KRONIKA ODDZIALU DZIENNEGO


Autor: postal
Tagi: kronika  
07 września 2007, 21:06

ŚRODA 5 WRZEŚNIA 2007  

     Dzień zaczął się fantastycznie. Wstałem jak zawsze dopiero po trzecim dzwonku budzika, który za każdym razem opóźniałem o 10 minut. Była godzina 8:00. Całkiem zaspany, niezdolny do niczego, zawieszony między jawą a snem zalałem kawę wrzątkiem, umyłem twarz, zęby, ubrałem się i ciągle nie wiedząc jak się nazywam wyszedłem do sklepu po bułki. Kiedy wracałem zdarzył mi się wypadek, niezbicie świadczący o tym, że Bóg mnie nienawidzi.
    
Winda najpierw szarpnęła, potem zwolniła, szarpnęła jeszcze raz i zatrzymała się między piętrami. Utknąłem. Pozycja kabiny uniemożliwiała awaryjne otwarcie drzwi, zajebiście. W windzie nie ma światła, bo komuś spodobała się żarówka. Zajebiście. Przyświeciłem sobie komórką i z ocalałego kawałka naklejki (ta z kolei chyba się komuś nie spodobała) odcyfrowałem numer do pogotowia technicznego. Odebrali zgłoszenie, przyjechali całkiem szybko, bo po niecałej godzinie, podczas której zaobserwowałem, że siedzenie na podłodze ciemnej kabiny windy jest cholernie monotonne. Uruchomienie silnika zajęło im kolejne kilkanaście minut. Kiedy wreszcie byłem wolny z wrażenia zapomniałem nawet podziękować wybawcom. Wyszedłem z psem, który czekał przy drzwiach z przepełnionym pęcherzem, zjadłem pierwsze śniadanie, chwilę jeszcze posiedziałem w domu, bo jak się spóźniać to już na całego i wreszcie wyszedłem.
     Na oddziale byłem parę minut po 11-tej. Popędziłem do dyżurki pielęgniarek i czym prędzej łyknąłem piguły. Ulżyło. Zdążyłem akurat na zajęcia indywidualne. Wszyscy siedzieli zgromadzeni w sali, jak podejrzewam zażywszy lekarstwa o przepisowej porze i uczestnicząc w codziennej wizycie lekarskiej. Zebrałem baty za spóźnienie, po czym zaczął się wykład Emila, traktujący o obyczajach społecznych zwierząt. Słoni, bawołów, mangust, antylop i innych. Chyba przysnąłem. Z drzemki wyrwało mnie określenie „skrytojebca”. Z początku myślałem, że mnie obraża, ale okazało się, że to określenie samców jakiegoś zwierzęcia, którzy cichaczem zapładniają samice należące do przewodnika stada. Potem były rekordy fauny. Fascynujące, wracam do spania. Rekordy roślin. Ekstra, śpię dalej. Iza czytała newsy ze świata polityki z gazety o wysokim nakładzie, słabej wiarygodności i żałosnych wartościach merytorycznych. Seks-afery w Samoobronie. Już nic mnie nie może zaskoczyć w tej organizacji. Nic nowego.Czas wolny spędziłem dokuczając komu się dało. Nie zdążyłem się nawet rozkręcić, kiedy wybiła pora obiadu. Przed posiłkiem odebraliśmy pakiety z lekarstwami na dni wolne. Po jedzeniu zażyli popołudniowe tablety, piguły i kapsuły i rozeszli się do domów. Ja zostałem chwilę dłużej, żeby pozakładać krzesełka na stoliki w jadalni i wynieść z Damianem i Emilem stół do ping-ponga do Sali rekreacyjnej z powodu, którego nie pamiętam.
 

CZWARTEK 6 WRZEŚNIA 2007
     Dzień wycieczki. Tu muszę otwarcie przyznać, że jako kronikarz dałem plamę. Nie mogłem iść na z pewnością ekscytującą i pełną wrażeń ekspedycję, gdyż zostałem wezwany na oddział w celu przeprowadzenia na mnie eksperymentów z rakotwórczymi izotopami i substancjami mutagennymi. Żartuję, miałem mieć zwyczajne badania psychologiczne.
     W normalnych okolicznościach moją funkcję przejąłby drugi kronikarz, ale on również był tego dnia na oddziale. Przyjmijmy więc, że wycieczka się udała, było fajnie i ciekawie, wszyscy wrócili do domów cali i zdrowi.
     Nawet nie wiem, dokąd była ta wycieczka… Taki ze mnie kronikarz jak z koziej dupy trąba, taka tam dygresja.
     Dotarłem na oddział jak zawsze z niewielkim poślizgiem, tak około 9-tej, dzierżąc w dłoni próbkę moczu do analizy. Ku mojemu zdumieniu było tu jeszcze parę innych osób. Zjadłem bułki zakupione w szpitalnym sklepiku, sieknąłem kawkę i udałem się na testy. W przerwie między testami usłyszałem dziwne głosy dochodzące ze świetlicy. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie odkryłem ze zgrozą, że to jęki torturowanych w nieludzki sposób pacjentów, lub ich śpiew, jedno z dwojga.
     Oddział opuściłem o 12-tej. Chyba jako ostatni.

10 września 2007
jesli nie wierzysz w Boga to on cie ani nie kocha ani nie nienawidzi (przynajmniej o tym nie myslisz, bo jak powiadaja ci co wierza, to kocha nawet jak nie wierzysz:0), a jesli wierzysz no to sorry, ale on podobno kocha. Moze nie o niego Ci chodzilo?
08 września 2007
Bóg kocha.
A tak wogole czytam i czytam... i dotąd nie zdechłam.
07 września 2007
Wystąpię w obronie psiego pęcherza. Zabieraj psa po bułki!
07 września 2007
I jak Cię nie kochać Pawlenko? Ty jeden mnie nie okłamujesz. Chyba :)
Cmooooooooooooooooooooooooooook.
07 września 2007
Zwykły pech, Pawełku. Nie ma co oskarżać Boga o utknięcie w windzie. On nikogo nie nienawidzi.
Naprawdę aż tak lubisz dokuczać innym, że wykorzystujesz na ten cel czas wolny :P? A może to Twoja metoda porozumiewania się z innymi i nawiązywania kontaktów ;)?
No proszę, nawet potrafisz być pomocny i spełnić dobry uczynek ;). Jestem pod wrażeniem ;).

Dodaj komentarz