Wchodzę do budynku szkoły. To liceum zawodowe, do którego chodziłem dobrych kilka lat temu. Jestem ubrany na czarno, na nogach mam wysokie ciężkie buty, ciągnę za sobą czarny płaszcz. W prawej dłoni trzymam shot-gun'a. Na parterze skręcam w prawo, wchodzę po schodach na górę. Schody zdają się ciągnąć w nieskończoność, wydłużają się, wydaje mi się, że stoję w miejscu. Przyspieszam kroku. Nagle jestem już na piętrze, stoję na wprost drzwi od sali 101, widzę wyraźnie zdający się palić podpis "Pracownia języka polskiego". Ściskam mocniej rękojeść strzelby, kładę palec na spuście, z całej siły kopię w drzwi, które upadają na podłogę. Spojrzenia całej klasy kierują się na mnie. Poznaję każdą z twarzy, ale w tej chwili interesuje mnie jedna - należąca do nauczyciela. Ten patrzy na mnie ze zdumieniem, które po chwili przeradza się w lęk, a następnie paniczny strach. Wstaje z krzesła i cofa się w kierunku okna poruszając bedgłośnie wargami i machając rękami. Podnoszę lufę i strzelam, rozlega się głeboki huk wystzału. Wszystko dzieję się w zwolnionym tempie - śrut trafia w brzuch wyrywając sporą dziurę. Krew tryska na szybę, ściany, podłogę i sufit, jego usta rozwierają się w niemym krzyku. Drugi strzał urywa mu rękę, trzeci trafia w pierś, czwarty w głowę, która rozpryskuje się na setki fragmentów, zalewa mnie deszcz krwi, po kolejnym trafieniu bezwładne ciało rozbija okno i wypada na zewnątrz. Odwracam się i rozglądam się w poszukiwaniu następnego celu. Odrzucam strzelbę i wyciągam spod płaszcza dwa pistolety maszynowe H&K MP5, jednosześnie naciągam dwa języki spustów. Grad łusek spada na podłogę. Kolejne postacie na moich oczach zaqmieniają się w krwawe masy. Nagle kończy się amunicja, zamieniam MP5 na Irongram'y. Kolejny deszcz łusek sypie się na podłogę, słyszę tylko ten jeden dźwięk. Kilkanaście uderzeń serca później rząd pod ścianą przestaje istnieć. Wszystko tonie w krwi, fragmenty ciała i kończyn leżą porozrzucane w bezładzie dookoła, niektóży jeszcze żyją, próbują się czołgać. Odwracam się, tym razem mam broń cięższego kalibru. M16 strzela wolniej, ale pociski robią prawdziwą jatkę, koniec amunicji, znów sięgam pod płaszcz. Jeszcze tylko 2 pistolety. Z każdym uderzeniem serca pada strzał, każdemu toważyszy grymas bólu na jakiejś twarzy. 5 osób, 4 osoby, 3 osoby, 2 osoby, jedna ostatnia, nagle dzwięk wustrzałów cichnie, rozlega się jedynie stłumiony szczęk iglic udeżających w puste komory. Postać powoli odwraca się do mnie, nie mogę jej poznać.
Nagle patrzy wprost na mnie, twarz jest niewyraźna, zamazana, nie poznaje jej.
Gwałtownie otwieram oczy, widze sufit.