Archiwum 03 marca 2009


DUCHY Z BLOKOWISKA
Autor: postal
Tagi: duchy  
03 marca 2009, 12:15

     Było dobrze po północy, kiedy pod wieżowce zajechał policyjny radiowóz. Był to jeden z tych nowych „szaraków” trudny do wypatrzenia na tle posępnej szarości betonu i nędznych pozostałości topniejącego śniegu.

     A jednak. Zauważyłem go.

- Policja, spierdalamy.

- Jaka policja, to taksówka… O kurwa policja.

     Wymieniliśmy uściski dłoni i rozeszli się dwójkami w przeciwnych kierunkach. Chłopaki z sąsiedztwa, bylcy.

     Z jeepa wyskoczyło 4 funkcjonariuszy. Wiedzieli, po co i dokąd idą, musieli dostać zgłoszenie, ktoś bez wątpienia zadzwonił się poskarżyć, że jest głośno. Śledziłem ich poczynania z okna na przejściach, najwyżej kilka metrów od drzwi od domu. Fakt, że miałem najbliżej obligował do zyskania na czasie. Uchyliłem okno i zagwizdałem. Usłyszeli, zareagowali dokładnie tak jak się spodziewałem. Dwóch weszło do mojej klatki, dwóch do sąsiedniej, środkowej. Trzecią, najbardziej skrajną klatkę olali. Gruby wisi mi piwo, bo mieszka na parterze. Chcieli mnie osaczyć pomiędzy klatkami, odciąć drogę ucieczki.

     Jednocześnie ruszyły 2 windy. Mają łączność, mają logistykę, mają potencjał, mają możliwości, mają latarki, mają Walthery, mają zamaskowane radiowozy, mają syreny, maja pałki, kajdanki, rakiety taktyczne, głowice jądrowe, helikoptery i czapki, ale my byliśmy u siebie, tego chyba nie przewidzieli.

     Spokojnym krokiem udałem się do drzwi, przekręciłem klucz w zamku i wszedłem do przedpokoju, właśnie, kiedy drzwi od windy otworzyły się z impetem. Normalnie jak w amerykańskim filmie, albo W11. To takie teraz są procedury? Korciło mnie, żeby otworzyć pancerne drzwi (zupełnie przypadkiem wyhaczając policjancicę 200 kg stalowym skrzydłem) i zapytać. Mężczyzna i kobieta. Obydwoje z latarkami w łapach i wyciągniętymi pistoletami. Mierzyli do tego, na co świecili, zupełnie jakby przyjechali nas zastrzelić. Zastrzelić i odjechać. Egzekucja? Służyć i chronić. Z drugą parką spotkali się w połowie pasażu. Słyszałem pełne konsternacji szepty i nerwowe szuranie butów o posadzkę. Uśmiechnąłem się paskudnie odklejając oko od wizjera. „Do domu psiarze”, pomyślałem.

     Nie poddali się, chyba jeszcze nikogo dzisiaj nie zastrzelili i mieli ciśnienie. Rozleźli się jak wszy po gaciach kloszarda. Buty jednego zadudniły na schodach tuż za drzwiami. Każdy wziął jedną klatkę, pokonując drogę w dół schodami.

     Nie wiem, czy byli bardziej wkurwieni, czy zdziwieni tym, co się stało. Cały blok grzecznie spał.