28 października 2004, 17:49
Kiedy tylko otworzyłem oczy zdałem sobie sprawę, że ten dzień źle się skończy…
Ubrałem się i zawlokłem do kuchni. Chciałem sobie zrobić herbatę, ale okazało się, że nie mam czystej szklanki. Mówi się trudno, przecież nie będę pił z brudnej. Otworzyłem lodówkę, z której zamiast jedzenia wyleciały na wpół przytomne nietoperze. W sumie nietoperze też mogą być smaczne, ale nie chciało mi się ich gonić, tym bardziej, że zaraz wyleciały przez dziurę w suficie.
Wyszedłem z domu.
Samochód nie chciał zapalić. No tak, zapomniałem zatankować. Poszedłem na przystanek, zapaliłem papierosa. Poczułem się lepiej, lepiej do mementu kiedy po dwóch buchach przyjechał autobus. Ze środka wylała się fala ludzi, kolejna fala porwała mnie ze sobą i wtłoczyła do środka. Teraz już wiem jak czują się sardynki. Niechcący nadepnąłem na głowę jakiejś dziewczynce. Zrobiło się zamieszanie. Nie wytrzymałem, wysiadłem.
Kurwa, nie mam broni…
Zapomniałem wziąć jej z domu, przejebane. Żyjemy w niebezpiecznych czasach, co będzie jak spotkam jakiegoś wariata? Będę się o to martwił później. Kurwa, nie wziąłem nawet noża. Pieprzonego kuchennego kurwa jego mać noża!!
Gdzie ja do chuja jestem? Jakaś speluna, może mają tam cos do żarcia. Raz kozie śmierć, wchodzę.
Co było potem? Niewinna bójka, zwiedziłem izbę przyjęć w jakimś obskurnym szpitalu. Założyli mi 26 szwów.
Tak to jest kurwa wyjść z domu bez pieprzonego działka samopowtarzalnego. A jedzenie było i tak chujowe…