Archiwum luty 2009


SILENT HILL
Autor: postal
Tagi: silent hill  
27 lutego 2009, 17:43

     Wszystko zaczęło się parę dni temu. Zaczęło się od tego, że dostałem list od żony. Napisany odręcznie, z całą pewnością przez nią. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że moja żona nie żyje.

 

     Silent Hill, małe miasteczko na południu. Tam miałem ją spotkać.

 

     Teraz wiem, że źle odczytałem jej słowa. Spotkać miało oznaczać odnaleźć.

Najpierw jednak musze odnaleźć siebie. Samochodem dotarłem do Silent Hill, tego jestem pewien. Gdzie jestem teraz? Nie mam pojęcia. Czy to jest Silent Hill? Gdzie są mieszkańcy? Skąd bierze się ta dziwna, mleczno biała mgła, tak gęsta, że nie widzę domów po drugiej stronie ulicy? Wreszcie, gdzie się podziała droga, którą tu przyszedłem… Jestem pewien, że to było tutaj. Prawie pewien… We mgle wszystko wydaje się być podobne.

 

- Dlaczego?? Dlaczego zostawiłeś mnie w sileni Hill??!!

KREW I ZEMBY
Autor: postal
Tagi: krew i zęby  
23 lutego 2009, 23:20

Krew, wszędzie jest krew.

Na podłodze, na drzwiach, na boazerii, na ścianie.

Krew, krew, krew.

Moja krew.

 

Mamusiu, pozwól mi odejść.

Pozwól mi przejść na Drugą Stronę.

To życie… nie jest kurwa dla mnie.

To życie, należy mi się więcej.

 

Sznur, kotwica, pętla.

Ludzie się rodzą.

Ludzie umierają.

Na końcu pętli ja. Siny na twarzy, z wywalonym na brodę językiem.

Fioletowego koloru.

 

Krew, czerwona, mokra, śliska.

Pies potłukł mi flaszkę. Zbierałem ją gołymi rękami, ratowałem rozlana po terakocie zawartość.

Uratowałem połowę połowy.

Jest w niej krew. Czerwona, śliska.

Moja krew.

 

Witaj w piekle.

Wiedziałem, że wrócisz.

Wiedziałem, że nie wytrzymasz długo.

Zmarnujesz szansę daną przez Łaskawego.

Smakowały grzyby? Smakowała trawa? Smakowała koka? Smakowały dopalacze?

Smakowało wszystko na raz? No powiedz, smakowało? Smakowało wymieszane?

Trzeba uważać na cienie, bo mogą wyrosnąć im ZĘBY!!

 

Wyjdź z mojej głowy!!

 

Mamusiu, nie chcę pogrzebu.

Nie chcę płaczu.

Nie chcę żałobników.

Chcę wisieć, aż zgniję.

Chcę dyndać, dyndać. Chcę się huśtać.

Aż zgniję!

 

Chcę, żebyście o mnie zapomnieli.

Jakbym nigdy nie istniał.

Jakby nigdy mnie nie było.

 

Wisieć, huśtać się, dyndać!

Aż zgniję!!

 

ZĘBY, ZĘBY, ZEMBY!!

ONE mają ZEMBY!!

GOODBYE DALI!
Autor: postal
Tagi: żegnaj dali  
23 lutego 2009, 13:32

     W czwartek zaliczyłem egzamin poprawkowy z profilaktyki społecznej. Co prawda wyniki miały być w sobotę, ale ja wiedziałem, że zaliczyłem. W końcu to ostatni rok, piąty, szósty. Pół pracy magisterskiej już napisałem, kto ośmieliłby się oblać studenta na ostatnim roku?

