UMIERANIE - DNO


Autor: postal
25 maja 2004, 03:10

     Zewsząd otacza mnie ciemność…
<Mężczyzna, wiek około 20-25 lat. Zapaść, stan agonalny.>
     Zdaje się tonąć w jej odmętach. Jestem już zmęczony walką o kolejny oddech, mięśnie ramion i nóg palą mnie rozdzierającym bólem. Nie mam dłużej siły walczyć z falami i przybojem miotającymi mną jak szmacianą lalką w lewo i prawo, do przodu i do tyłu, w górę i na dół. Ocean zamknął się wysoko nade mną, nie dociera tu już światło księżyca ani nawet najjaśniej święcących gwiazd. Nie widzę nawet pęcherzy powietrza uwolnionych wraz z ostatnim oddechem.
<Brak oddechu, tętno nitkowate na palec, arytmia, brak odruchu źrenicowego!>
     Tak tu cicho…
Ucichło wycie wiatru, ucichł nawet wściekły ryk fal załamujących się ponad moja głową i pienistą kaskadą wpychających mnie pod powierzchnię wody, wody czarnej jak atrament.
<Migotanie międzykomorowe!>
     Ucichło i wreszcie coraz wolniejsze, nierównomierne bicie serca.
<Tracimy go!! Resuscytacja! Zestaw do intubacji, rurka nr 5, sprowadźcie defibrylator, tylko żeby tym razem był sprawny!!>
     Coś ciemnego, dużego, o obłym kształcie przepływa tuż obok mnie ocierając się śliskim i zimnym cielskiem o moją nogę. Mimowolnie wzdrygam się na samą myśl co to mogło być.
<Konwulsje, trzymajcie go! Włóżcie mu coś między zęby!! Do jasnej cholery gdzie ten defibrylator?>
     Odpłynęło? Poszło już sobie?! Boję się otworzyć odruchowo zamkniętych oczu, chociaż doskonale wiem, że i tak niczego nie zobaczę. Nic. Powoli zaczynam się rozluźniać. Ogarnia mnie spokój, ciepłą, miękką, puchową kołdrą. Myśli znów kierują się ku rzeczom miłym, ku wspomnieniom…
<Epinefryna 200mg, założyć dojście centralne. Wentylacja, tlen 60%. 160 Juli, czysto!>
     Ból. TO wciąż tu jest!! Z ogromną siłą uderzyło mnie w pierś zostawiając palącą poszarpana ranę. Wodę wypełnia woń krwi. Wkrótce zjawią się następne!!
<Nic! 200 Juli, czysto!!>
     Wielkie niewidzące oczy, ostre jak sztylety zęby, wielkie obłe cielsko. Ból. TO jest tu!! Kolejne uderzenie wyrywa kawał ciała z mojej piersi, łamie kości, miażdży tkanki. Chce już umrzeć. Strach staje się nie do zniesienia!
<300!! Odsuńcie się, czysto! Cholerny defibrylator, co się znowu stało??>
     Następny cios, tym razem z dołu! Zaraz, przestałem opadać. Spocząłem na zimnym mulistym dnie. Tak tu ciemno, tak zimno… Tak cicho…
<Atropina 300, adrenalina dosercowo! Przyślijcie drugi zestaw reanimacyjny!>
     Leżę na prawym boku. Przyciskam policzek do zimnej poduszki. Myśli przestają krążyć, gasną jedna po drugiej. Już nie czuje bólu, nie czuję niewysłowionego strachu, który jeszcze przed chwilą wdzierał się do najgłębszych zakamarków mojego jestestwa. Już nic mi nie zrobią. Nic mi nie grozi…
<To bez sensu. Czas zgonu 23:13. Przyczyny niech ustali patolog. Ktoś ma ochotę na pączka i kawę?>


Czy ktoś tu jest? Jest tu kto? Halo!!
Nie, nie... Nieeeeeeee!!!

25 maja 2004
az mnie przeszedl dreszcz....a wiesz ja umiem robic resystuacje :> Smacznego, ja chce, bo jestem w szkole i normalnie rosadza mnie z bolu....bo nie jadlam :-( ale brawo brawo co do opowiesci \"nowe\".....bardzo mi sie podoba :-) Gratuluje! Wiesz co wez takie cos orginalnego...(jak to) i napisz i rozpisz tak na 200 stron :> jak nie w Polsce, to w USA bedziemy czytac :-) Buziaczki!
25 maja 2004
musisz mieć jednak życie rodem z dnia świra, pozdrawiam w ten słoneczny, ciepły dzień

Dodaj komentarz