14 listopada 2003, 23:45
Mój Deawoo Polonez Atu Plus nigdy nie był w lepszej formie.
Chciałem sprawdzić czy mechanik dobrze go wyregulował. Gość okazał się prawdziwym mistrzem w swoim fachu! Ta firma tuningowa całkowicie popieprzyła mi silnik.
Wziąłem z domu parę bluntów, trochę pieniędzy na benzynę, panel od radia, płytę 6 Feet Deep i wyszedłem z domu. Na dworze było już ciemno i całkiem zimno. Szybko podszedłem do stojącego na parkingu samochodu, otworzyłem drzwi (centralny) i wsiadłem do śrogka. Skórzane siedzenia zdążyły zamarznąć, ale przecież jest podgrzewanie. Po kilku minutach w śrogku panowało przyjemne ciepło. Włączyłem muzykę i ruszyłem przed siebie. Silnik teraz pracował równo i wytwarzał przyjemny dla ucha warkot.
Zapaliłem blunta.
Wymyśliłem, że pojadę za miasto. Przed siebie, bez wyraźnego celu. Na skrzyżowaniu jakiś szczyl w kadecie chciał się ścigać. To dobry test... Nie wysilałem się zbytnio. Mój samochód tylko wygląda (z grubsza) jak polonez. Z 2 litrowym silnikiem nie ma żartów. Długo walczył, może nazbyt długo, bo nie zmieścił się między ciężarówkę i terenowego nissana. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało, ale zbytnio mnie to nie obchodziło, więc pojechałem dalej. Dawno nie widziałem zamku, więc skierowałem się na południe.
Zamek w Chęcinach, to naprawdę piękny przykład warowni obronnej z XIII wieku. Podziwiając go nie mogłem nie zapalić kolejnego gibsa. Już miałem wracać, kiedy nadjechał jakiś samochód. Stałem na wąskiej nieoświetlonej drodze odbijającej na zachód od zamku. Fiat 125p minął mnie i nagle zaczął ostro hamować. Spokojnie czekałem. Po chwili ze środka wysiadło trzech nagrzanych chamów. Ryje mięli jak oderwani od pługa. Dwóch zostało przy samochodzie, a jeden (najbardziej odważny) chwiejnym krokiem zaczął iść w moim kierunku. Trwało to bardzo długo, więc ruszyłem mu na spotkanie. Nie chciałem bardzo obtłuc samochodu, więc tylko lekko go udeżyłem. Kiedy wreszcie wylądował w rowie po lewej stronie drogi. Pozostali dwaj ciągle mieli przygłupie wyrazy na paskudnych gębach i wytrzeszczali oczy. Zatrzymałem samochód i zgasiłem światła. Wziąłem do ręki P-226 Sig-sauer'a, które przezornie wożę zawsze w schowku i wysiadłem z auta. Wycelowałem w tego po prawej i wystrzeliłem. To straszne, ale chyba miałem zamiar go zabić...
Chybiłem. Pocisk wybił okno kilkanaście centymetrów od miejsca w które celowałem. Drugi od razu rzucił się do panicznej ucieczki. Po drugim strzale, który tym razem dosięgnął celu (przednia opona) ten pierwszy skoczył do rowu, ale chyba wyrżnął w coś łbem, bo nie podniusł się. Podszedłem do fiata, otworzyłem przednie drzwi od strony kierowcy, wrzuciłem luz i lekko pchnąłem grata. Stoczył się sprawnie tyłem po lekko pochylonym asfalcie i bezpiecznie zaparkował w rowie mniej więcej w miejscu, gdzie skoczył jego właściciel.
Do domu wruciłem już bez postojów, no nie licząc tego pod budką z hamburgerami.
Kończą mi się piwa, jutro znowu muszę iść na zakupy...
NIE NAWIDZĘ HIPERMARKETÓW!