 

     Potem był kurz, nóż, tusz, biuro, pióropusz, łóżko, bukiet, muszkiet, puszka, szkółka, peruka, bułka, pieluszka, w sklepie pietruszka, abradab, paragraf, krawat i muszka, szklanka, ciuszki, suszki, szkalunki, podarunki, gumki, skanseny, tańce, malunki, trunki, kina, mięs, wina gatunki, kokaina, dres i pocałunki, w kajdanki, firanki w obrazki w paski, trampki, laski, minetki, skarpetki, bletki, karetki, bajki, metki, wlepki, baletki, szajki, napletki najki, imieniny Majki, która w majtki wkłada sobie niezapominajki, fajki, pety, kasowniki, bilety, o rety, ona ma tam kible, bibeloty, omlety, berety, tapety w planety, wentyle, lunety, motyle, rolety w monety, tony, balony, galony, fotony, parapety i torpedy kwantowe, wiersze, szepty, mgławice, widzę głowice atomowe, flety, talony, naloty bombowe, zawodowiec Leon, potem spowiedź, ksiądz powie po słowie i znowu na głowie neon, prąd, freon, krąg, komp, sto gram koksu, ponton, trąd, swąd, ukłon, dzwon, zgon, no to czarna odzież.

 

A teraz spróbuje to odkręcić.

Oto eksperyment psycho, wlałem w niego wenę. Hmmm, to mój powrót na scenę.

FALLING DOWN
Autor: postal
Tagi: falling of paweł  
18 lutego 2009, 14:55

Pierwszym, co zaobserwowałem były słowa, pojawiające się na neonach, banerach, tablicach diodowych, sklepowych witrynach, na autobusach. Słowa, które widziałem tylko przez chwilę i widziałem je tylko ja. Słowa różne, bezsensowne, za to dziwaczne. Może gdybym poskładał je do kupy coś by z nich wyszło, może ułożyłyby się w większą całość.

Potem były sny na jawie. Krwawienie z nosa.

 

Skręcam, zapalam.

Psuję by zrobić.

Naprawić się nie da tego, co znikło.

 

A teraz doszło to…

WESOLA KOMPANIA
Autor: postal | Kategorie: stuff 
Tagi: wesoła kompania  
18 lutego 2009, 12:15

WESOŁA KOMPANIA

 

            Rubaszne słowa marszowej przyśpiewki dudniły gromko po leśnym trakcie, o całe staje wyprzedzając wyśpiewującą ją drużynę. Słowa te wykrzykiwane z pełnym zaangażowaniem podchmielonych podróżników płoszyły, co mniejsze leśne zwierzątka i sprawiały, że ptaki z furkotem podrywały się z koron drzew.

            Kolumna rozśpiewanych krasnoludów posuwała się iście żółwim tempem z zachodu na wschód. Było ich oględnie ze trzynastu. Wszyscy swoim zwyczajem podróżowali pieszo, ustawieni trójkami zajmowali całą szerokość z rzadka uczęszczanego traktu, obecnie zapomnianego i powoli pochłanianego przez puszczę.

Pochód zamykał czterokołowy, wyładowany wóz ciągnięty przez czterech karłów. Twarze mieli czerwone, ale wysiłek wcale nie przeszkadzał im wrzeszczeć na całe gardło słowa marszowej piosenki.

            - Koooolumna staaać! –Słowa piosenki zostały zmiecione przez huk komendy, wydanej niczym wystrzał z armaty, zachrypniętym głosem dowódcy. – Obooozujemy! Migiem zabezpieczyć teren po lewej i rozstawić polową kuchnie! Ruszać się komando!! Raz, raz!

            Krasnoludy rozbiegły się na wszystkie strony, każdy zabrał się sprawnie za wykonywanie jednej, przypisanej sobie czynności, z pozoru nie mającej sensu, a jednak zmyślnie łączącej się w spójną całość z pracą innych. Nie minęło wiele czasu, jak wszyscy siedzieli wygodnie wokół zawieszonego nad ogniem kociołka, z którego unosił się smakowity korzenno mięsny aromat. W ruch poszły nieproporcjonalnie duże do swoich użytkowników kufle, napełniane przez jednego i podawane dalej.

