Archiwum 06 lutego 2009


LAS VENTURAS
Autor: postal
Tagi: las vegas  
06 lutego 2009, 16:33

 

     Do Las Vegas dostałem się najtańszymi liniami lotniczymi „SkwarekWings”. Właściwie to za przelot nie zapłaciłem ani grosza. Był gratis, jak wszystko w Las Vegas.

     Nie poleciałem sam, w psychodelicznym plecaku znalazł się mój najlepszy przyjaciel.

Zameldowaliśmy się w posiadającym trzy gwiazdki hotelu Flamingo. Po krótkiej negocjacji ceny, która za sprawą mojej charyzmy i zniecierpliwienia w oczach mojego towarzysza spadła o 20%, dostaliśmy przytulny, ustronny pokój w niezamieszkałym skrzydle. Z dala od ludzi, z dala od problemów.

     Kiedy ja zwiedzałem i wyrażałem krytyczne uwagi pod adresem PRL-owskich reliktów w postaci ceramiki, umeblowania, tandetnych malowideł oraz zarzyganej w wielu miejscach wykładziny, mój kompan zabrał się na rozpakowywanie bagażu. Po chwili na PRL-owskim stoliku znalazła się cała gama przymulaczy, odmulaczy, rozweselaczy, uspakajaczy, odurzaczy, przerażaczy, krzykaczy, przeczyszczaczy, alkoholizowaczy.

     Nie zdarzyłem rozstawić audiowizualnych wspomagaczy, a już żuliśmy wysuszone na pieprz grzyby. Mój przyjaciel jest naprawdę w gorącej wodzie kąpany. A mówiłem, ostrzegałem, tłumaczyłem: „Rozstawmy to najpierw, bo potem nie będziemy wiedzieli jak”. No i nie wiedzieliśmy. Udało się metodą prób i błędów przerywanych napadami śmiechu, turlania się po zarzyganej wykładzinie, wspinania się po meblach, chowania w szafach, aranżacji wnętrza i innych ekscesów, jak zwiedzanie korytarza (najpiękniejszego, jaki widzieliśmy w życiu) na gumowych, uginających się nogach, czy zakończonej paniczna ucieczką wyprawą do hotelowej kawiarni, w wyniku której z głowy spadla mi cała srajtaśma, którą się przyozdobiłem.

     Nie obyło się bez perturbacji, dywagacji, życiowych problemów jak np. to, że utknęliśmy w pokoju, nie możemy wyjść, ani nikt nie może dostać się do nas, albo właśnie może, w każdej chwili wejść ktoś, nienazwany, bezimienny, straszny ktoś.

     Jak wytłumaczyć naszemu pilotowi, który miał nas odwiedzić, że nie może sobie tak po prostu wejść do hotelu, jak do mieszkania, że nie wpuszczą go strzegące szklanych drzwi dobermany, że pokój, w którym jesteśmy znajduje się w nieistniejącym skrzydle, za ostrym kątem zakrętu na pierwszym piętrze, schodami w bok, i że w ogóle, to nie chcemy go widzieć, bo jest mały i brzydki, ale jak to powiedzieć koledze, żeby się nie obraził? Nie dokończyliśmy tej kwestii, bo zajęliśmy się oglądaniem wyścigów wózków inwalidzkich za oknem, a może to były elektryczne quady, albo pneumatyczne gokarty? Pukanie do drzwi opatrzonych zawieszką „nie przeszkadzać” całkowicie nas naskoczyło. Sparaliżowani strachem gapiliśmy się na klamkę myśląc chyba o tym samym „Przyszli po nas! Musimy uciekać przez okno!”. W końcu w przypływie heroizmu otworzyłem drzwi. Jakąż ulge odczuliśmy, kiedy okazało się, że to tylko nasz pilot z zamówionym litrem soku porzeczkowego, do którego nie mieliśmy wódki, całkiem niepotrzebną paczką papierosów i torbą białego proszku. Tak więc trzeba było zmienić zawieszkę z „nie przeszkadzać” na bardzo sugestywny wizerunek odkurzacza.

     W następstwie tego (i faktu, że mamy przepojkę) pojechaliśmy po wódkę, którą to dobiliśmy się na śmierć paląc jakieś chwasty i inne papierosy. Jeszcze chyba gdzieś wyszliśmy, rano na fotelu znalazło się puste pudełko po pizzy, nie pamiętam skąd i jak, ale poranna sraczka niezbicie świadczyła o tym, że takową jadłem.

     No i wróciliśmy do domu, każdy swojego. Nie czuje się najgorzej, biorąc pod uwagę, że wczoraj przyjąłem w siebie tyle pscyhoafektywnego badziewia, właściwie to czuję się całkiem dobrze.

     Tylko te szare bloki, ta blada trawa i nagie drzewa przygnębiają mnie swoją dekadencją.


Jak się odnaleźć mam w tym smętnym cztero wymiarowym świecie…