EPIDEMIA, POCZATEK
19 marca 2007, 22:16
Paweł obudził się w podłym humorze. Nadepnął psa, który go ugryzł i uciekł pod szafkę. Paweł zaklął, wyciągnął spod łóżka kij baseballowy, wykrzywił twarz w parodii uśmiechu i wyszedł z pokoju. Nagle wypuścił pałkę z dłoni. Jego wzrok padł na opartą o ścianę maczetę. Oczy zalśniły mu paskudnie. „Reks chodź tu. Chodź tu kurwa twoja mać piesku!”.
Pierwsze co poczuł Piotr był potworny ból. Zacisnął mocniej powieki, ale ból stał się jeszcze dotkliwszy, jeszcze bardziej drażniący. Otworzył oczy, usiadł na łóżku i zaczął masować skronie. Spojrzał na stojący na stoliku budzik. To on tak nieznośnie tykał. Patrzył na niego natrętnie jakby chciał go w ten sposób uciszyć, po czym błyskawicznym ruchem złapał go i cisnął o ścianę. Wstał i powlókł się do łazienki ogolić twarz, jak co dzień rano. Nie mógł pozbyć się natarczywej myśli o tym jak bardzo nienawidzi swojej sąsiadki. Zamyślił się na chwilę. Kiedy odzyskał świadomość tego co robi stał przed drzwiami jej mieszkania. W dłoni ściskał pistolet.
Katarzyna walczyła ogarniającą ją falą gniewu. Naprawdę walczyła. Czerwona mgła zasłoniła jej oczy. Kłykcie zbielały na rączce patelni, którą ściskała w dłoni. Na patelni skwierczał tłuszcz. Na tłuszczu skwierczał bekon. Dzieci piszczały i chichotały nieznośnie. Wyobraźnia podsuwała jej kuszące obrazy. Wiedziała, że są okropne, ale jej się podobały. Podniosła patelnie nad głowę synka i przekręciła do góry dnem.
Grzesiek stał na przystanku. Był sam nie licząc mężczyzny, który dziwnie zgięty siedział na ławce. Z jego głowy kapała krew. Grzegorz rzucił w niego kamieniem, który trzymał w ręce. Zaklął, autobus się spóźniał. W plecaku ciążył mu młotek ślusarski. Zamierzał zatłuc nim nauczycielkę od matematyki, nauczyciela od WF-u i polonistę. Kolegę, tego frajera z ławki, koleżankę z tyłu, woźną. Kiedy o tym myślał w przystanek wjechał samochód.
Marzena szła do pracy. Na rękach ciągle miała krew swojej córki. Nie myślała jednak o tym. Myślała o tym co zrobi swojemu szefowi. Uderzy go w głowę kantem tej okropnej kryształowej piramidy, którą trzyma na biurku, potem wbije mu w twarz cały magazynek zszywek do papieru, na koniec włoży jego głowę do zgrzewarki do folii i włączy odsysanie ze zgrzewaniem. Temperatura 180 stopni. Przyjemne fantazje przerwało ukucie bólu. Złapała się za kark, przez palce tryskała jej krew w rytm uderzeń serca. Upadła z kawałkiem butelki tkwiącym w szyi.
Dodaj komentarz