            - Melduje sierżancie, że piwo wyszło! –wystękał nalewający potrząsając w powietrzu pustą beczułką. – Dla jednego nie starczy!

            - Kuurwa! Miało starczyć do kolacji!! –ryknął dowódca dostając wypieków na pobrużdżonej twarzy. – Kapralu, jak pilnowaliście prowiantu?! Zgadnijcie, kto nie dostanie przydziału! Zatrzymać kranik, beczkę zniszczyć, wykonać!

            Nazwany Kapralem posmutniał, nagle postarzał się, o co najmniej 200 lat. Westchnął rozdzierająco wyciągając żelazny kranik ze szpuntem i chowając go do jednej z wielu sakiewek, którymi był obwieszony. Spoglądając, czy nikt nie patrzy uniósł beczułkę nad głowę, przechylając ją nad otwartymi ustami otworem do dołu. Łapczywie połknął to, co z niej wykapało, po czym roztrzaskał drewnianą skorupę o ziemię, pozbierał deski i rzucił je do ogniska, znad którego ktoś inny zdążył już zdjąć kociołek. Wziął z rąk sąsiada metalową miskę, tak ukształtowaną, ażeby dało ją się nałożyć na podobną, oszczędzając w ten sposób sporo miejsca, z dymiącą, aromatyczną zawartością i ciężko usiadł na swoim miejscu.

            - Mamy dobre tempo. Jeśli nic nie spieprzycie, cel osiągniemy zgodnie z planem, czyli dzisiaj, późnym popołudniem. –Wymamrotał Sierżant wpychając w usta kolejną łychę gulaszu, nie zdążywszy jeszcze przełknąć pierwszej.

            - Trochę niewyraźnie Pan mówi Sir! Mógłby Pan powtórzyć, bo zrozumiałem tylko „spieprzycie”? –Wybąkał któryś z krasnoludów, równie niezrozumiale, wpychając w siebie łapczywie potrawkę z królika.

            - Zamknij dziób Smith! Sierżant mówi! –Wrzasnął Kapral plując dookoła gorącym gulaszem, o mało się nie zachłysnąwszy.

            - Maszerujemy od 3 dni w regulaminowym tempie 2 mil na godzinę. Pokonaliśmy z okładem 60 mil licząc od koszar, 20 mil od rubieży i ostatniej osady, właśnie przekroczyliśmy granicę, jesteśmy obecnie na ziemi niczyjej, w strefie zdemilitaryzowanej, więc obowiązuje czujność i procedura bojowa. –Dowódca wykonał nieokreślony gest łyżką w kierunku z którego przyszli, którego prawdopodobnie nikt nie zrozumiał. - Do osiągnięcia celu pozostało nam około 10 mil, a więc 5 godzin marszu, nażryjcie się dobrze, bo przez najbliższe 5 godzin nie będziecie mieli czasu podrapać się po dupie. Będziecie cały czas iść i wytrzeszczać gały na wszystkie podejrzane krzaki. Co jest celem pewnie się domyślacie i tak to zostanie, bo to tajna misja. –Mówiąc to łypnął konspiracyjnie przekrwionym okiem po twarzach członków oddziału. – Tajna, zrozumiano? Rozkazy jak zawsze: zająć, zabezpieczyć, umocnić, czekać.

            - Czekać? A na co?

            - A gówno ci do tego szeregowy! –Wrzasnął kapral teraz naprawdę krztusząc się ostatnim kęsem potrawki.

            - Na oklaski czekać! Wieńce, salwę armatnią, wartę honorową i medale!! Zwijać obóz!! Raz, dwa! Formacja dwójkami!! I żadnego śpiewania!! Poruszymy się w ciszy, gotowość bojowa! Raz, raz, ruszać dupy!! Ty! Pomóż Smithowi szczać na ognisko, bo nie może sobie chłopina poradzić! Sikawka już nie taka, jak za młodu! Ha-ha! Pozwijaj te koce!! Nie rzucaj ich byle jak!!

