - ciche szepty podobne do żałobnej pieśni wiatru należące do nieznanych mi osób, co chwilę z mgły wyłaniały się zamazane kształty przemykające w różnych kierunkach. Złapałem za klamkę, która odłamała się i obróciła w proch w moich palcach, jakby oparzony cofnąłem rękę. Po chwili wahania pchnąłem skrzydło bramy. Rozwarła się z przeraźliwym zgrzytem. Zaczerpnąłem tchu i wszedłem na usłaną liśćmi ścieżkę. Liście szeleściły pod moimi bosymi stopami, równie martwymi jak dłonie. Szedłem i szedłem, ścieżka zdawała się wydłużać przy każdym kroku. Zacząłem biec, nagle z mgły wyłoniła się frontowa ściana mojego domu, potknąłem się o stopień i upadłem na ganek. Chciałem tak leżeć, ale upiorny krzyk należące do mojej matki poderwał mnie na nogi. Z bijącym w oszalałym tempie sercem podszedłem do drzwi. Dużymi płatami odłaziła z nich farba, małe szklane okienka leżały w setkach fragmentów na drewnianej podłodze. Drżącą ręką pchnąłem drzwi, które zamiast się otworzyć nagle znalazły się za moimi plecami - byłem w holu. Zrobiło się okropnie zimno, z moich ust buchały kłęby gęstej pary. Wszystkie sprzęty w domu były zrujnowane i przykryte białymi narzutami. Ze ścian odchodziła farba, parkiet wypaczył się, na suficie pojawiły się ciemne plamy pleśni. Z zimna owinąłem się suchymi rękami i powoli wkroczyłem na schody. Przy każdym kroku trzeszczały i skrzypiały dźwiękiem przypominającym płacz dziecka. Zatrzymałem się nasłuchując. Panowała martwa cisza. Wznowiłem wspinaczkę. Z każdym pokonanym stopniem robiło mi się coraz zimniej, gruba warstwa lodu zaczęła skuwać najpierw balustrady, później ściany wraz z wszystkimi obrazami i kinkietami lamp. Kiedy znalazłem się na szczycie schodów rozległ się głośny śmiech ojca przypominający chichot szaleńca, po czym nastąpiły dwa głuche strzały. Zacząłem biec niesiony na skrzydłach lęku. Na piętrze skręciłem w prawo, zmierzałem w kierunku salonu-biblioteki, w którym jeszcze nie tak dawno byłem. Korytarz wydłużał się i zakręcał pod dziwnymi kątami. Biegłem po spleśniałym niegdyś bordowym teraz brunatnym dywanie mijając wciąż te same portrety, te same uschnięte kwiatki w popękanych wazonach, te same wypaczone szafki. Nagle zderzyłem się z ciężkimi dębowymi drzwiami padając na podłogę. Zawilgocona tapeta zsunęła się ukazując gołą ścianę, z futryny złuszczyła się niemal cała farba, drzwi jednak stały nietknięte postępującym rozkładem toczącym resztę domu. Ponownie rozległ się histeryczne śmiech i rozległ się kolejny tym razem pojedynczy wystrzał. Ręce drżały mi do tego stopnia, że minęło sporo czasu zanim udało mi się pochwycić klamkę, nacisnąłem na nią. Drzwi rozwarły się bezgłośnie. Na podłodze w kałuży ciemnej krwi leżała moja matka, obok niej leżało martwe dziecko - to byłem ja!! Chciałem podbiec do nich, ale w momencie kiedy moje palce znalazły się za progiem z głośnym łoskotem spaczone deski zagrodziły mi drogę. Zacząłem za nie szarpać, ale zardzewiałe ćwieki nie chciały puścić. Zamknąłem powieki wydając z siebie potępieńcze wycie i znów znalazłem się przed bramą. Zamrugałem powiekami stojąc niepewnie z wyciągniętymi przed siebie dłońmi, dłońmi z których zaczęła odpadać sucha skóra. Obraz zawirował, poczułem silne szarpnięcie i w szaleńczym tempie zacząłem oddalać się od bramy, po chwili była już tylko jasną plamą w czarnym tunelu.

     Obudziłem się z krzykiem zalany zimnym potem...

ROCZNY BILANS
Autor: postal
03 stycznia 2004, 01:13

ZABICI:

- 8 osób

CIĘŻKO RANNI:

- około 20-cia osób

RANNI:

- więcej niż 50 osób

 

TO DLATEGO, ŻE PÓŹNO ZACZĄŁEM. W TYM ROKU BARDZIEJ SIE POSTARAM, OBIECUJĘ...

HAPPY NEW YEAR!! YOU ALL WILL DIE!!!
Autor: postal
02 stycznia 2004, 23:44

Nowy Rok to jedyne święto, które naprawdę lubię...

     Tylu niczego nieświadomych pijanych ludzi kręci się w poszukiwaniu zabawy i alkoholu ciemnymi uliczkami mojego getta, nikt też nie zwraca uwagi na dziwny strój, w którym mam zwyczaj udawać się na łowy. Można by rzec, że Sylwestrowa noc jest dla nas zabójców idealnym kamuflażem i nagonką zarazem...

Tej nocy śmierć w wielu miastach zebrała krwawe żniwo, ale najwiękrze chyba u mnie.

     Pijany studencina na przykład śmiał się i machał do mnie nawet kiedy wyciągnąłem spod peleryny lśniącą w nikłym świetle księżyca katanę. Przestał się śmiać dopiero kiedy zimna stal przebiła mu płuco i rozpruła gardło...

     Grupka naćpanych wyrostków wędrująca od jednej imprezy do drugiej pomiędzy wybuchami fajerwerków nie usłyszała salwy z AK-47... I DON'T FEEL MY LEGS!!

     Kilkunastu ludzi stłoczonych blisko siebie nie potrafiło odróżnić petardy od odłamkowego granatu zaczepnego, który nafaszerował ich ciała stalowymi szrapnelami zamieniając ich w krwawiące galarety (niektórzy jeszcze mogli się czołgać, ale dosyć krótko - szkoda)...

     Na ulicach też panował radosny chaos i zniszczenie. Policjanci zajęci pilnowaniem imprez odpościła sobie patrolowanie ulic, na których urządziłem sobie rajd carmageddon, roztrącając przechodniów, którzy ośmielili sie wejść na pasy.

Do domu wróciłem kiedy zaczynało już świtać. Pomimo, że nie byłem zaproszony na żadną imprezę i tak udało mi się wejść do paru mieszkań mając za bilet łom i siekierę. Goście nie byli zachwyceni, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo od razu ich uciszyłem, na dobre... Tam gdzie nie udało mi się wejść spaliłem.

TO BYŁA NAPRAWDĘ UDANA NOC, POKÓJ WSZYSTKIM LUDZIOM BEZ DUSZY I SERCA!!