Archiwum 01 lutego 2004


PO DRUGIE
Autor: postal
01 lutego 2004, 15:20

Noc, ciemno już. A kogo to po nocy niesie?

Kto spać nie może, ten wychodzi z domu, na ulice. O tej porze miasto pełne jest dziwek, złodziei, pijaków, ćpunów, no i psychopatów. Oczywiście czasami zdarzają się też pijani, naćpani psychopaci – ci są najgorsi…

 

     Szydłówek: stare, obskurne, obsrane, śmierdzące, osiedle żuli. W obdrapanych kamienicach z lat 50-tych nie pozostał już nikt normalny. Takowi, jeśli kiedykolwiek tam żyli (ja osobiście w plotki nie wierzę) już dawno zdechli, albo się stamtąd wynieśli. Co kilkanaście kroków w klatkach, na ławkach lub pod drzewami stoją, siedzą lub najczęściej leżą najebani jegomoście o mordach tak zdewastowanych jak podeszwy moich glanów.

 

Nienawidzę tego osiedla.

Kiedyś mnie tu okradli.

Teraz się zemszczę…

 

     Piątek, godzina trzecia trzydzieści nad ranem, zimno jak cholera, z nieba sypią się malutkie płatki śniegu. Są to zaledwie lodowe kryształki, ale wciskają się pod ubranie odbierając ciepło. Przemykam od bloku do bloku, poruszam się ciemnymi uliczkami, unikając świateł rzadko rozmieszczonych latarni. Ich mdłe metaliczne światło pada na śnieg lśniąc na milionach krawędzi i mieniąc się w skomplikowanych strukturach lodowych tworów. Od dźwiganego brzemienia zaczynają mi cierpnąć ręce. Palce, pomimo iż obleczone w robocze rękawice, sztywnieją kurczowo zaciskane na uchwytach piły. Silnik nie pracuje, wystarczy jednak jedno wprawne szarpnięcie, aby zastartował i zawarczał triumfalnie, zaczął wydzielać miłe ciepło, przyjemne wibracje rozgrzewające zesztywniałe ramiona oraz niebieskie kłębki dymu. Wiatr przybiera na sile, podrywa leżący wszędzie śnieg ciskając nim w oczy. Wokół nie ma żywego ducha, nawet pod całodobowym sklepem monopolowym pustki. Chyba dzisiaj nie jest dobry dzień na polowanie, odpuszczę sobie, wrócę do ciepłego domku, do napoczętej butelki, do zamówionej pizzy z podwójnym serem…

     Nagle dostrzegam jakieś poruszenie. Ciemna postać zmierza chwiejnie w moją stronę, zataczając się, potykając. Czuje przyjemne ciepło, które rozchodzi się promieniście od żołądka, poprzez trzewia, aż dociera do najgłębszych czeluści mojej duszy. Zastygam w bezruchu, teraz wystarczy już tylko czekać, ofiara sama przyjdzie, przyjdzie odebrać swoje przeznaczenie. Mięśnie zaczynają drżeć, jeszcze kilka metrów, parę chwiejnych kroków…

Wychodzę z kryjącego mnie niczym czarny koc cienia. Postać przystaje, wgapia się we mnie bełkocząc coś niezrozumiale. Po chwili znów zaczyna iść. Podchodzi całkiem blisko, mogę już zobaczyć rysy jego wstrętnej alkoholiczej gęby, niemalże czuję przesycony siarczanym oparem oddech. Staje. Próbuje się wyprostować, naprężyć sfatygowane ciało obleczone w brudną, mocno podniszczoną wacianą kurtkę i wytarte dżinsy.

     Pijanym nieskoordynowanym ruchem wyciąga żałośnie mały, tępy jak on sam scyzoryk i starając się przybrać groźny ton duka:

 

- Wyssskkakujj szs kkassy gnoojjku… Tto niie jessstt tffuj dzzień…

 

Szeroki demoniczny uśmiech.

 

 

Jedno wprawne szarpnięcie…

 

 

Ten cudowny warkot silnika.

Przerażone wytrzeszczone oczy, nie do końca pojmujące co się właściwie dzieje.

Wrzask potwornego bólu.

Zgrzyt łańcucha o kości…

Zapach ciepłej krwi. Świeżego mięsa…

Śmierci...

 

     Śnieg pokrywają czerwone plamy, ciało pada na ziemię, wierzga przez chwilę, po czym zastyga i sztywnieje. Posoka rozlewa się tworząc bordową kałużę…

 

Jeszcze kilka cięć, kilka pchnięć…

Trofeum?? Dłoń ściskająca małe ostrze, oprawione w słoniową kość…

RIGOR MORTUUS

 

Ucieczka... Szaleńczy bieg... Sprint do bezpiecznej kryjówki... Do domu...