            Kolumna znów ruszyła przed siebie, wkrótce uzyskując regulaminowe tempo 2 mil na godzinę. Żołnierze szli tym razem dwójkami, czujni, poważni, skoncentrowani. Nikt nie śpiewał, nikt nie rozmawiał, wszyscy wypatrywali oczy, skanując podejrzanie wyglądające krzaki. Dowódca szedł w środku kolumny, kapral przemieszczał się z tyłu do przodu i z powrotem doglądając marszruty, rozdając kopniaki w tyłek tym, którzy w jego opinii szli za wolno i grzmocąc w plecy tych, którzy w jego oczach się garbili. Nagle nad kolumną szybko przesunął się monstrualny cień. Wszyscy jak na komendę, której dowódca wcale nie wydał, unieśli głowy w górę.

            - Sierżancie, co to było?!

            - Smok kurwa! Nie ma się na co gapić, smoka kurwa nie widzieliście?! Ruszać się, na przód!

CZEKAM
Autor: postal
Tagi: czekam  
16 lutego 2009, 14:54

Czekam, aż pozbieram wszystkie swoje myśli.

Nic nowego Paweł chyba nie wymyśli.

Korzyści z tego płyną rozmaite.

Uderzam kantem palca i wszystko jest rozbite.

Nie wiem, co to jest, jak się to robi.

Skręcam, zapalam, psuję by zrobić.

Naprawić się nie da, tego, co znikło.

Zapalam po raz drugi, ciśnienie ucichło.

Tak. Czuję tylko ciszy smak.

Mam dosyć, nie piję już za Twoje zdrowie.

Nie ma tu przemocy, gangsterów i złości.

Nie ma tu pokoju, nie ma tu miłości.

Jest pustka, czyli stan, o którym nic nie wiesz.

Czekam, nie mam Ci już nic do powiedzenia.

Żegnając zaczynam, płomieniem uderzam.

CZTERDZIESTKA
Autor: postal
Tagi: 40  
12 lutego 2009, 21:21

Ona mnie do piersi przytuli, wysłucha, pocieszy, rozweseli.

Przy niej mogę zasnąć i przy niej się obudzić.

Nic nas nie poróżni, nic nas nie podzieli.

 

Moja 40-stka.

HELO DALI!
Autor: postal
Tagi: helo dali  
11 lutego 2009, 17:29

No to jedziemy.

 

Trzeźwi znajomi mnie olali, helo Dali!

Przyjaciele nie mają czasu, kiedy są potrzebni (kiedy będę potrzebował takich przyjaciół, przykucnę i sobie ich wysram).

Wszyscy uciekają przede mną, chowają się po kątach jak szczury.


Kiedy mam swoje gorsze dni/tygodnie/miesiące, zostaję całkiem sam, samiusieńki.

 

Dzisiaj wystarczy Relanium i alkohol.

Jutro wypłacę coś ze swojego „posagu” i odwiedzę dopalacze.

 

FU everybody, goodnight!

EVERYTHING
Autor: postal
Tagi: wszystko  
10 lutego 2009, 19:49

No i wszystko się popierdoliło.

Jak za dawnych czasów. Helo Dali.

Jestem ćpunem.

 

No i czuję się jak dziwka, zaczęło mi przeszkadzać, że mi wszystko fundują.

SEN
Autor: postal
Tagi: koszmary  
08 lutego 2009, 18:05

A może…

Może ja…

Czy ja…

 

Może ja wcale nie opuściłem pokoju 221…

Może tu utknąłem? Utknąłem na zawsze.

Rzeczywistość jest jak sen, sny są tak realne.

 

     Han Łasica miał nadjechać z południa, leśnym traktem prowadzącym na wschód. Wraz z drużyną zasadziliśmy się w zaroślach na łagodnym wzniesieniu. Czekaliśmy, nie ważąc się rozmawiać. Nikt się nie posilał, nikt nie ostrzył broni, polerował tarczy. Czekaliśmy w ciszy, bezruchu i skupieniu. Spięci, wyczekujący.

