Archiwum kwiecień 2004


SZPITAL
Autor: postal
06 kwietnia 2004, 18:57

     Siedzę w obskurnej poczekalni oddziału zamkniętego Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Morawscy. Wskazówki dużego zegara zwisającego przy suficie leniwie pełzną do przodu, nieubłaganie zbliżając się do osiągnięcia godziny ósmej. Śmierdzi tu stęchlizną. Ostry zapach środków dezynfekujących nie jest w stanie skutecznie okryć i zdusić odoru śmierci i rozkładu, który zdaje się być niemal namacalny w nieruchomym ciężkim powietrzu. Oprócz mnie i siedzącej za biurkiem podstarzałej pielęgniarki nie ma tu nikogo. Wbrew temu co sobie wyobrażałem o podobnych temu miejscach nie słychać żadnych potępieńczych wrzasków, szaleńczych chichotów, upiornych zawodzeń, głośnych łkań. Szeleści tylko papier przekładany z jednej teczki do innej przez oddziałową. Korytarzy nie przemierzają osiłkowaci sanitariusze w klatkach na głowach śpieszący spuścić wpierdol zbytnio pobudzonemu podopiecznemu. Kobieta jakiś czas temu przestała przyglądać mi się badawczo i zajęła się papierami (tymi potwornie szeleszczącymi,  pierdolonymi papierami!!).

- Gdzie tu jest toaleta?

Kobieta wskazała ręką korytarz ciągnący się w lewo nie przestając przekładać papierów. Wstałem i chwiejnym krokiem pokuśtykałem we wskazanym przez nią kierunku.

- Na dole znajdzie pan bufet. Kawa dobrze panu zrobi.

Usłyszałem jej miły, pełen troski głos (babcia?).

     Kibel najpierw poczułem, zanim jeszcze zobaczyłem brudne drzwi z wymalowanym krzywymi literami napisem „WC dla odwiedzających”. Kiedy je otworzyłem targnęły mną gwałtowne torsje i to że nie zwymiotowałem było tylko zasługa tego, że od dwóch dni nie miałem niczego w ustach. Udało mi się przezwyciężyć chwilową słabość i zatykając nos wszedłem do środka. Wysikałem się, prawie przepełniając zapchaną muszlę, w której malowniczo pływało czyjeś gówno i podszedłem do śmiesznie małego zlewu. W pierwszej chwili nie poznałem twarzy, która spoglądała na mnie zamglonymi oczami z brudnego lustra.

Blada, mizerna twarz pokryta kilkudniowym zarostem.

 

Twarz szaleńca...

Twarz wariata…

FLOW
Autor: postal
06 kwietnia 2004, 16:56

MORDERSTWO… CZASAMI TYLKO TO POZOSTAJE

 

     Obudziłem się wcześnie rano. To taka szczególna pora, kiedy resztki nocy mieszają się z wschodzącym dniem tworząc niesamowitą psychodeliczną mieszankę. W pierwszej chwili nie byłem pewien, czy to jeszcze sen, czy już jawa. Szyby pokrywała gruba warstwa szronu nie pozwalająca upewnić się co do tożsamości świata, w którym się znajdowałem. Nie czułem rąk ani nóg. Przez dłuższą chwilę mogłem tylko leżeć, obserwując obłoczki pary wydobywające się z moich ust, trwając w niepewności… Powoli odzyskiwałem czucie. Krew zaczynała krążyć żwawiej przywracając życie moim odrętwiałym mięśniom. Jęknąłem z bólu próbując zmienić pozycję. Ostrożnie wyjąłem rękę spod okrywającego mnie płaszcza i spojrzałem na zegarek. Była 5:50.

     Usiadłem i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Silnik odmówił jednak współpracy. Trzęsąc się z zimna (czy może na skutek fragmentów snu wyłaniających się z trzewi podświadomości) zapaliłem papierosa. Zacząłem przypominać sobie gdzie jestem i właściwie co tu robię. Proces był mozolny i sprawiał mojemu umysłowi niewysłowiony ból. Wkrótce więc dałem sobie spokój. Skupiłem się na wpatrywaniu się w zasnuwający szybę lód.

 

I MÓR CZERWONY NIEPODZIELNIE ZAWŁADŁY WSZYSTKIM...