Archiwum grudzień 2004


D-DAY
Autor: postal
25 grudnia 2004, 22:42

     Odkryta 4 dni temu jeszcze nienazwana asteroida, posiadająca jedynie numer porządkowy #BG0006453HP mknęła niewzruszona swoją trajektorią, którą obrała sobie setki milionów lat temu, kiedy wszechświat dopiero stygł i przybierał swoją dzisiejszą formę.

     Zdawała się być głucha i niewzruszona na sprawy ludzi. Powszechne zdumienie, jakie wywołało jej nagłe pojawienie się w zasięgu „wzroku” najczulszych na ziemi teleskopów, szybko przerodziło się w panikę, po której na krótko przyszła nadzieja, wyparta wreszcie przez wszechogarniającą rezygnację. Pracujący w Centrum Obrony Kosmicznej mogli teraz jedynie śledzić jej trasę na monitorach komputerów i odliczać sekundy, jakie im pozostały. Jakie pozostały całej planecie.

     Zrobili już wszystko, co zrobić mogli. Zmierzyli ją, wyliczyli ile w przybliżeniu może ważyć, przeanalizowali możliwości obrony i wreszcie oszacowali straty, jakie wyrządzi. Sprawa przedstawiała się niezwykle czysto i klarownie.

 

Była za duża.

 

DOOMSDAY

2005.09.17

NIE UMIERAJ, NIE ZOSTAWIAJ MNIE…
Autor: postal
23 grudnia 2004, 13:45

     Przez chwilę walczył. Beznadziejne kilkanaście sekund miotał się i wił próbując wyswobodzić się z mocnego chwytu, jakim go obdarzyłem. Był zmęczony, na wpół uduszony, mimo to wola życia była w nim zaprawdę godna podziwu. Kto inny na jego miejscu dawno dałby już za wygraną, on bronił swej egzystencji do samego końca.

     Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, kiedy ząbkowane, laserowo ostrzone ostrze noża CHEF no. 10 wgryzło mu się głęboko w kark, tnąc skórę, rwąc mięśnie i miażdżąc kości.

Może dlatego, że nie potrafił, może dlatego, że był bohaterem…

     Kiedy wreszcie trzasnął kręgosłup rozdziawił usta w niemym krzyku i znieruchomiał. Głowa bezwładnie upadła na deskę i przetoczyła się na lewy bok brocząc obficie limfą z rozharatanej tętnicy. Chwilę potem zaczęła rytmicznie drgać w spazmatycznych kurczach, usta rozwierały się i zamykały na przemian, oczy poruszały się we wszystkich możliwych osiach i azymutach. Jego martwe ciało leżało tuż obok…

     Zafascynowany makabrycznym widowiskiem, będąc jak w transie, sięgnąłem po nóż nr 12. To mój ulubiony. Jego ostre jak brzytwa krawędzie pokryte 0,2 milimetrową warstwą teflonu stworzone zostały, aby oddzielać mięso od kości. Szybko i skutecznie, z niemal chirurgiczną precyzją. Cztery wprawne pociągnięcia później było już po wszystkim. Chyba nawet leżąca nieopodal głowa zdała sobie z tego sprawę, bo znieruchomiała na dobre.

W sadystycznym natchnieniu ustawiłem ją tak, aby mogła oglądać jak filetuję jej korpus…

     Wziąłem szczyptę soli i natarłem dokładnie gotowe plastry mięsa, które na krótką chwilę ponownie ożyły, podskakując, kurcząc się i wyginając.

Zawinąłem je w folię aluminiową i włożyłem do zamrażalnika.

 

Wyrzuciłem ości…

Resztę karpia zjadł mój pies...

DON’T KILL SANTA CLAUSE
Autor: postal
13 grudnia 2004, 20:57

- Ho, ho, ho! Wesołych Świąt! Proszę to wziąć, mamy najniższe ceny na rynku!

- Ho, ho, ho, że kurwa co?

- Że jak?

- Czy nie powinieneś czasem zapierdalać w saniach ciągniętych przez stadko zapyziałych reniferów i wkładać dzieciom prezentów do brudnych, śmierdzących skarpet? Co z ciebie za Mikołaj do kurwy nędzy?

- No chyba tak…

- To zapierdalaj do garażu, czy gdzie tam trzymasz swój zaprzęg, a nie będziesz bogu ducha winnym ludziom wciskał jakieś farmazony, zabieraj to gówno ode mnie…

- Weź pan, daj dorobić do zasiłku!

- Spierdalaj, nawet nie jesteś prawdziwy, broda ci się odkleja, poduszka spod płaszcza wyłazi…

- Zlituj się pan, kumple z flaszką czekają!

- Taak? To dawaj te papiery i już cię tu nie ma.

- Zara, jedna sztuka na osobę! Co pan robisz? Boże nie strzelaj! Jezu miłosierny, co ja panu zrobiłem? Mam żonę i dzieci!

- I kurwa co z tego? A psa masz?

- Mam! Kota też, nie zabijaj, błagam!

- Łżesz.

- Mówię prawdę, przysięgam!

- To jak ma na imię?

- Mruczek!

- Co to kurwa za imię? I mam ci niby uwierzyć? Pojednaj się ze stwórcą, masz hmmm… 20 sekund…

 

WESOŁYCH ŚWIĄT KURWA MAĆ…
WESOŁYCH...

SCIANA MGLY... A CO ZA NIA?
Autor: postal
13 grudnia 2004, 01:17

     Upiorny krzyk rozrywa niezmąconą niczym ciszę, tak gęstą, że niemal namacalną.

Przyspieszam kroku. Z coraz większym niepokojem rozglądam się na boki.

Ktoś lub coś od dłuższego czasu idzie za mną, przystaje, kiedy ja przystaję, przyspiesza, kiedy ja przyspieszam.

Gdyby nie mleczna mgła mógłbym zobaczyć co to jest…

     Wiem jedno strasznie śmierdzi.

Przystaje nagle. Światło lampy rtęciowej sprawia, że tuż przede mną mgła tworzy białą ścianę. Wytężam słuch, zdawało mi się, że słyszę zgrzyt pazurów na betonowym chodniku.

     Cisza.

Ruszam ponownie, przekraczając barierę mgły.

     Podświetlone metalicznym blaskiem opary gęstnieją wokół mnie, białe ściany zamykają mnie w pułapce.

Znów ten dziwny dźwięk przypominający wściekłe brzęczenie roju os. Odwracam się szybko do bólu wytężając wszystkie zmysły.

     Znów mi się zdawało…

W którą stronę ja właściwie szedłem?

Zaczynam biec. W panice jak ślepiec wymachując rękoma.

     Wielki, podłużny kształt przebiega mi drogę na wyciągnięcie ręki. Zastygam w bezruchu.

Widzę tylko kłębki mgły, słyszę jedynie bicie własnego serca.

- Uciekaj… Uciekaj stąd…

- Mam cię...

TAK SZEFIE
Autor: postal
13 grudnia 2004, 00:33

Czy można pozostać sobą będąc pod kontrolą kogoś obcego?
Czy można wogule poddać się czyjejś kontroli?
Czy może być jeszcze gorzej?
Czy może będzie lepiej?

Moja dusza Twoją jest, Ty wyznaczasz czas.
Na twój znak opuszcze świat.
Morderca dzieci, sługa zła.

 

I must obey my master