     Czuliśmy, że się zbliża. Powietrze zgęstniało, las zamarł, zaległa martwa cisza, ucichł nawet wiatr. Drzewa przestały się poruszać, ustał szelest liści i igieł.

     Wiedzieliśmy, jak potężny i niebezpieczny jest nasz przeciwnik. Było nas troje, dwóch mężczyzn i kobieta, nieustraszona Walkiria. Zaprawieni w boju, wyposażeni, przygotowani. Wspólnie zabiliśmy już setki, gardziliśmy tym światem, a jednak teraz czuliśmy strach. Baliśmy się. Ludzie mówili, że to demon. Na pewno nie człowiek.

     Pojawił się z nikąd, bez ostrzeżenia. Nie słyszeliśmy podków ogromnego, bojowego rumaka, którego dosiadał. Żaden dźwięk nie zdradził jego przybycia. Po prostu pojawił się na trakcie, wyjechał z ciemnego tunelu sklepionego zielenią liści. Zdjęła nas zgroza. W ciszy nikt się nie poruszył, nie zaszeleścił, nie zaszeptał, nikt nawet w miejscu nie zadreptał. Wszyscy czekali, oczy w niego wlepiali…

     Nikt nie poderwał się na nogi, nie uniósł broni, nie napiął łuku. Czekaliśmy, aż minie naszą kryjówkę, przejedzie przez odkrytą część traktu i ponownie zniknie w lesie. Czekaliśmy, aż odjedzie, nie mieliśmy zamiaru z nim walczyć, nazbyt nas przerażał. Demon, na pewno nie człowiek. Przejechał powoli, jakby tryumfalnie przedefiladował, kilkanaście jardów on naszej pozycji. Już miał zniknąć pomiędzy drzewami, kiedy nagle zatrzymał konia. Z kilku piersi wyrwało się ciche westchnienie.
     Powoli zawrócił w miejscu konia i stępa ruszył w naszym kierunku, wprost na nas. Nikt nie poderwał się na nogi, nie wzniósł broni, nie nałożył strzały na cięciwę łuku. Spinając konia wjechał na wzniesienie kilkadziesiąt stóp po naszej lewej, okrążył łukiem, podjechał od tyłu. Najpierw padł na nas ciemny cień jego wielkiego wierzchowca. Potem padł na nas paraliżujący strach.

     Han zeskoczył pomiędzy nas. Między mnie a Walkirię. Demon, na pewno nie człowiek. Płomienno czerwona łasica w ozdobionym piórami hełmie na głowie, w skórzanym ozdobnym napierśniku, z krótkim mieczem legionisty u boku, który zdawał się być wielkości noża do masła. Odezwał się nieludzkim, mrożącym krew w żyłach głosem.

- Boicie się mnie? Co może wam złego zrobić 30 centymetrowa łasica?

     Pyszczek zwierzątka pokryty był świeżą, jeszcze nie skrzepniętą krwią serdeczną. Ostre jak igły zęby bieliły się złowieszczo. Jednym niezauważalnym ruchem dopadł Walkirii, wbił ząbki w jej nie opancerzoną dłoń, pomiędzy prawym kciukiem, a palcem wskazującym. Ani ja, ani mój towarzysz nie mogliśmy się poruszyć. W głowach dźwięczała nam zgrzytem piosenka Łasicy „Bronią łasicy, są ząbki jej długie, wkrótce się nauczy jak ich ma używać. Wkrótce się nauczy, jak śmierć nimi zadawać”. Walkiria jęknęła. Z bólu, strachu, lub obydwu na raz. Czerwona gęsta krew popłynęła spomiędzy zębów Łasicy, obficie zrosiła wyschniętą ziemię.

- Przestań, proszę…

- Jeszcze trochę! JESZCZE TROCHĘ!!

     Walkiria wywróciła oczami i osunęła się na ziemię.

 

Obudziłem się przerażony, bojąc się poruszyć.

