A nocą dziwne myśli po plecach mi chodzą i szkodzą, kiedy niepokojącą mocą sznurówki same się plączą, tak jak i moje ołówki. Z mej leśniczówki czerwone spojówki szukają kojącej piosenki, błądzą po pokoju, wodzą nocą, rodzą się pod oczami obrzęki. Psycholęki litrami leją się ze ściany. Jestem naprawdę sam, samiusieńki. Tętno, lęki, przyspiesza, zwalniają godziny samotnej udręki. Mózg paruje mi, neuronów korowody wiją się w kokardy i wstęgi, plus to, że przedmioty przede mną gną się do siedemnastej potęgi. Błękitne myśli wołam, a słyszę tylko szare zegara dźwięki. Brak bratniej duszy kruszy, robię się miękki. Jak chleb, jak pchle, słodki, malutki. To chyba strach, a nie smutki. Kinematyczna siła nocy rozciągnęła dzień, uczyniła krótkim. Kim, kim jestem pytam i witam. Dajecie mi sens, lecz odbieracie, gdy go chwytam. Ej wy tam, ze sterującego mną miasteczka. Posadziliście mnie do nie tego pudełeczka.
Więc, więc, więc. Więc, więc, więc.
Palę światła w całym mieście. Nie śpię. Czekam, kiedy dzień nadejdzie wreszcie.
Palę światła w całym mieście. Nie śpię.
Słyszę syczące szeptem elektrotrakty, prąd rządzi miastem, bo posiada kontakty.
Elektrony, elektrony. Drapią, syczą z każdej strony.
Więc, więc, więc. Więc, więc, więc.
Palę światła w całym mieście.
Palę światła w całym mieście, nie śpię.