Archiwum 18 lutego 2004


DEMONY
Autor: postal
18 lutego 2004, 05:09

Czas mi bardzo szybko zmyka, zabić muszę następnego śmiertelnika.

W mojej głowie są demony plan kolejny ułożony...

Umrzeć musi, pewne jest, przyszedł kres litery eS!

TRZY A ZARAZEM JEDEN
Autor: postal
18 lutego 2004, 04:01

     Bartek to (był) kawał skurwysyna. Nienawidziłem go od zawsze. Począwszy od podstawówki, gdzie na każdej przerwie dręczył mnie i terroryzował. Cóż był ode mnie trzy razy cięższy... Kiedy skończyłem podstawówkę wydawało mi się, że już więcej nie będę musiał oglądać jego wstrętnej opasłej gęby. Bardzo się przeliczyłem…

     Z początkiem szkoły średniej zaczął się okres eksperymentowania. Brałem narkotyki. Dużo i zdecydowanie za często. Bartek był mi potrzebny, aby je zdobyć. Jako że był jedynym w okolicy, który miał wtyki musiałem korzystać z jego pomocy. Chociaż przy każdym spotkaniu szydził ze mnie i traktował mnie jak popychadło wtedy jeszcze nie chciałem go zabić, byłem za słaby… Później odkryłem, że w sposób perfidny oszukuje mnie na ilości zabierając dla siebie więcej niż połowę. Zaczęła wzbierać we mnie frustracja, której jeszcze wtedy nie potrafiłem nazwać. Miarka przebrała się, kiedy raz i drugi nie pojawił się wcale kasując mnie w ten sposób na przeszło 100zł. Poprzysiągłem mu zemstę.

Jakże długo przyszło mi czekać…

 

WTOREK, GODZINA 2:26AM

     Wyposażony w odpowiednie narzędzia wybrałem się na mały spacer. Mieszkał niedaleko, więc po kilku minutach byłem już pod jego blokiem. Zza zasłoniętych szczelnie żaluzji (jak zawsze ukrywał się przed wierzycielami, którzy chcieli mu zrobić krzywdę) sączy się nikłe światło. Ulepiłem twardą jak kamień pigułę i cisnąłem w okno. Szyba zadygotała o mało nie wypadając z framugi. Światło zgasło, nastała cisza, bezruch. Ulepiłem kolejną, tym razem zamierzałem rzucić mocniej. Żaluzje lekko się uniosły, za nimi błysnął fragment jego bladej facjaty. Znów cisza. Powoli uchylił okno, przez moment przyglądał mi się głupawo, po czym wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu i machnięciem ręki zaprosił mnie do siebie. Pokonałem schody i stanąłem przed sfatygowanymi drzwiami noszącymi ślady noży i licznych kopniaków. 

     Delikatnie w nie zastukałem. W głowie kłębiły mi się myśli. Misternie przygotowany plan mógł w jednej chwili wziąć w łeb. Jeszcze raz przypomniałem sobie i powtórnie rozważyłem wszystkie kombinacje. Rozległ się szczęk zamka, drzwi otworzyły się zapraszając mnie do środka. Wytarłem buty i wszedłem. Przedpokój wyglądał dokładnie tak samo jak zapamiętałem go ze swoich licznych wizyt, z tą może różnicą, że był jeszcze bardziej obskurny i zdewastowany. Bartek zatrzasnął drzwi i przekręcił obydwie zasuwy. Uśmiechnął się przebiegle i wyciągnął rękę. Zignorowałem jego gest i oschle powiedziałem.

- Musisz mi w czymś pomóc.

- Jasne, czego ci potrzeba? -Przebiegły usmiech, który widziałem tyle razy... Wyczuł kasę.

- Jesteś sam?

- Spoko, mów śmiało, starzy są na nocnej zmianie!

- Właściwie to tyle chciałem wiedzieć…

- Coo…

     Szybkim, wielokrotnie przećwiczonym ruchem wyciągnąłem zza paska paralizator, przytknąłem go do wylewającego się spod koszuli brzucha i z niewysłowioną przyjemnością nacisnąłem spust. Rozległ się dźwięk przeskakującego łuku elektrycznego i zaśmierdziało przypalonym ciałem. Nie wiem ile tak stałem nad nim przytykając paralizator do jego ciała upajając się cudownym smakiem zemsty. Ocknąłem się dopiero kiedy bateria była pusta. Zdegustowany wsunąłem paralizator do kieszeni kurtki. Stanowczo za krótko – pomyślałem. Naciągnąłem na dłonie chirurgiczne rękawiczki, zdjąłem buty i zacząłem wlec jego cielsko do łazienki. Tego nie przewidziałem, ale instynktownie wiedziałem co robić…

     Włożyłem korek i odkręciłem kurki.

 

NAJWIĘCEJ WYPADKÓW ŚMIERTELNYCH ZDARZA SIĘ W DOMU…

 

     Z obrzydzeniem rozebrałem bezwładne zwłoki (to już kwestia paru chwil), ubrania cisnąłem na bieliźniarkę stojącą w koncie. Wanna była już wypełniona w połowie. Zacząłem przetrząsać wszystkie szafki w poszukiwaniu (czegoś)… Znalazłem…

     Ująłem go pod pachami i spróbowałem dźwignąć. Stęknąłem boleśnie. Zaczęła ogarniać mnie panika. Taka głupota nie może zniweczyć tak doskonałego planu, który pod wpływem chwili nakreślił się w moim umyśle. Spróbowałem ponownie. Tym razem przewiesiłem jego ręce przez namydloną (jestem genialny!!) krawędź wanny i pchając z całych sił zacząłem po kawałku wsuwać go do wody. Kiedy wreszcie udało mi się ułożyć go w pełnej po brzegi wannie (sukinsyn wyparł więcej wody niż przypuszczałem) miałem poważną zadyszkę i byłem cały spocony.

Włożyłem wtyczkę do kontaktu…

Najwięcej wypadków zdarza się w domu…

     Nagle grubas otworzył oczy i miotając wściekłe przekleństwa zaczął gramolić się na nogi. Odsunąłem się o dwa kroki i pstryknąłem przycisk suszarki.

NIC!!

     Pstryknąłem jeszcze raz i jeszcze jeden. Nie działa!!

- Ty szmato co ty chciałeś mi zrobić?? –Zaryczał wściekle. – Zabije cię!!

Wyciągnął ręce chcąc mnie pochwycić.

Teraz będę musiał upozorować włamanie…

     Wtem poślizgnął się na leżącym na dnie mydle i upadł do przodu uderzając czołem o stalową baterię kranu. Trysnęła krew. Bezwładne ciało osunęło się twarzą do wody. Znieruchomiało. Przez chwile stałem oszołomiony z nożem w jednej, a suszarką w drugiej ręce, po czym wybuchnąłem śmiechem. Usiadłem na podłodze i zapaliłem papierosa. Wypaliłem jednego, potem następnego. Spojrzałem na zegarek – 7 minut jeżeli nie jest Hudinim, to na pewno nie żyje… Wstałem i poszedłem do drzwi. Zasuwki – nikt nie kapie się przy otwartych drzwiach!!

Balkon…

Balkon…

Balkon…

Szybko do domu. Szklanka gorzałki i odgrzana pizza przed snem…