12 grudnia 2006, 16:53
Stoję na przystanku i czekam na długie zielone, przegubowe. Pada śnieg, roztapia się na mojej łysej głowie i już w innej postaci spływa mi za kołnierz. Jest zimno, wilgotno, ślisko i nieprzyjemnie. Nie wiem czemu, ale nasuwa mi się porównanie aury do wnętrzności trupa.
- Miły panie wspomóż biednego, nie jadłem od wczoraj…
Ktoś brutalnie przerywa mi kontemplacje rzeczywistości. Jest niski, kudłaty, brudny i strasznie śmierdzi.
- Spierdalaj, bo mnie pobrudzisz!
- Daj chociaż złotówkę, kupię sobie bułkę.
- Idź do pracy.
- Kiedy ja nic nie umiem.
- Nie trzeba nic umieć, żeby nosić ciężary w magazynie, albo układać towary na półkach w hipermarkecie.
- Daj złotówkę, nie jadłem od tygodnia!
- Od tygodnia? A mówiłeś, że od wczoraj. Wypierdalaj z łapami bo mnie pobrudzisz!
- Jestem głodny!
- Dobra masz, straciłem apetyt.
Akurat podjechał autobus. Usłyszałem jeszcze:
- Bułka?? Kurwa po chuj mi bułka?! Potrzebuje pieniędzy na wino!! Słyszysz chuju? Na wino!
Usiadłem i uśmiechnąłem się do swoich myśli. Bułka z szynką uderzyła w drzwi i spadła na ulicę.