ROOM 221
Autor: postal
Tagi: pokój 221  
08 lutego 2009, 14:59

Zostawiłem coś w pokoju 221, a może to pokój 221 coś mi zabrał…

Agnieszce kiedyś oddałem serce... Pustkę w duszy czułem do tej pory.

Po wizycie w pokoju 221 odczuwam dodatkowo, może już tylko, pustkę w umyśle. Jakbym spuścił w toalecie razem ze stolcem kawałek mózgu, cały ośrodek.

Jestem jak zombie, żywy trup, trup nieumarły. Nieumarły do końca, a jednak martwy.

Niczego nie chcę, niczego nie pragnę. Nigdzie się nie śpieszę, nigdzie nie chcę iść. Niczego nie chcę posiadać, nic nie jest mi potrzebne. Może za wyjątkiem czekolady. Chcę czekolady. Słodkiej, z bąbelkami.

 

Muszę wrócić do pokoju 221.

Może kawałek, mojego mózgu leży gdzieś pod łóżkiem, kopnięty w kąt. Może nie kawałek, może ośrodek, może płat, cała półkula.

 

Czekolada… Słodka, z bąbelkami…

OBROT O 180 STOPNI
Autor: postal
Tagi: zwrot  
07 lutego 2009, 17:25

Totalna, wszechogarniająca, niepodzielnie panująca, pustka emocjonalna.

 

Tępe pulsowanie w głowie, spokój, bezwład.

Tak różne od towarzyszącego mi ostatnio pobudzenia, niepokoju, chaosu, natłoku myśli.

 

Nic tylko lód i śnieg.

LAS VENTURAS
Autor: postal
Tagi: las vegas  
06 lutego 2009, 16:33

 

     Do Las Vegas dostałem się najtańszymi liniami lotniczymi „SkwarekWings”. Właściwie to za przelot nie zapłaciłem ani grosza. Był gratis, jak wszystko w Las Vegas.

     Nie poleciałem sam, w psychodelicznym plecaku znalazł się mój najlepszy przyjaciel.

Zameldowaliśmy się w posiadającym trzy gwiazdki hotelu Flamingo. Po krótkiej negocjacji ceny, która za sprawą mojej charyzmy i zniecierpliwienia w oczach mojego towarzysza spadła o 20%, dostaliśmy przytulny, ustronny pokój w niezamieszkałym skrzydle. Z dala od ludzi, z dala od problemów.

     Kiedy ja zwiedzałem i wyrażałem krytyczne uwagi pod adresem PRL-owskich reliktów w postaci ceramiki, umeblowania, tandetnych malowideł oraz zarzyganej w wielu miejscach wykładziny, mój kompan zabrał się na rozpakowywanie bagażu. Po chwili na PRL-owskim stoliku znalazła się cała gama przymulaczy, odmulaczy, rozweselaczy, uspakajaczy, odurzaczy, przerażaczy, krzykaczy, przeczyszczaczy, alkoholizowaczy.

     Nie zdarzyłem rozstawić audiowizualnych wspomagaczy, a już żuliśmy wysuszone na pieprz grzyby. Mój przyjaciel jest naprawdę w gorącej wodzie kąpany. A mówiłem, ostrzegałem, tłumaczyłem: „Rozstawmy to najpierw, bo potem nie będziemy wiedzieli jak”. No i nie wiedzieliśmy. Udało się metodą prób i błędów przerywanych napadami śmiechu, turlania się po zarzyganej wykładzinie, wspinania się po meblach, chowania w szafach, aranżacji wnętrza i innych ekscesów, jak zwiedzanie korytarza (najpiękniejszego, jaki widzieliśmy w życiu) na gumowych, uginających się nogach, czy zakończonej paniczna ucieczką wyprawą do hotelowej kawiarni, w wyniku której z głowy spadla mi cała srajtaśma, którą się przyozdobiłem.

