14 stycznia 2004, 15:15
Przed chwilą przydażyła mi się przykra sprawa. Otóż jakiś jebany złodziej (niech spoczywa w spokoju) ukradł mojego ślicznego poloneza...
W normalnych okolicznościach byłbym bardzo wkurzony i smutny, ale po pierwsze samochód był ubezpieczony na sumę, za którą kupie sobie najnowszy model Rolls Royce'a, a po drugie złodziej został już należycie ukarany za swój niecny postępek.
Całe zajście oglądałem przez okno w kuchni popijając rum z herbatą. Czułem się jak w multikinie, dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że to mój samochód...
Złodziej musiał byc dobry w swoim fachu, bo dość sprawnie uporał się z wszystkimi zamkami, jakimś cudem udało mu się nawet uniknąć porażenia prądem przy wkładaniu śruboktera w zamek. Po kilkunastu sekundach był już w środku. Co prawda nadział się na haczyki, które rozwiesiłem na fotelu kierowcy, ale to nie ostudziło jego zapału... Po chwilu złamał blokadę kierownicy i odpalił na krótko silnik. I znów ominął pułapkę mojego pomysłu uwalniającą gaz paraliżująco-drgawkowy przy nieautoryzowanym włożeniu kluczyka do stacyjki bez uprzedniegoi włączenia kierunkowskazu w lewo poprzedzonego naciśnięciem klaksonu (pewnie dlatego, że niczego nie wkładał do stacyjki, tylko wyrwał kable i zrobił zwarcie). Zadowolony (jak mniemam, bo aż takiej mocnej lornetki to nie posiadam) wdepnął gaz i szybko skierował się w stronę najbliższej drogi wyjazdowej z osiedla. Pewnie byłby uciekł, gdyby nie fakt, że owa droga liczy sobie około 45 stopni nachylenia od poziomu oraz, że specjalny układ po 45 sekundach od uruchomienia silnika odcina hamulce i wysprzęgla skrzynie biegów, jeżeli w pobliżu nie znajduje się nadajnik, który mam w breloczku przy kluczykach. Akurat tak to wyliczyłem, że owy układ zaczyna działać mniej więcej wtedy, kiedy już nabierze się odpowiedniej prędkości. Szydłówek Górny (bo tak nazywa sie owa stroma ulica) kończy się dwukierunkową, dwupasmową drogą szybkiego ruchu... Nawet gdyby udało mu się przejechać przez obydwie jezdnie skończyłby podróż na ścianie. Na szczęście wjechał prosto pod koła dużej ciężarówki...
Widok przez lornetkę wystarczył mi, ażeby stwierdzić, że nie będzie co zbierać...
Zdjąłem palec z przycisku detonatora (takie ostateczne zabezpieczenie), spokojnie dopiłem herbatę i wykręciłem numer towarzystwa ubezpieczeniowego.