Archiwum 04 czerwca 2007


SOMETHING CRUEL
Autor: postal
04 czerwca 2007, 21:53

Uwolnij swój gniew.
Wyzwól swą złość.
Daj się porwać furii.

     Niczego nie widzę, poza czerwienią, kawałkami mięsa, bielejącymi kośćmi, grymasami cierpienia, twarzy pełnych przerażenia.
     Niczego nie słyszę, poza wrzaskami bólu, trzaskiem łamanych kości, chrzęstem prutej skóry, zgrzytem stali o kości, chlupotem wypadających wnętrzności.
     Niczego nie czuję, poza zapachem krwi, umierającego ciała, smrodem strachu.

     W dłoni mam metrowej długości ostrą jak brzytwa, ząbkowaną maczetę. Uderzam nią na oślep.
     Czuję jak miękko zagłębia się w ciało. Czuję opór, kiedy trafia w kości.
     W galerii handlowej jest pełno ludzi, po prostu idę przed siebie tnąc i pchając kogo popadnie.
     Ludzie, jak zwierzęta tratują się w panicznej ucieczce. Kto pierwszy do wyjścia. Człowiek człowiekowi wilkiem. Nikt nikomu nie pomoże, każdy myśli tylko o sobie, każdy chce tylko przeżyć.
     Krew zalewa mi twarz, ręce mam umazane posoką aż do barków. Kolejny zwierzęcy skowyt, nieludzki wrzask. Odrąbane ramie spada na posadzkę, kolejny zamach i krzyk przechodzi w bulgot, z rozciętej krtani wylewa się kałuża czerwonej, gęstej, lepkiej mazi.
Rąbię, tnę, siekam, szlachtuję.
Rozpruwam, filetuję, odcinam, szarpię, rozrywam, pruję, odrywam, płatam.
     Podłoga jest śliska od krwi, ociekają nią sklepowe witryny, zbryzgane są nią wystawy.
     Wszystko spływa krwią. Mam krew na skórze, na włosach, w oczach, w ustach, w nozdrzach.

Uwolniony, wyzwolony.
Wolny…

GRANICE
Autor: postal
04 czerwca 2007, 12:27

     Trzech miałem za plecami, po dwóch osaczało mnie z każdej strony, łącznie siedmiu. Siedmiu na jednego, siedmiu uzbrojonych w pałki, sztachety, noże, pięści i buty. Byłem sam, byłem bez broni, dlatego uciekałem.
     Uciekałem najszybciej jak mogłem, ale nie na oślep, byle do przodu, byle dalej od oprawców. O nie, miałem plan.
     Tu gdzie mieszkam ulice są granicą, między jedna a drugą dzielnicą. Zaciągnę ich na osiedle, na którym nie lubią nie tylko mnie, ale wszystkich. Przy odrobinie szczęścia nadzieję się na jakąś znudzoną ekipę, która marzy, żeby komuś dopierdolić, a zawsze lepiej dopierdolić siedmiu niż jednemu.
     W samą porę, bo mięśnie nóg zaczynały mi odmawiać posłuszeństwa. Jest brygada, wyglądają odpowiednio, zakapiory, recydywa do kwadratu. Patrza na mnie wrogo.
- Co się kurwa gapicie flety nieczyszczone?!
     Zwrot o 180 stopni i jeszcze szybciej z powrotem. Cała siódemeczka zebrała się do kupy, słodko. Rozumiem zaskoczenie na ich twarzach, kiedy ich mijałem biegnąc w przeciwnym kierunku. Niech się teraz pozabijają, ja mogę za następnym blokiem zwolnić i już spacerkiem wrócić do domu.
     Za plecami rozbrzmiały przekleństwa i odgłosy walki…