SHIT HAPPENS


Autor: postal
18 stycznia 2004, 13:00

Kurwa...

     Leżę w łóżku i liżę rany. Skąd miałem kurwa wiedzieć, że wczorajszy paintball został odwołany z powodu manewrów komandosów z pobliskiej jednostki na Bukówce??

W każdym razie czterech udało mi się ułożyć...

     Zasadziłem się w gęstych zaroślach. Przygotowałem sobie stanowisko, rozłożyłem sprzęt. Nieświadomi gracze mieli nawet niezauważyć mojej obecności. Zdążyłem opróżnić całą manierkę spirytusu i zabrać się za następną, kiedy moje czujne oko dostrzegło jakieś poruszenie między drzewami. Odłożyłem flaszkę, podniosłem sztucer i przyłożyłem lunetę do oka. Powstrzymałem drżenie palca na cynglu, wziąłem glęboki wdech i wymierzyłem. Ubrany w moro facet majstrował przy wystających z ziemi splątanych korzeniach. Z ciekawości zwiękrzyłem zbliżenie i ze zdumieniem odkryłem, że instaluje taką samą minę, jakich kilka rozmieściłem tu i ówdzie. Pomyślałem, że te "gry wojenne" stają się coraz bardziej profesjonalne. Wymierzyłem lufę w podstawe jego ogolonej czaszki i strzeliłem. Rozległ się świst kuli i po chwili jego bezwładne ciało osunęło się w śnieg. Tak jak zamierzałem nie zdążył krzyknąć, prawdopodobnie nawet nie zdążył pomyśleć, że oberwał... Zadowolony odstawiłem lunetę od oka i ujrzałęm wymierzoną w moje czoło lufę pistoletu. Kolejny "zawodnik" stał jakieś pięć metrów przede mną. Powoli zaczął zbliżać się w moją stronę i... i przerwał linkę od miny kierunkowej, którą przezornie zabezpieczyłem wejście do mojego stanowiska. Stalowe szrapnele precyzyjnie ulokowały się w jego prawej skroni. Zanim padł zdążył jeszcze nacisnąć spust. Ku mojemu zdumieniu poczyłem rwący ból w prawym ramieniu. Spojrzałem na bark i przyjąłem do wiadomości, że zostałem postrzelony, co prawda to tylko draśnięcie, ale... Przez myśl mi przemknęło: "Kolejny zabójca, który wybrał się na poranne łowy??". Dopiero po chwili zobaczyłem naszywkę wojska polskiego na jego ramieniu.

Czas się stąd wynosić!!

     Poderwałem się z miejsca. Wybuch miny wkrutce ściągnie mi tu paru takich jak on. Pośpiesznie zebrałem swój sprzęt i zacząłem przedzierać się w kierunku miejca, gdzie zaparkowałem samochód. Z tyłu usłyszałem "Jeden zdjęty", a po chwili "Tu jest drugi, wydaje mi się, że nie żyje!!". Przyśpieszyłem kroku. Usłyszałem kolejną eksplozję claymora, nie wiem tylko czy to moja, czy ich, więc się nie liczy. Przed sobą dostrzegłem kolejnego. Skradał się z obnarzona bronią bacznie rozglądając się dookoła. Wyciągnąłem Glock'a MK. XIX. Z tej odległości sztucer na niewiele by mi się zdał. Ostrożnie zacząłem obchodzić go od strony pleców - wcale nie miałem ochoty doprowadzić do starcia. Pechc chicał, że nastąpiłem na suchą gałązkę. Żołnierz błyskawicznie się odwrócił, ja jednak miałem już wymierzoną w niego broń. Dla pewności strzeliłem salwą. Trzy kule skutecznie pozbawiły go oddechu. Puściłem się biegiem, do samochodu miałem już naprawdę niedaleko. Wypadłem zza wzniesienia prosto na następnego. Zanim zdążył zareagować obróciłem sztucer na pasku przez ramie i strzeliłem z biodra. Dostał, ale nie zdechł od razu. Nie miałem czasu go dobić, więc przeskoczyłem nad ciałem (chyba nadepnąłem mu na głowę, bo coś strzeliło) i podbiegłem do toyoty. Wrzuciłem graty na tylną kanapę i młucąc oponami śnieg szybko odjechałem z tego piekła.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz