THE END... INACZEJ


Autor: postal
Tagi: aa  
04 stycznia 2008, 15:07

Dobra, teraz TO już musi się skończyć.
Po tym, co mi się wczoraj stało…
Chcecie posłuchać? Obyście potrafili uczyć się na cudzych błędach.


 

     Zanim zacznę właściwą opowiastkę muszę zabrać czytelnika kilka miesięcy wstecz. Powiedzmy do końca września. Wtedy to się zaczęło, zaczęło się znowu, po krótkiej przerwie. Zacząłem pić. Nie będę wnikał, dlaczego znów zacząłem, ani z jakiej przyczyny przestałem. Dociekliwy czytelnik sam wyciągnie wnioski na podstawie analizy źródeł (chociażby tego bloga). W każdym razie jak już zacząłem, tak nie przestałem, ba piłem coraz więcej i więcej. Dwa piwa dziennie, 3 piwa dziennie, 5 piw dziennie, 6 piw dziennie, 200ml wódki, 300ml wódki, 350ml wódki, 400ml wódki i przez ostatni tydzień po pół litra.
     Piłem podstępnie. Nie upijałem się, miast tego „obcowałem” z alkoholem cały dzień. Popijałem po trochu od rana do wieczora. Po pewnym czasie, nie wiem już, jakim (uważny czytelnik zapewne ten moment też wyłapie, do czego zachęcam), kiedy wszystko wydawało się być pod kontrolą, nagle ni stąd ni zowąd pojebało mi się w głowie.
     Najpierw zacząłem unikać towarzystwa osób trzeźwych, ale że Niektórzy byli natrętni. Po prostu zwyczajnie się ich pozbyłem. Po pierwsze było mi wstyd, że pije, a ci Niektórzy byli lustrem, w którym się chcąc nie chcąc przeglądałem. Po drugie w mojej opinii zabierali (marnowali…) mi czas. Po trzecie po co mi tacy „nudni, nie umiejący się bawić” przyjaciele? Piłem sobie, piłem. Przyjechał do Polski na Święta mój przyjaciel od „strzykawki”. Wreszcie miałem z kim pić.
     Dobrze, już dobrze! Pić i ćpać. Sam też ćpałem. Niech już będzie, że to była politoksykacja.
     No i piliśmy sobie, piliśmy i ćpali. Minęły święta, minął nowy rok.


Tu zaczyna się właściwa historia.
     Nadszedł czas wywiązać się z noworocznej obietnicy. Nie piję. Jak to prosto powiedzieć.
     Już tego samego dnia zaczęło mnie boleć serce. Bólowi towarzyszyła uporczywa myśl, że jak się napije przestanie boleć. Wystarczy „ćwiarteczka”. Jestem twardy, nie piję. Ale zioło i owszem, zapalę. Ból jakby zelżał, potem się nasilił. Szklanka wytrawnego wina pomogła…
     Następnego dnia bolało bardziej, bólowi towarzyszył niepokój. Dotrwałem do wieczora. Wieczorem zapaliłem, nie pomogło. Łyknąłem Aviomarin i poszedłem spać. Nie piłem.
     Kiedy się obudziłem alleluja, nie boli!! Wykorzystałem to, żeby ogolić twarz, wykąpać się, nawet odkurzyć i uprzątnąć swój pokój (za łóżkiem znalazłem flaszkę… pustą). Kiedy usiadłem przed komputerem zaczęło boleć. Jak cholera. Około 20 przyszedł P. Oczywiście z gietem, pijany. Ostatnio pomogło, to i teraz pomoże. Po pierwszym bluncie rzeczywiście poczułem się lepiej. Za to po drugim…
     Ból wzmagał się. Zaczął promieniować na lewy bark, łopatkę i rękę. Wyprosiłem kumpla i poszedłem do domu. W domu dostałem napadu lękowego. Uczucie nadchodzącej szybko, coraz szybciej śmierci. Niezmiernie ciekawe, ale bardzo nieprzyjemne uczucie, tylko 2 osobom na calutkim świecie życzyłbym podobnego doświadczenia. Miotałem się po mieszkaniu, nie mogłem usiąść ani się położyć, nie mogłem na niczym skupić uwagi. Mama zaczęła się niepokoić.
- Co ci jest?
- Nie wiem. Serce.
     Wyszedłem z psem. Na dworze poczułem się lepiej, ale po chwili przemarzłem do szpiku kości i miałem dość. Po powrocie do domu objawy się nasiliły. Ból serca promieniował do czubków palców lewej ręki, ręka zaczęła drętwieć. Wziąłem „Małą Encyklopedię Zdrowia”. Symptomy idealnie pasują do zawału serca… Jak również do delirium tremens… Wspominałem, że poprzedniej nocy przepociłem pościel? Poprzedniej podobnie.
     Taki POSTAL twardy, tak mu się samounicestwienie marzy, a bał się jak (nie mam porównania). „Specyficzny lęk przed nadchodzącą śmiercią”. Ja po prostu muszę sprawdzić, czy to samo się czuje, kiedy ktoś mierzy do Ciebie z broni. To nie może być prawda.
     Spanikowałem poprosiłem mamę, żeby się ubierała i pojechała ze mną do przychodni.
Ha, idę o zakład, że byle mięczak chwyciłby za telefon i wezwał pogotowie. Ja dzielny zabójca dzieci zadzwoniłem po taksówkę. Podejrzane wydawało mi się, że moje ciało funkcjonuje bez zarzutu, a myśli są krystalicznie czyste. Chyba przy zawale leci się przez ręce, traci przytomność, cokolwiek. Ja tylko czułem, że umieram, poza tym mógłbym tańczyć.
     Ale nigdy kurwa zawału nie miałem!! Chciałem się upewnić. Podjechaliśmy do dyżurującej przychodni, gdzie bezzwłocznie mnie obsłużono.
EKG – zdrowy jak koń.
Stetoskop – zdrowy jak koń.
Ciśnienie – podręcznikowe.
- To nerwoból proszę pana.
     O nie, wcale nie przestało boleć. „Specyficzny lęk przed nadchodzącą śmiercią” zelżał tylko nieco. Racjonalnie.
     Dostałem receptę. Na silne leki uspakajające. Pomogło doraźnie, usnąłem niemal od razu. Dzisiaj znów boli. Znów się pocę, znów nie mogę skupić uwagi. Znów kręcę się w kółko.
     Przechodzi na kilkanaście minut po mocnej kawie. Inna używka o podobnym działaniu na CUN.


Zaraz idę do Centrum Profilaktyki i Edukacji.
Zapisać się do AA i AN.

miki
26 listopada 2014
AA i AN dobry pomysl ale czy to cos pomoze??
28 marca 2011
Mam nadzieje ze wszystko bedzie OKi
05 stycznia 2008
Trzymaj się.

Dodaj komentarz