     Nie obyło się bez perturbacji, dywagacji, życiowych problemów jak np. to, że utknęliśmy w pokoju, nie możemy wyjść, ani nikt nie może dostać się do nas, albo właśnie może, w każdej chwili wejść ktoś, nienazwany, bezimienny, straszny ktoś.

     Jak wytłumaczyć naszemu pilotowi, który miał nas odwiedzić, że nie może sobie tak po prostu wejść do hotelu, jak do mieszkania, że nie wpuszczą go strzegące szklanych drzwi dobermany, że pokój, w którym jesteśmy znajduje się w nieistniejącym skrzydle, za ostrym kątem zakrętu na pierwszym piętrze, schodami w bok, i że w ogóle, to nie chcemy go widzieć, bo jest mały i brzydki, ale jak to powiedzieć koledze, żeby się nie obraził? Nie dokończyliśmy tej kwestii, bo zajęliśmy się oglądaniem wyścigów wózków inwalidzkich za oknem, a może to były elektryczne quady, albo pneumatyczne gokarty? Pukanie do drzwi opatrzonych zawieszką „nie przeszkadzać” całkowicie nas naskoczyło. Sparaliżowani strachem gapiliśmy się na klamkę myśląc chyba o tym samym „Przyszli po nas! Musimy uciekać przez okno!”. W końcu w przypływie heroizmu otworzyłem drzwi. Jakąż ulge odczuliśmy, kiedy okazało się, że to tylko nasz pilot z zamówionym litrem soku porzeczkowego, do którego nie mieliśmy wódki, całkiem niepotrzebną paczką papierosów i torbą białego proszku. Tak więc trzeba było zmienić zawieszkę z „nie przeszkadzać” na bardzo sugestywny wizerunek odkurzacza.

     W następstwie tego (i faktu, że mamy przepojkę) pojechaliśmy po wódkę, którą to dobiliśmy się na śmierć paląc jakieś chwasty i inne papierosy. Jeszcze chyba gdzieś wyszliśmy, rano na fotelu znalazło się puste pudełko po pizzy, nie pamiętam skąd i jak, ale poranna sraczka niezbicie świadczyła o tym, że takową jadłem.

     No i wróciliśmy do domu, każdy swojego. Nie czuje się najgorzej, biorąc pod uwagę, że wczoraj przyjąłem w siebie tyle pscyhoafektywnego badziewia, właściwie to czuję się całkiem dobrze.

     Tylko te szare bloki, ta blada trawa i nagie drzewa przygnębiają mnie swoją dekadencją.


Jak się odnaleźć mam w tym smętnym cztero wymiarowym świecie…

TRAAH! NAGLE COS PEKA, TO CHYBA WYTRWALOSC...
Autor: postal
Tagi: las vegas  
04 lutego 2009, 17:29

Spałem 18 godzin. Nie wiem, dlaczego. Nie opiłem się, nie naćpałem. Może to z przemęczenia. Od 2 tygodni wstawałem o 7 rano, spałem po kilka godzin, może musiałem odespać.

Śniłem. Sny, które mnie nawiedzały były straszne, jednak nie budziłem się z krzykiem, zlany zimnym potem. Spałem dalej. Nie mogłem się obudzić, byłem za bardzo zmęczony. Jeden koszmar się kończył, zaczynał kolejny.

Teraz już nie śpię, ale śnię dalej.

 

Nadchodzi stuletnia noc.

Boli mnie głowa.

 

Perspektywa jutrzejszej przygody wcale mi się nie podoba.

3 gwiazdkowy hotel w lesie, psychodeliczny plecak, laptop, Las Vegas parano i mój chemical brother.

WHAT WILL BE NEXT?
Autor: postal
Tagi: psylocybina  
04 lutego 2009, 00:13

Moje relacje z trzema kobietami legły w gruzach.

Z dwoma się pokłóciłem, z jedną się pobiłem (dosłownie, wcale nie żartuję).

 

W czwartek mam w planach katharsis, chemiczno-toksyczny reset mentalny.

Psylocybina.